Gianna Beretta Molla - święta, która postawiła macierzyństwo ponad własnym bezpieczeństwem
Piotr jechał służbowo do Paryża. - Przywieź mi żurnal mody - prosiła Gianna - jeśli Bóg uratuje życie mnie i dziecku, chcę się odprężyć. Miesiąc później, a tydzień po porodzie, Gianna Beretta Molla zmarła.
Ubrana na biało, w błyszczącej satynie, z welonem z tiulu upiętym na głowie, prowadzona pod rękę przez brata Ferdynanda, weszła do bazyliki świętego Marcina w Magencie. Spontaniczne oklaski trwały, aż przyszła do ołtarza. 24 września 1955 roku Gianna Beretta i Pietro Molla zaczynali wspólne życie. - Gianno, nie przedstawię ci wzoru świętych - powiedział w kazaniu ksiądz Giuseppe, jeden z braci Gianny - lecz naszą mamę. Pamiętasz, jak zawsze była słodka, uśmiechnięta, cicha, cierpliwa, pracowita, zawsze zjednoczona z Bogiem, tak w chwilach radości, jak i bólu. - Wstawała o piątej rano razem z tatą - wspominał inny brat. - Tata zaczynał dzień od Mszy świętej, a potem jechał do pracy w Mediolanie. Mama przygotowywała śniadanie i budziła nas, delikatnie głaszcząc nasze buzie. Pozostawiała wolną wolę odnośnie do wstania albo dalszego spania. Pomagała w modlitwie przed i po Komunii świętej. Zbierała nas wszystkich w kościelnej ławce wokół siebie. Następnie zaczynała modlitwę, a my powtarzaliśmy jej słowa. Proste i piękne.
Gianna była dwunastym, przedostatnim dzieckiem Alberta i Marii. Pięcioro zmarło w dzieciństwie. Nie mówiono wtedy jeszcze o planowaniu rodziny i odpowiedzialnym rodzicielstwie. Rodzice Gianny przyjmowali każde dziecko i wierzyli, że Bóg pomoże je wychować. I wyszło z tej rodziny dwóch inżynierów, czterech lekarzy, farmaceutka i pianistka, w tym dwóch księży i jedna zakonnica. Gianna zdobyła dyplom lekarza medycyny. W domu, od mamy i siostry, nauczyła się gry na pianinie. Bardzo lubiła malować. Planowała, że wyjedzie na misje do Brazylii i będzie pomagać swemu bratu misjonarzowi. Po rekolekcjach w siedemnastym roku życia zapisała: ”Jezu, przyrzekam Tobie, poddać się wszystkiemu, co pozwolisz, aby mi się przydarzyło. Spraw, abym tylko poznała Twoją wolę”. A potem wypisała jedenaście życiowych decyzji. Między innymi, że do kina pójdzie dopiero wtedy, gdy dowie się, że film nie jest gorszący albo niemoralny, że będzie unikać wszystkiego, co może okaleczyć duszę, że codziennie odmówi ”Zdrowaś Maryjo” w intencji dobrej śmierci, że będzie się modlić na kolanach, tak rano w kościele, jak i wieczorem przy łóżku, że będzie się modlić, by poszła do raju.
Gianna nie wiedziała, że postanowienie o poddaniu się woli Boga, będzie tak trudne do wypełnienia. Szczególnie odczuła to wtedy, gdy okazało się, że zdrowie nie pozwala jej wyjechać na misje w klimat tropikalny. - Jeśli Pan wzywa jaką duszę na misje - wyjaśniał jej dylemat biskup Bergamo - to daje też siłę fizyczną. Ponieważ ty, Gianno, nie masz tego daru, myślę, że to nie jest droga, na którą cię Pan wzywa”.
