Bł. ks. Michał Sopoćko niejednokrotnie doświadczył, że Bóg jest Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych
„Ceńmy wysoko sakramenty święte” — nawoływał ks. Sopoćko ludzi epoki swojej jak i naszej. Zarówno bowiem w jego, jak i w naszym świecie obserwujemy wiele bardzo intensywnych zabiegów około spraw czysto ziemskich. Ludzie zapracowują się, aby zdobyć bogactwo, politycy podejmują wielki wysiłek, aby zdobyć władzę, sportowcy zamęczają się na treningach, żeby zdobyć puchar. A jaki powinien być proporcjonalny wysiłek, by zdobyć wartości wieczne? Nieustannie dokonujemy wyboru nie tylko między dobrem i złem, ale pomiędzy wartościami, jakie wokół nas się znajdują. Wybieramy między pracą a wypoczynkiem, miedzy tym, co konieczne, pożyteczne i przyjemne, czasem musimy wybierać między tym, co wieczne a tym, co doczesne. Dlatego trzeba kierować się w życiu wartościami, związanymi z Królestwem Bożym. One powinny zajmować pierwsze miejsce, żadne inne nie mogą z nimi konkurować, czy nad nimi przeważać. Przecież to właśnie nasze zbawienie i świętość są wartością najwyższą, stąd „w Kościele nie może być świętości bez sakramentów, ani też przystępowania do nich bez dążenia do doskonałości” (ks. Sopoćko).
Każdy z nas idzie niejako inną drogą do Boga i nie da się skopiować dosłownie życia i drogi drugiego człowieka, choćby najbardziej świętego. Mamy przed sobą zawsze wyzwanie, by nasza droga życia, była drogą prowadzącą do szczęścia w Bogu. Pomocą jest nam błogosławieństwo, Jego łaska. „Łaska buduje na naturze” stwierdza św. Augustyn, a z Bożą pomocą, jesteśmy w stanie żyć niejako pod prąd światowym modom, i odkrywać w sobie marzenie Boga wobec nas. Choć każdy ma swoją drogę do Boga, towarzyszą nam te same łaski sakramentalne, bowiem Bóg pragnie, by wszyscy przeżyli swoje życie w miłości, szczęściu i w wewnętrznej wolności. „Kościół siedmioma sakramentami obejmuje całe życie człowieka — jaki pisze ks. Sopoćko — i uświęca wszystkie jego szczyty i niziny: duszę obciążoną grzechem pierworodnym i pozbawioną życia Bożego, odradza w sakramencie chrztu świętego — duszę, zbrukaną grzechami uczynkowymi, obmywa w sakramencie pokuty — duszę rozradowaną w Bogu zasila Sakramentem Ołtarza, oraz pasuje na swego żołnierza w sakramencie bierzmowania, — duszę jęczącą w jarzmie cierpienia i wstrząsaną bojaźnią śmierci, wzmacnia w sakramencie Ostatniego Namaszczenia. Życie społeczne człowieka również bierze Kościół w swą opiekę błogosławiąc pierwszą komórkę społeczną w sakramencie małżeństwa, a życie religijne utrzymując i rozszerzając przez sakrament kapłaństwa”.
Ksiądz Sopoćko nigdy nie gonił za sprawami doczesnymi kosztem wiecznych. Nie ryzykował spraw zbawienia dla doraźnej korzyści czy przyjemności. Zawsze wierzył Bogu i liczył na Jego pomoc — tę zasadę uznawał za naczelną. „Jak drzewo czerpie swą siłę z korzeni, tak życie chrześcijanina z wiary: ona jest nieodzownym warunkiem wszelkiego życia, wszelkiego postępu duchowego i szczytu doskonałości”. Od dzieciństwa miał przekonanie, że Wszechmogącemu Bogu spodobało się, by każdy ważny moment duchowego życia ubogacić sakramentalną łaska, udzielaną w obecności kapłana. Kapłan przez chrzcielną bramę wprowadza dzieci, owoce małżeńskiej miłości do Kościoła; to on w imię Miłosiernego Pana odpuszcza grzechy i karmi Boskim Słowem oraz Anielskim Chlebem, który mocą Chrystusa sprowadza na ziemię podczas Eucharystii. To on czyni wiernych uczestnikami siedmiorakich darów Ducha Świętego, namaszczając świętym olejem na początku dojrzałego życia.
