Biskup Antoni Długosz zamiast do seminarium po maturze złożył papiery do Szkoły Dramatycznej. Co zdecydowało, że wybrał drogę życia kapłańskiego?
Minęło trochę czasu, zanim zdecydowałem się pójść do seminarium. Początkowo jako ministrant przypatrywałem się posłudze kapłanów — byli to księża diecezjalni. Poznałem także posługę księży salezjanów, do których poszedł mój kuzyn. Poważnie nad drogą kapłańską zastanawiałem się w liceum.
Pewnego rodzaju „konkurencją” do podjęcia powołania kapłańskiego były moje zainteresowania artystyczne: muzyka, taniec, śpiew, teatr, filmy. Szczególnie byłem zafascynowany teatrem, który w Częstochowie stał na wysokim poziomie — zwłaszcza gdy dyrektorem był pan Edmund Kron, który zapraszał do współpracy absolwentów krakowskiej szkoły teatralnej i dawał im etaty. Z biegiem czasu zacząłem zastanawiać się, czy nie składać podania o przyjęcie po maturze do tejże szkoły teatralnej. Tuż przed maturą zdecydowałem ostatecznie, że złożę papiery do szkoły dramatycznej w Krakowie i zorientuję się z czasem, czy zostać tam, czy podjąć się formacji kapłańskiej, która mi się podobała — nie tylko od strony liturgicznej, ale także od strony duszpasterskiej. Dawała możliwość posługi wśród dzieci i młodzieży. Mój prefekt katechetyczny, ks. Ludwik Warzybok, stał się dla mnie wzorem w tej właśnie dziedzinie. On doskonale potrafił połączyć pracę katechetyczną z posługą w Domu Dziecka u dziewcząt, które były podopiecznymi sióstr oblatek.
Dokumenty złożyłem do Wyższej Szkoły Dramatycznej w Krakowie, znajdującej się przy ulicy Starowiślnej. W dniu egzaminu zacząłem medytować: jeśli mnie przyjmą, to dalej będę się mógł zastanawiać nad drogą kapłańską, a jeśli mnie nie przyjmą, będzie to znak, że powinienem iść do seminarium. Ale na egzamin nie poszedłem. Tego dnia wycofałem dokumenty z uczelni i poszedłem oglądać budynek seminarium częstochowskiego w Krakowie przy ul. Bernardyńskiej. Tam złożyłem dokumenty. Zostałem przyjęty. Jednak przez całe sześć lat zadawałem sobie pytanie, czy to jest moja droga. Muszę powiedzieć, że wiele zawdzięczam w tej kwestii ojcom duchownym z seminarium, którzy byli także moimi spowiednikami. W pierwszej kolejności był to ks. Stefan Bareła, późniejszy biskup, potem ks. Zygmunt Król. Najwięcej zawdzięczam ks. Henrykowi Bąbińskiemu, który doprowadził mnie do święceń kapłańskich.
Wątpliwości, czy wybrałem właściwą drogę życia, towarzyszyły mi do wyższych świeceń subdiakonatu, diakonatu i kapłaństwa. Kiedy wybrano mnie rocznym diakonem, przed święceniami subdiakonatu, poszedłem do ojca duchownego, przedstawiając moje wątpliwości związane z powołaniem. Ks. Henryk przekazał, że na jego odpowiedzialność mam położyć się krzyżem na posadzce w kaplicy i przyjąć święcenia subdiakonatu. To mnie uspokoiło, ponieważ znał mnie przez rozmowy i konfesjonał oraz opinię przełożonych. Było to dla mnie ważne. Muszę przyznać, że wątpliwości towarzyszące przed świeceniami subdiakonatu zmalały w momencie przyjmowania święceń diakonatu, a zniknęły podczas przyjmowania święceń kapłańskich. Moja wewnętrzna postawa podobna jest do biblijnej drogi proroków, którzy mieli wątpliwości w podejmowaniu zadań. Najlepiej widać to na przykładzie proroka Jeremiasza. Ostatecznie odważyli się pójść drogą prorockiego powołania. Jednak każdego dnia kapłańskiego życia muszę pamiętać, że powołanie jest darem, o który każdego dnia trzeba prosić Boga i pielęgnować, ponieważ można je stracić. Dlatego każdego dnia proszę Pana Boga, abym był człowiekiem wiary i realizował powołanie zgodnie z Bożą Wolą i zamierzeniami.