Pierwszy raz spotkała inżyniera Pietro Mollę w szpitalu. Przyjechał do swojej ciężko chorej siostry Teresiny. Zobaczył lekarkę, która robiła chorej transfuzję krwi. Nie zamienili wtedy jednak ani jednego słowa. Spotkali się jeszcze kilka razy przelotnie, wymienili uśmiechy, szybkie pozdrowienia. - Wiedziałem, że była wspaniałą dziewczyną - wspomina Pietro Molla. Bliżej poznali się cztery lata później. - Najpierw zobaczyłem ją klęczącą w kościele. Potem podczas obiadu siedzieliśmy jedno naprzeciw drugiego - opowiadał. Wtedy w swoim dzienniku napisał: ”Bogu dziękuję. Myślę, że miało miejsce wspaniałe spotkanie”. A Gianna postanowiła pojechać do Lourdes ze swymi wątpliwościami. - Załóż rodzinę - powiedział spowiednik. - Tak bardzo potrzeba dobrych matek.
Po powrocie z podróży poślubnej na południe Włoch, zaczęło się zwykłe, codzienne życie. Piotr był inżynierem, kierował fabryką zatrudniającą trzy tysiące ludzi. Gianna swoją pięćsetką (Fiat 500) docierała do chorych czekających na jej uśmiech, łagodność i dobre słowo pełne nadziei. Po zdobyciu specjalizacji z pediatrii została dyrektorem medycznym żłobka i doradcą matek. Dodatkowo bezpłatnie służyła jako lekarz przedszkola i szkoły podstawowej, prowadzonych przez siostry kanoniczki w Ponte di Nuovo Magenta.
- Modlę się, by Pan Bóg podarował mi szybko dużo grzecznych i świętych dzieci - pisała z podróży poślubnej do swojej siostry. Najpierw urodził się Pierluigi. Rok później przyszła na świat Maria Zita, zwana Marioliną. Dwa lata później, w lipcu 1959 roku, urodziła się Lauretta. - Zaraz po chrzcie, gdy tylko skończyły się ceremonie, powierzała je Matce Bożej Dobrej Rady - wspomina mąż.
Za każdym razem Gianna ciężko przechodziła poród i czas oczekiwania na dziecko, ale po każdym urodzeniu dziecka była jeszcze bardziej promienna i przekonana, że Bóg dał jej szczególny dar - może przekazywać życie.
Gianna była szczęśliwa.
- Radość matczynej miłości widać było na jej twarzy, w jej oczach, w uśmiechu - opowiadał Pietro Molla. Podstawą tego piękna było czyste sumienie i wiara w Bożą Opatrzność.
- Wydaje mi się - dodaje mąż - ważne też to, że Gianna dbała o swój wygląd. Lubiła się elegancko ubrać. Potrafiła harmonijnie łączyć troskę o dom, dzieci, męża z praktykami religijnymi i czasem na koncert, teatr, na jazdę na nartach, grę w tenisa. Codziennie o swoim życiu rozmawiała z Bogiem. Rano uczestniczyła we Mszy świętej, a wieczorem przed snem modlili się razem z Piotrem. Trudno zrozumieć, jak znajdowała na to wszystko czas. - Przez wszystkie lata, jakie wspólnie przeżyliśmy, nie pamiętam, aby kiedykolwiek siedziała bezczynnie. Była świetnie zorganizowana. Inne wspomnienia drogie mojemu sercu pochodzą z balu. Gianna umiała pięknie tańczyć. Gdy ostatni raz tańczyłem z nią w hotelu Grande w Sztokholmie w 1961 roku, była podziwiana przez wszystkich obecnych - wspomina mąż.
W połowie 1961 roku Gianna oczekiwała czwartego dziecka. Oboje z Piotrem bardzo się cieszyli. Początkowo czuła się nie najlepiej. Dość szybko jednak sytuacja stała się o wiele poważniejsza. W drugim miesiącu ciąży lekarze zauważyli, że obok dziecka rośnie włókniak. Zagrażał i dziecku, i matce. Gianna wiedziała, co to znaczy. Ówczesna medycyna zalecała dwa rozwiązania dla ratowania życia matki: otwarcie jamy brzusznej i usunięcie guza razem z macicą albo usunięcie guza razem z dzieckiem. Trzecie rozwiązanie - usunięcie tylko guza - było bardzo niebezpieczne dla życia matki. - Co robimy - zapytał przed operacją profesor - ratujemy panią czy dziecko? - Najpierw ratujemy dziecko - odpowiedziała Gianna. - O mnie proszę się nie martwić.
Nie chciała martwić męża. Do rozwiązania starała się prowadzić normalne życie. - Niepokoiły mnie tylko te ciche porządki, jakie robiła dzień po dniu w każdym kącie naszego domu - opowiada mąż - jakby wybierała się w długą podróż.
W Wielki Piątek 1962 roku dziecko zaczęło przychodzić na świat. W Wielką Sobotę urodziła się cięciem cesarskim zdrowa dziewczynka. Gianna Emanuela. - Kiedy przyniesiono maleństwo, patrzyła na nią długo - opowiada mąż. - Położyła ją obok siebie ze szczególną czułością. Przytuliła leciutko bez jednego słowa.
Gianna żyła jeszcze tydzień. W żurnalach, które mąż przywiózł z Paryża zostały zaznaczone modele, które jej się podobały.
Pietro Molla był przekonany, że Gianna uczyniła to nie po to, by pójść do nieba, ale dlatego, że czuła się matką. Miała głębokie przekonanie, że dziecko, które nosiła w swym łonie, miało takie same prawa jak pozostała trójka dzieci, nawet jeśli miało zaledwie dwa miesiące. - Wiedziała - podkreśla mąż - że jako żona i matka jest nam bardzo potrzebna, jednak w tym najtrudniejszym momencie była niezastąpiona dla tego malutkiego dzieciątka.
W ciągu lat zmieniło się spojrzenie na życie Joanny. Na początku widziano w niej męczennicę, która oddała swoje życie za życie dziecka. Potem, gdy zbadano jej życie, przeczytano i przestudiowano jej teksty, zauważono, że było ono świadectwem chrześcijańskiej matki i kobiety, błogosławionej ze względu na sposób, w jaki potrafiła przeżywać wszystkie etapy swego życia.
(przy pisaniu korzystałam m.in. z książki ”Joanna, kobieta mężna”, P. Molla i E. Guerriero, wyd. D. W. Rafael, 2003)
Mój najdroższy Piotrze!
Jak Ci podziękować za ten przepiękny pierścionek zaręczynowy? Piotrze drogi! Aby się Tobie odwdzięczyć, ofiaruję Ci moje serce, Będę Cię kochała zawsze tak jak teraz Cię kocham.
Myślę, że w przeddzień naszych zaręczyn ucieszy Cię, gdy powiem, że jesteś dla mnie najdroższą osobą, ku której ciągle biegną moje myśli, uczucia i pragnienia oraz że czekam tylko na tę chwilę, gdy będę mogła być Twoja na zawsze.
Piotrze najdroższy! Ty wiesz, że pragnę Cię widzieć szczęśliwym i wiedzieć, że jesteś szczęśliwy. Powiedz, jaka mam być i co powinnam zrobić, aby Cię takim uczynić. Bardzo ufam Panu Jezusowi i jestem pewna, że On pomoże mi być narzeczoną godną Ciebie.
Lubię często rozmyślać nad fragmentem z Biblii odczytywanym podczas Mszy ku czci św. Anny: ”Niewiastę dzielną, któż znajdzie? Serce małżonka jej ufa... Nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia” i tak dalej (por. Prz 31, 10-31).
Piotrze! Pragnę być dla Ciebie tą kobietą dzielną z Ewangelii! Tymczasem wydaje mi się, że jestem tak słaba. To znaczy, że potrzebuję Twojego wsparcia. Przy Tobie czuję się naprawdę bezpieczna!
