Zwyczajna kobieta - dzierga na drutach, uwielbia piec ciasto. Niezwyczajne jest to, dla kogo je piecze... i jakie są tego skutki
Otworzyłam okno w moim M mieszczącym się na parterze. Podsunęłam krzesło i łapię ciut ciepła. Dzieciaki biegają po podwórku w zatrważającym tempie. Skąd one mają tyle energii? Czekam. Na co? Właśnie na nich...
Ulica, sklep, przydomowy skwer. Mijamy ludzi. Jedni chodzą szybciej, drudzy wolniej. Jedni się uśmiechają, inni próbują być uśmiechnięci. Po powrocie do domu zamykają drzwi i...?
Moje podwórko. Jak zwykle bawią się dzieciaki: Justynka, Daria, Bartek, Mateusz i Karol. W rękach trzymają patyki, bo właśnie wybierają się na wojnę. Ciekawe, że ta zabawa od pokoleń cieszy się niesłabnącą popularnością. Otworzyłam okno w moim M mieszczącym się na parterze. Podsunęłam krzesło i łapię ciut ciepła. Dzieciaki biegają w zatrważającym tempie. Skąd one mają tyle energii? Czekam. Na co? Właśnie na nich... Mamy taki mały ciastkowy rytuał. Raz w tygodniu szykuję dla nich ciasto, tudzież inne smakołyki. Zastanawiacie się pewnie dlaczego?
No właśnie, zanim mój piekarnik zaczął piec dla innych, przemyśliwałam, na czym polega pomoc. Gdzie jest jej początek i w czym tkwi jej mądrość? Jak pomagać, aby nie poniżyć, nie urazić, nie zasypać stertą niepotrzebności? Najpierw doszłam do tego, że pomoc to zwyczajne bycie obok. Przecież nie wszystkim potrzeba chleba, koca, mieszkania. Większość z nas potrzebuje obecności drugiego człowieka.
Kiedy doszłam do tych nader oczywistych wniosków, postanowiłam swój czubek nosa wychylić znacznie dalej. Zobaczyłam moje podwórkowe maluchy i ich różne domy. Rodzice jednych pracują, mają zwyczajne codzienne troski, wolni od nałogów kochają swoje szkraby. Dla innych dzieci są spełnieniem ich ambicji, jeszcze inni prawie nie wiedzą, że je mają. Nie oceniam, nie wolno mi.
Zauważyłam, że jeden z chłopców ma za małe buty. Kuśtykał, zatrzymywał się, coś wiecznie poprawiał. Był to moment, kiedy pomyślałam, że ciasto nie wystarczy. Ponieważ nie brak mi cywilnej odwagi, postanowiłam zapukać do zamkniętych drzwi jego domu. Nie zdążyłam, ktoś zapukał do mnie. Przed drzwiami stała mama chłopca. Młoda kobieta, przerażona, wpatrzona w podłogę. Wpuściłam ją do środka, nie pytała o nic. Zrobiłam jej i sobie herbatę. Wypiłyśmy bez słowa. Wyszła. Takie było nasze pierwsze spotkanie. Wiedziałam, że przyjdzie, czekałam. Przyszła, nie prosiła o pieniądze ani o jedzenie, poprosiła o książki dla dzieci.
Pomyślałam, matko, książki! Skąd wezmę na nie pieniądze, wszak w moim portfelu przeciąg. No nic, trzeba było zebrać myśli. Najpierw postanowiłam pójść do domu moich podwórczaków. Pomoc potrzebna, ale mądra, taka, co nie zabierze rodzicom szansy na zmianę. Poszłam. Dom zwyczajny, na kuchence grzybowa, pachniało. Schludnie, ale bardzo ubogo. Posiedziałam, zjadłam zupę. Wychodząc, rzuciłam okiem dokoła. Wiedziałam, że potrzeba im wszystkiego.
Wróciłam do mojego zadbanego M. Telefon w rękę i... Numer po numerze, a za każdym z nich człowiek. Za tydzień były książki, buty, kurtki zimowe. Proszki do prania i jedzenie. Mało w nas empatii, ale dobra dużo — przecież jesteśmy dziećmi jednego Boga. Nikt nie odmówił mi pomocy. Wiem, że na tym nie koniec. Pomoc to nie jednorazowy wyskok.
Wśród nas żyją ludzie, którzy nigdy nie będą potrafili sami sobie poradzić. Po prostu tak jest, mimo naszych wysiłków pchania ich na kursy doszkalające, oni nie zmienią swojej mentalności. Nie oceniajmy ich, bądźmy obok. Co jakiś czas chodzę do szkoły dowiedzieć się, jak radzą sobie podwórczaki. Radzą sobie dobrze. Czuwam, podpatruję, nie ładuję się na siłę, stoję w pobliżu.
Siedzę w moim M. W bramie obok mieszka starsza pani, która codziennie w oknie wyczekuje człowieka. Raz w miesiącu przychodzi do niej ksiądz z Panem Jezusem. Żegnając go, uśmiecha się. Uśmiecha się raz w miesiącu. Chcę, żeby uśmiechała się częściej. Mam w sobie odwagę. Zapukam.
Ewelina Zamojska. Zwyczajna kobieta, dzierga na drutach, uwielbia piec ciasto i jest sekretarzem portalu profeto.pl
„Głos Ojca Pio” [1/85/2014]
opr. mg/mg