Od trzeciego roku seminaryjnych studiów jeździłem na duszpasterskie praktyki. Odbywałem je w Łubnicach, gdzie proboszczem był były prefekt z mojego rodzinnego kościoła św. Zygmunta w Częstochowie. To właśnie tam otwierałem się na zadania duszpasterskie i jednocześnie miałem możliwość realizowania swoich pasji. Między innymi w parafialnej wozowni przygotowałem z dziećmi baśń kukiełkową. Z młodzieżą wystawiałem „Agnes” — sztukę z pierwszych wieków chrześcijaństwa, a z młodszymi dziećmi „Królową Śniegu” Andersena. Zainteresowania artystyczne mogłem wykorzystywać, ponieważ kapłaństwo ma bardzo szeroki zakres możliwości realizowania duszpasterskich działań. Właściwie każde ludzkie zainteresowania ustawione we właściwy sposób w kapłańskim powołaniu można realizować i rozwijać, służąc ludziom.
Z czasem w powołaniu kapłańskim doszło nowe zadanie: mianowano mnie biskupem. Muszę jednak przyznać, że dla wszystkich — także i dla mnie samego — było to zaskoczenie. W tradycyjnym pojęciu biskup kojarzy się z człowiekiem ułożonym, cichym, skupiającym się wyłącznie na pracy duszpasterskiej i naukowej. W pewien sposób odbiegam od tej „normy”. Nie zaprzestałem swojej pasji artystycznej: nagrywania płyt, udzielania się w telewizyjnym programie „Ziarno” i telewizji Trwam. Dla dzieci piszę książki, ponieważ posiadam przygotowanie biblijne i katechetyczne; łatwo nawiązuję kontakt z dziećmi. Nie zaniedbuję udzielania święceń kapłańskich i diakońskich, bierzmowania, wizytacji parafii, konferencji, rekolekcji i misji.
Staram się mieć kontakt z każdym człowiekiem, szczególnie, jak wspomniałem, z dziećmi — dlatego nazywany jestem „biskupem od dzieci”. Cały czas sprawdzam siebie, czy używam komunikatywnego języka, prowadząc rekolekcje i misje, czy wszystko, co mówię i w jaki sposób mówię, jest dostosowane do „potrzeb czasu” i „ducha czasu”. Nie można bowiem stosować żargonu kaznodziejskiego niezrozumiałego dla ludzi. Jako biskup mam kontaktować się z ludźmi i ciągle im służyć. Czasem słyszę, jak niektórzy dziwią się, że biskup tańczy z dziećmi. A jak można dotrzeć do dzieci? Najprościej być z nimi poprzez śpiew, taniec czy zabawę. Jeden z biskupów przez znajomą siostrę zakonną przekazał, abym nieco się ustatkował „w szaleństwach katechetycznych z dziećmi”. W swojej posłudze i realizowaniu powołania chcę pozostać sobą.
Trzeba się ciągle pytać Jezusa, czy jestem na właściwej drodze i czy to, co robię, jest zgodne z Jego wolą. Odnosi się to do każdej czynności i wszystkich podejmowanych zadań. Biskupstwo jest powołaniem przeznaczonym dla każdego człowieka. Powołaniu towarzyszą zdolności, zainteresowania i posiadane charyzmaty. Te dary otrzymujemy od Boga, który powołuje nas do bycia „tu i teraz” i do pomocy w realizacji historii zbawienia. Po wielu latach dochodzę do wniosku, że nie odnalazłbym się w charyzmacie aktora. W kapłaństwie moje zdolności aktorskie pomagają mi w przekazywaniu prawd wiary i pogłębianiu każdego dnia swojej wiary. Za to jestem bardzo wdzięczny Panu Bogu.
Powołanie — i co dalej? Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg