Matka Teresa - któż jej nie pamięta? Czy rozumiemy dzisiaj tajemnicę jej świętości?
Któż jej nie pamięta? Zdjęcia Matki Teresy pojawiały się na okładkach prestiżowych gazet na świecie, spotykała się z największymi osobistościami naszych czasów. Ale także z najbiedniejszymi z biednych, z nędzarzami, którzy pogodzeni z losem, szczęśliwi umierali na jej rękach. Nawet ci, którzy nigdy nie widzieli jej na własne oczy, mogliby rozpoznać ją wszędzie. Ze względu na liczne dzieła miłosierdzia i miłości wydawała się być olbrzymką, mimo że była drobną, szczupłą, pomarszczoną, pochyloną, wiekową kobietą. Siedząc na krześle, sprawiała nawet wrażenie zwiniętej w kłębek. Wystarczyło jednak, aby spojrzała na kogoś, a stawała się wspomnianą olbrzymką, a jej jasne oczy tchnęły siłą. O tej sile mówiły mocno znaczone żyłami ręce, sękate palce, powykręcane i zniszczone od pracy. A także zniekształcone od chodzenia stopy, w zwyczajnych, prostych sandałach. Te ręce i stopy sprawiały wrażenie, jakby należały do wszystkich ludzi, do całego świata. Nic dziwnego, przecież nazywano ją matką świata.
Spotkanie z Matką Teresą, choćby tylko przelotne, wywoływało głębokie uczucia. Niektórzy na jej widok wzruszali się do łez, choć całe spotkanie ograniczało się nieraz tylko do tego, że uśmiechnęła się do kogoś. Było w tym uśmiechu całe piękno i radość świata. Jakieś przedziwne, zdumiewające światło. Czy to jej promienny charakter w ten sposób emanował, czy też życie w bliskości Boga sprawiało, że otaczał ją urok podobny do tego, który porywał tłumy chodzące za Jezusem? Także sama obecność Matki Teresy była dla wielu zwiastunem cudu uzdrowienia. Była bowiem gotowa każdego opuszczonego i umierającego na ulicy traktować, jakby to był jej Bóg. W płaczu bezdomnego dziecka, w kwileniu porzuconego niemowlęcia potrafiła słyszeć płacz Dziecka z Betlejem. Dlatego stwierdzenie, że w jakimś kraju mogłoby być za dużo dzieci, było dla niej równie niezrozumiałe, jak myśl, iż w lasach rośnie za dużo drzew lub na niebie jest za dużo gwiazd. Życie było dla niej święte zawsze i w każdych okolicznościach.
Bł. Matka Teresa z Kalkuty, pełne imię zakonne: Maria Teresa od Dzieciątka Jezus, urodziła się 27 sierpnia 1910 r. w Skopje, w Jugosławii (obecnie Macedonia) w zamożnej, albańskiej rodzinie katolickiej. Nazwała się Ganxhe Agnes Bojaxhiu. Jako 12-letnia dziewczynka usłyszała głos powołania. W wieku 18 lat wyjechała do Dublina (Irlandia), gdzie wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Loretanek. Po rocznej nauce dołączyła do sióstr pracujących w Darjeeling w Indiach. W 1929 r. została nauczycielką geografii w szkole dla dziewcząt w Kalkucie. W tym mieście młoda zakonnica zobaczyła ulice pełne żebraków, trędowatych, bezdomnych, niechcianych dzieci, ludzi, którzy w opuszczeniu umierali na ulicach lub w koszach na śmieci. Ten widok poruszył jej serce.
Po ślubach wieczystych w 1937 r. wróciła do szkoły do Darjeeling, aby w 1944 r. zostać dyrektorką tej placówki. Wydawało się, że poświęci się do końca życia pracy nauczycielskiej, tymczasem 10 września 1946 r., jadąc pociągiem z Kalkuty do Darjeeling, w mistycznym uniesieniu otrzymała łaskę, aby porzucić wszystko i pójść służyć najbiedniejszym z biednych w slumsach. Matka Teresa nie miała wątpliwości, że było to pragnienie Jezusa — Jego wola. Zrezygnowała z pracy w szkole, by poświęcić się najbiedniejszym. Po dwóch latach arcybiskup Kalkuty wyraził zgodę na opuszczenie przez nią klasztoru. Zamieniła wówczas swój habit na białe sari, takie, jakie noszą hinduskie kobiety, i opuściła klasztor Loretanek. Tak zaczęła się jej wielka służba biednym: najpierw bezdomnym dzieciom, potem osobom chorym, umierającym, trędowatym...