„Niech życie moje nie będzie bytowaniem kreta czy nietoperza, pisał ks. Michał — skoro świat ducha, który nam łaska Twoja otwiera, jest tak piękny, jasny i płodny”! To wiara przenikała serce ks. Sopoćki. Dzięki niej całym swoim życiem i codziennością wchodził w coraz ściślejszy związek z Bogiem, który najpełniej aktualizował się przez sakramenty. Dzięki wierze mógł dostrzec w nich zbawcze działanie Chrystusa i przyjąć je. Już we chrzcie otrzymał wraz z życiem nadprzyrodzonym dar wiary, a bierzmowanie spotęgowało ten dynamizm wiary, bowiem szczególną mocą Ducha Świętego ks. Michał zobowiązał się do jej szerzenia i obrony. Szczytem życia wiarą był udział w odkupieńczej Ofierze Chrystusa, w której, na ołtarzu oddawał siebie wraz z Ofiarą Chrystusa — Bogu Ojcu. Jak każdy z ochrzczonych, jednak z większą determinacją i mocą kroczył drogą prawdy, wolności i poszanowania każdego życia. Z tego rozumienia daru sakramentów wzięło się poniekąd pragnienie służenia Bogu w kapłaństwie.
„Chrzest święty był dla mnie pocałunkiem, przez który Bóg przyjął mnie za przybrane dziecko swoje” — pisał ks. Michał. Dar chrztu uświadamiał mu, że należy do Boga, że to Bóg przyjął go do swojej Rodziny i napełnia życiem, łaską uświęcającą. Żył świadomością, że dla Boga zawsze jest dzisiaj i to dzisiaj trzeba na nowo z przekonaniem dążyć do „wysokiej miary” zwyczajnego życia chrześcijańskiego. Dużą zasługę mają rodzice, którzy pomogli młodemu Michałowi stawać się dojrzałym, o umyśle i sercu otwartym na sprawy wielkie i wzniosłe. Już jako dziecko, wychowany w religijnej rodzinie, jasno zrozumiał, że celem życia chrześcijańskiego jest oglądanie Boga na wieki. Jego rodzina, z jednej strony rodzina jakich wiele — jednocześnie wzór miłości małżeńskiej, poświęcenia, zawierzenia Bożej Opatrzności, pracowitości i solidarności, jednym słowem tych wartości, których rodzina strzeże i krzewi. Tak ją, w kontekście swego kapłaństwa wspomina ks. Michał: „myśl poświęcenia służbie Bożej powstała u mnie w dzieciństwie pod wpływem religijnego środowiska. Codzienne pacierze wspólne pod kierunkiem ojca lub matki, śpiewy pobożne przy pracy pieśni okresowych szczególnie w zimowe wieczory, jazda końmi do kościoła parafialnego... wszystko to wpływało na wytworzenie się w podświadomości dziecka chęć służenia Temu, kogo ono wprawdzie nie znało, ale kogo otoczenie wielbiło, przepraszało i błagało o łaski”.
Udzielane ks. Michałowi przez Boga łaski miały go umocnić na przetrwanie i przezwyciężenie wielu i wielkich trudności związanych z podjęciem się dzieła miłosierdzia. Jego wiara nim stała się mocna niejednokrotnie była wypróbowana. Błogosławiony musiał przejść przez tygiel doświadczeń, wiele prób i burz, do których bez wątpienia umacniał sakrament bierzmowania. Tak go wspomina: „do bierzmowania przystąpiłem w r. 1892, mając lat 3 i miesięcy 8 w katedrze wileńskiej (...) ojciec trzymał mnie na ręku, a przy zbliżeniu się biskupa postawił na posadzce, jakiś pan położył mi rękę na prawym ramieniu, a jednocześnie biskup namaścił me czoło i dotknął policzka. Potem ojciec zaprowadził nas (rodzeństwo: siostra Zofia i brat Piotr) do kaplicy św. Kazimierza i pokazał trumnę z Jego relikwiami. Tych przeżyć chyba nigdy nie zapomnę”.