Proszę Cię o przysługę. Od dzisiaj, Piotrze, jeśli zobaczysz, że robię coś, co nie jest dobre, powiedz mi o tym i popraw mnie. Rozumiesz to? Będę Ci za to zawsze wdzięczna.
Ściskam Cię z całych sił i życzę Ci świętej Paschy.
Twoja Gianna
List Gianny do Piotra w przeddzień zaręczyn,
9 kwietnia 1955 r.
Joasiu!
Pozwól, że jeszcze raz Cię zawołam Twym słodkim imieniem, nie poprzedzając go tytułem ”błogosławiona”, jak Cię teraz należy nazywać.
Polecono mi opowiedzieć o Tobie dla dobra Kościoła. Joasiu, byłaś wspaniałym człowiekiem. Byłaś ”umiłowaną mego serca..., miłością mojej duszy...” z Pieśni nad Pieśniami. Byłaś mamą szczęśliwą i mądrą naszych dzieci. O czymkolwiek decydowałaś i cokolwiek robiłaś, zawsze szukałaś odnośnie do tego woli Bożej poprzez modlitwę i Eucharystię.
Nasze spotkanie na Ziemi, nasz wzajemny zachwyt sobą na Ziemi skończył się, ale czujemy do dzisiaj, że jesteś bardzo blisko i opiekujesz się nami z Nieba. Joasiu, to już 30 lat, jak brakuje nam Ciebie, jak brakuje nam słodyczy Twojej widzialnej obecności oraz Twego uśmiechu. 30 lat, to czas o wiele dłuższy niż trwało nasze spotkanie na Ziemi. Spotkanie tak krótkie, a tak pełne radości i czułej miłości.
Nasze dzieci, nasze skarby, jak je nazywałaś, urosły i dobrze wiedzą, jaka była ich mama. Ileż pamiątek zostawiłaś nam, Joasiu. Twoje różańce i mszaliki są dla nas relikwiami. Są nimi też namalowane przez Ciebie obrazy (Madonny, kwiaty, pejzaże), fortepian, a także dwa żurnale mody, jakie kazałaś mi kupić w Paryżu, w marcu 1961, mówiąc: ”Jeśli Bóg uratuje życie mnie i dziecku, chcę się odprężyć”. One mówią nam o Twoim głębokim życiu wewnętrznym, o Twojej radości z życia i o Twoim zaufaniu Bożej Opatrzności.
Kościół uznał Cię godną procesu kanonizacyjnego.
Muszę Ci wyznać, Joasiu, że trudno mi było dać odpowiedź biskupowi Carlo Colombo, gdy na wiosnę 1970 roku poprosił o zgodę na jego rozpoczęcie. Bardzo chciałem zachować w gronie rodziny nasze sprawy, nasze cierpienia i wspomnienia. Bałem się rozgłosu i prasy, i byłem w pewnym sensie temu przeciwny. Wydawało mi się, że nie zauważyłem w Tobie znaków nadzwyczajności.
A teraz klękam przed Tobą, Czcigodna Służebnico Boża i proszę o Twoje wstawiennictwo u Jezusa i u Maryi za nasze dzieci, za drogą wnuczkę Hortensję, która wołałaby na Ciebie z czułością: ”babcia”, za mnie, za wszystkich, których znałaś i za wszystkich, którzy powierzają się Twemu wstawiennictwu.
Bóg dał mi długie życie i mnóstwo łask. Gdy mnie zawoła, proszę Cię, Joasiu, Czcigodna Służebnico Boża, abyś przedstawiła mnie Jemu, Ojcu Miłosierdzia, i abyś prosiła, by okazał również mnie Miłość bez granic, dla której Ty żyłaś i o której zaświadczyłaś swoim życiem.
Piotr Molla
Fragmenty ”listu” Piotra Molli do Gianny, napisanego wkrótce po beatyfikacji żony.
List ukazał się we włoskim czasopiśmie ”Terra Ambrosiana”.
opr. mg/mg