Papież Pius XII 7 października 1950 r. zatwierdził powołane przez nią Zgromadzenie Misjonarek Miłości, którego głównym celem stała się miłość najuboższych, przyjęta jako wypełnienie słowa „Pragnę”, wyrażonego przez Chrystusa w czasie agonii na krzyżu. Odtąd wszystko u Misjonarek Miłości istnieje tylko po to, by zaspokoić pragnienie Jezusa. Słowo „Pragnę” widnieje na ścianach każdej kaplicy, nie pochodzi tylko z przeszłości, ale jest żywe tu i teraz, wypowiedziane do każdej z sióstr. Dlatego siostry składają śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa, a oprócz nich jeszcze czwarty ślub — służyć całym sercem i w wolności Jezusowi w najuboższych z ubogich.
Od 1947 r. Matka Teresa była obywatelką Indii. Wielu mówiło o niej jako o najbardziej wpływowej kobiecie XX wieku. Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla w 1979 r. powiedziała, odbierając nagrodę: „Jeśli usłyszycie, że jakaś kobieta nie chce urodzić swojego dziecka i zamierza je usunąć, starajcie się przekonać ją, aby mi je przyniosła. Ja je będę kochała, widząc w nim znak Bożej miłości”. Mając kilkadziesiąt innych prestiżowych odznaczeń z całego świata, nie przywiązywała wielkiej wagi do nich, trzymała je w tekturowym pudełku w swojej skromnej, zakonnej celi, a przyjmowała je, aby móc „opasać świat łańcuchem miłości”.
Była oblegana przez dziennikarzy, ale nie chciała udzielać wywiadów, ponieważ nie lubiła mówić o sobie. Uważała się za „zwykłe narzędzie, ołówek w rękach Boga”. Nie czytała, co o niej pisano, choć orientowała się, że zainteresowanie mediów może przyczynić się do ukazania prawdy i wsparcia jej dzieł.
Mówiło się, że niejeden dziennikarz, chcąc opisać jej pracę, przechodził jakby przez trzy różne etapy. Pierwszy etap: musiał zobaczyć jej pracę. Tymczasem sam widok pracy Matki Teresy wywoływał przerażenie i odrazę z powodu mycia i karmienia ludzkich szkieletów, błogosławienia ludzi umierających w ogromnym cierpieniu. W drugim etapie dochodziło do zwykłego już uczucia litości i dopiero w trzecim etapie rodziło się niespodziewane doznanie, że ci umierający, porzuceni mężczyźni i kobiety, trędowaci ze swoimi kikutami zamiast rąk, owe niechciane dzieci nie zasługują bynajmniej na litość, lecz są braćmi i siostrami godnymi naszej miłości i troski. Na tym etapie rodziła się już potrzeba pomocy Matce Teresie, pragnienie, aby samemu wziąć w ręce sponiewierane stare głowy, ująć biedne kikuty, wziąć w ramiona dzieci porzucone w skrzyniach na śmieci.
Bardzo szybko jej Misjonarki Miłości znalazły się w wielu miejscach na świecie, a ich praca z jednej strony budziła słowa podziwu, a z drugiej — oskarżenia możnych tego świata o to, że dopuścili do tak głębokich różnic między bogactwem niektórych a nędzą milionów. Na szczęście, zarówno Matka Teresa, jak i jej siostry w tych miejscach nędzy znalazły się po to, aby ukazać wszystkim prawdziwą godność człowieka, walczyć o nią. Mówiła: „Dopiero w niebie będziemy mogli stwierdzić, jak wiele zawdzięczamy biednym, dzięki którym jeszcze bardziej mogliśmy umiłować Boga”.
Pytana o to, jak być dzisiaj świętym, mówiła, że świętość wcale nie polega na czynieniu rzeczy nadzwyczajnych, ale na przyjmowaniu z uśmiechem tego, co zsyła nam Bóg. „Świętość nie jest luksusem dla nielicznych. Jest obowiązkiem każdego: twoim i moim”. Aby stać się świętymi — „musicie na serio chcieć nimi być”. Dodawała jednak, że decyzja bycia świętym jest bardzo kosztowna. „Wyrzeczenie, pokusy, zmagania, prześladowania i wszelkie poświęcenia są tym, co osacza duszę, która wybrała świętość. Jeśli jednak pracujemy dla Boga i jego chwały, możemy się uświęcić”.
Czy Matka miała jakąś tajemnicę własnej świętości? „Moja tajemnica jest bardzo prosta: ja się modlę. Modlić się do Chrystusa to kochać Go. Modlitwa nie jest proszeniem. Modlitwa jest oddaniem się w ręce Boga, do Jego dyspozycji, wsłuchiwaniem się w Jego głos w głębi naszych serc”. Pytana, co trzeba czynić, by być pewnym, że podąża się drogą zbawienia, odpowiadała: „Kochać Boga. A nade wszystko modlić się”.