Bóg chce, by człowiek autentycznie wierzący został w wyniku prób wiary ogołocony z tego, co stanowiło jedynie podpórki wiary. Bóg stawiając człowieka w trudnych sytuacjach, prowokuje go do zweryfikowania swojej wiary. Tak i próby wiary ks. Sopoćki prowokowały do decyzji zawierzenia w ciemnościach Bogu, w których odkrywał, że im bardziej poznawana Wola Boża była pozbawiona cech realności, tym więcej Bóg od niego wymaga i oczekuje, ale tym większa też będzie zasługa jego ufnej odpowiedzi. Niejednokrotnie doświadczył, że Bóg jest Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Był to dla niego długi proces wzrastania w wierze. Gdy przychodziły burze, zewnętrzne czy wewnętrzne, wtedy patrzył na spokojną twarz Jezusa Miłosiernego; wtedy rozumiał, że nie jest sam, a każda burza kiedyś przecież musi minąć.
„Musicie być silniejsi od warunków” — mawiał do młodych Jan Paweł II. Myślę, że te słowa można odnieść do życia bł. Michała, które pokazuje, że ideały ewangeliczne są możliwe od zrealizowania w każdym czasie; trzeba tylko znaleźć klucz, mieć odwagę... i robić swoje. Romano Guardini pisze, że człowiek staje się chrześcijaninem wtedy, gdy osobiście spotka Chrystusa, a to spotkanie dokonuje się przez sakramenty. Każdy z nas wybrał już raz Chrystusa — na chrzcie, choć w praktyce życia ten moment wyboru staje przed nami co chwilę. Raz podjęta decyzja nie oznacza, że mamy już spokój i możemy żyć po swojemu. Jak więc nie przegapić momentów, w których Bóg nas dotyka swoją łaską? Ma rację szwajcarski teolog, H. Urs von Balthasar, gdy powiada, że „trzeba odwagi, żeby być chrześcijaninem w Kościele”, by z podniesionym czołem świadczyć o tym, w co się wierzy. A wiary nie można wyznawać w katakumbach; trzeba wyjść na powierzchnię, tak jak to zrobił ochrzczony przez papieża Benedykta XVI włoski dziennikarz, do niedawna muzułmanin, Magdi Allam gdy wyznał: „spotkałem Boga, który jest Prawdą i Miłością”. Nie pozostało mu nic innego jak tylko iść śladami Chrystusa i wybrać dla siebie nowe imię — jest nim Cristiano, czyli chrześcijanin.
Rok Kapłański, to dla nas, wiernych, wezwanie do wytężonej modlitwy za kapłanów, tych, którzy stoją poniekąd na „pierwszej linii frontu” bitwy o naszą duszę. Wielkie brzemię odpowiedzialności spoczywa na kapłanach — ludziach wybranych z nas, z naszych rodzin, często słabych i poranionych. Bóg jednak zna ich słabość, ale zna również i wartość łaski, która stała się ich udziałem podczas chrztu św. i bierzmowania. Mimo że już wiele lat minęło od tych wydarzeń jednak te lata nie zdołają wydrzeć z ich serca przemieniającej mocy Chrystusowej łaski, która działa zawsze, ilekroć jej na to pozwalają. Oczekujemy świętych kapłanów, świadków Zmartwychwstałego, zdolnych do praktykowania duchowego ojcostwa, a często zapominamy, że oni wiszą na „cienkich linkach” naszej modlitwy. „Chcesz mieć świętych kapłanów, mówił kard. Claudio Hummes — módl się za nich”. Módlmy się zatem niech błogosławiony ks. Michał Sopoćko, wychowawca powołań kapłańskich i zakonnych wyprasza u Jezusa Miłosiernego liczne, gorliwe i święte powołania, które „przeorają świat cały jak mocnym pługiem hasłem ufności w Miłosierdzie Boże — hasłem które ogrzeje co było zimnego, zmiękczy co było twardego, ożywi co było uschłego, zapali co było gasnącego, zrosi co było suchego, obudzi co było śpiącego...”.
opr. aw/aw