Komentarz do Listu Ojca Świętego do Kapłanów na Wielki Czwartek 2002
Nigdy nie lubiłem, nie lubię i chyba nie będę lubił się spowiadać — tak odpowiadał ks. Józef Tischner, zapytany przez Dorotę Zańko i Jarosława Gowina o sakrament pokuty. Widział bowiem dystans między tym, kim jest, a tym, o kim mówił. Z jednej strony nadmiernie obwiniamy się, a z drugiej nadmiernie uniewinniamy. Koniec końców, zawsze jest tak — mówił ks. Tischner — że rozgrzesza się za coś, co jest niewypowiadalne, bo najistotniejsze w spowiedzi jest to, że jest ona jakby prowokacją łaski, która pójdzie głębiej.
Jan Paweł II tegoroczny list do kapłanów na Wielki Czwartek poświęcił sakramentowi pojednania. Ojciec Święty zwraca się do księży, by sami odkrywali i pomagali innym odkrywać piękno tego sakramentu, który „już od kilku dziesięcioleci (...) z różnych powodów przeżywa pewien kryzys”. Tymczasem ksiądz ma być sługą miłosierdzia. Papież, chcąc przybliżyć szczególny dialog zbawienia, jakim jest sakrament pojednania, przywołuje scenę spotkania Jezusa z celnikiem Zacheuszem i nazywa ją „biblijną ikoną”. Oto Jezus i Zacheusz spotykają się, po ludzku rzecz biorąc, przypadkowo. Zbawiciel przybywa do Jerycha, a Zacheusz wspina się na sykomorę, żeby Go zobaczyć.
Jednak nic, co pochodzi od Boga, nie jest przypadkiem. Jan Paweł II podkreśla, że niektórzy wierni idą do spowiedzi nie wiedząc nawet, co właściwie przez to chcą otrzymać. Inni motywują swoją decyzję jedynie potrzebą wysłuchania bądź otrzymania porady. Dla jeszcze innych sakrament ten jest realizacją psychologicznej konieczności uwolnienia się od „poczucia winy”. „Dla wielu — pisze Papież — decyzja ta jest poparta prawdziwą potrzebą odnowienia więzi z Bogiem, ale spowiadają się bez wystarczającego zrozumienia obowiązków, jakie stąd wypływają (...)”. W każdym z tych przypadków rola księdza spowiednika jest ogromna. Gdyby nie „niespodziewane” spojrzenie Jezusa na Zacheusza, ten pozostałby niemym widzem, a Zbawiciel przeszedłby obok i nie wkroczyłby w jego życie. Ojciec Święty podaje księżom do przemyślenia słowa Jezusa: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19,5).
Sam znajdowałem się wielokrotnie w sytuacjach pozornie przypadkowych i w miejscach „w pobliżu sykomory”, w których Jezus zwracał swoje oczy na współczesnych Zacheuszów. Oto np. młody fotoreporter, któremu na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia rozwaliło się życie rodzinne, spotkał mnie przypadkowo w jednej z redakcji. Był smutny i zrozpaczony. Nie miał zamiaru się spowiadać, ale chciał porozmawiać z księdzem. Kilkugodzinna rozmowa zakończyła się jednak sakramentem pojednania. Jestem pewny, że to i inne podobne spotkania były przez Pana przewidziane. Pisze Papież w swoim liście: „Nie potrafimy ocenić, jak głęboko oczy Chrystusa przeniknęły duszę celnika w Jerychu. Wierzymy jednak, że są to te same oczy, które kierują wzrok na każdego z naszych penitentów”. Jezus zwraca się do Zacheusza po imieniu. Wszystko w tej relacji jest osobiste, delikatne, serdeczne. Wtedy nie razi nawet subtelne uczucie przymusu, którym posługuje się Jezus, wchodząc w życie celnika. Dom grzesznika stał się scenerią cudu miłosierdzia. Mało tego, Papież twierdzi, że miłosierdzie ubiegło Zacheusza, który musi jeszcze uwolnić swoje serce z więzów egoizmu i niesprawiedliwości dopuszczającej się oszustwa. I tak jest w każdym spotkaniu sakramentalnym. To miłosierdzie kieruje do nawrócenia. Papież prosi księży, by przez pasterskiego ducha byli oddani każdemu człowiekowi i zdolni do zrozumienia jego problemów, bo przecież Bóg nie chce człowieka zranić, lecz ocalić.
Jan Paweł II przeciwstawia się jednocześnie dwóm skrajnościom: rygoryzmowi i laksyzmowi. Rygoryzm nie uwzględnia uprzedzającego wszystko miłosierdzia, druzgocze i oddala. Laksyzm zaś nie bierze pod uwagę faktu, że pełne i przyjęte zbawienie zakłada autentyczne nawrócenie ku wymogom miłości Bożej, a zatem myli i łudzi. W perspektywie spotkania Jezusa z Zacheuszem widać także, dlaczego osobista relacja, indywidualna forma pojednania sakramentalnego musi mieć charakter powszechny, a rozgrzeszenie zbiorowe tylko wyjątkowy. Papież podkreśla to w swoim liście mocno i wielokrotnie. Najważniejsze jest wezwanie po imieniu: „Zacheuszu!”. „Świadomość, że jesteśmy znani i akceptowani takimi, jacy jesteśmy, w najbardziej osobistym wymiarze, pozwala nam poczuć, iż naprawdę żyjemy” — napisał Jan Paweł II. Człowiek chce być rozpoznawany, chce być prowadzony, chce bliskości — wtedy mocniej odczuwa miłość Boga.
Na końcu listu Ojciec Święty wypowiada się o bolesnych grzechach tych kapłanów, którzy „sprzeniewierzyli się łasce otrzymanej w sakramencie święceń, ulegając najgorszym przejawom mysterium iniquitatis, jakie dokonuje się w świecie. Budzi to zgorszenie, a jako jego skutek pada głęboki cień podejrzenia na wszystkich innych zasłużonych kapłanów, którzy pełnią swoją posługę z uczciwością i z konsekwencją, a nierzadko z heroiczną miłością”. Media w Polsce wybiły w swoich doniesieniach na plan pierwszy ten właśnie akapit listu, wiążąc go ze sprawą metropolity poznańskiego. Szkoda, bo w ten sposób zagubiono główne myśli listu. Papież chce, aby Dobry Pasterz, poprzez oblicze i głos kapłana, zbliżał się do każdego, aby rozpocząć z nim dialog: wysłuchać, poradzić, wesprzeć, przebaczyć.
Spowiedzi nie da się lubić, bo też nie o „lubienie” chodzi w tym sakramencie, tak bardzo przecież „egzystencjalnym”. Oto Bóg ukazuje w nim, że jest większy niż zło. Jak mówili mistycy, dzięki grzechowi dobroć Boga staje się jeszcze większą dobrocią. A Papież dodaje, że na każdym słudze Eucharystii i sakramentu pojednania spoczywa zadanie rozszerzania w świecie nadziei i dobroci; a więc na słudze, który niejednokrotnie podczas spowiedzi wyraźnie widzi, że ktoś spowiadając się jest człowiekiem o wiele lepszym od niego.
opr. mg/mg