Na czym jeszcze polegała jej tajemnica? Można to uczynić w zestawieniu z księżną Dianą, która również należała do osób czyniących dobro. Jeśli jednak księżna prowadziła na szeroką skalę akcję społeczną, Matka Teresa czyniła to w jedyny, niepowtarzalny sposób: w najgorszej ludzkiej nędzy i poniżeniu kontemplowała świetlistą twarz Zmartwychwstałego Chrystusa. Ona była wielką mistyczką, ale nie w znaczeniu doświadczania nadprzyrodzonych wizji, lecz w oddaniu się Duchowi Świętemu, który obudził w niej tak żywą i silną obecność Chrystusa, że widziała Go w najbiedniejszych z biednych. Lubiła więc przypominać, że tym, czego biedni potrzebują bardziej niż pokarmu, ubrania i schronienia — choć rozpaczliwie potrzebują również i tych rzeczy — jest świadomość, że są chciani. Nędza sprawia, że czują się oni ludźmi wyrzuconymi poza nawias, i to właśnie najbardziej ich dręczy. Matka pozwalała im poczuć się równymi z wszystkimi ludźmi. Jej miłość była jakby odblaskiem miłości Boga.
Pewien Hindus wyraził to krótko: I księżna Diana, i Matka Teresa wykonywały pracę społeczną, ale różnica polega na tym, że ta pierwsza robiła to w imię czegoś, a Matka — w imię Kogoś. W przypadku pracy Matki Teresy pojawia się szacunek, miłość i poświęcenie, ponieważ ona wiedziała, że robi to dla Boga, dla Chrystusa, Jemu to ofiarowuje i dlatego też starała się robić wszystko w sposób możliwie najpiękniejszy. Praca z biednymi była dla niej nieustanną łącznością z Chrystusem w Jego dziele, dokładnie taką samą łącznością, jaka zachodzi w czasie Mszy św., w czasie kontemplacji Przenajświętszego Sakramentu. W Eucharystii mamy Jezusa pod postacią chleba. W slumsach jest On w cierpiących ciałach, w dzieciach. I tam, i tu widzimy Chrystusa i obcujemy z Nim.
Matka Teresa na swój sposób współcierpiała ze swoimi podopiecznymi, bo — jak mówiła — „bez cierpienia praca nasza byłaby jedynie pracą społeczną, czymś bardzo dobrym i pożytecznym, nie byłaby jednak dziełem Jezusa Chrystusa, nie byłaby częścią dzieła Odkupienia. Jezus pragnął pomóc nam, uczestnicząc w naszym życiu, w naszej samotności, w naszej agonii i śmierci. Jedynie dzięki temu, że był razem z nami, odkupił nas”.
Gdy była w szpitalu przed śmiercią, Jan Paweł II zadzwonił do niej. Podniosła słuchawkę i zapytała: „Kto mówi?”. Papież odparł: „To ja, Ojciec Święty”. „To ty, Ojcze Święty?”. Potem nastąpiło długie milczenie, nie wiedziała, co powiedzieć i w końcu rzekła: „Kocham cię, Ojcze Święty”. On także nie wiedział, co odpowiedzieć, więc odrzekł: „Ja też cię kocham, Matko”.
Matka Teresa odeszła z tego świata 5 września 1997 r. w powszechnej opinii świętości. Odeszła, pozostając znakiem nadziei, którą Bóg złożył w każdym człowieku. Podczas modlitwy „Anioł Pański” w Castel Gandolfo dwa dni później Jan Paweł II powiedział: „Podczas tego modlitewnego spotkania pragnę wspomnieć naszą umiłowaną siostrę, Matkę Teresę z Kalkuty, która dwa dni temu zakończyła swą ziemską wędrówkę. Wielokrotnie miałem okazję spotkać ją osobiście, dobrze więc pamiętam jej drobną postać, przytłoczoną brzemieniem życia, które poświęciła służbie najuboższym z ubogich, ale zawsze pełną niewyczerpanej energii wewnętrznej: energii miłości Chrystusa”.
Jan Paweł II w jej przypadku odstąpił od dotychczas stosowanych zasad rozpoczynania procesu kanonizacyjnego nie wcześniej niż 5 lat po śmierci. Proces rozpoczęty kilka miesięcy po jej śmierci w diecezji w Kalkucie, a następnie w Kongregacji ds. Kanonizacji w Rzymie, zakończył się wyniesieniem Matki Teresy na ołtarze 19 października 2003 r. w Rzymie. Następnego dnia po beatyfikacji Jan Paweł II spotykając się na audiencji z pielgrzymami w Auli Pawła VI, nazwał bł. Matkę Teresę Aniołem Ubogich, Misjonarką Miłości, Misjonarką pokoju, Misjonarką życia oraz największą Misjonarką w XX wieku. Istotę misji Matki Teresy Jan Paweł II zdefiniował jako harmonię „kontemplacji i działania, ewangelizacji i promocji człowieczeństwa”.
opr. mg/mg