Kościół w Rosji nie jest niemowlęciem

Z ojcem Krystianem, franciszkaninem pracującym w Rosji, rozmawia Michał Gryczyński

Urodził się Ojciec na Białorusi, formację duchową i wykształcenie teologiczne zdobywał w Polsce, natomiast pracuje w Rosji. Proszę powiedzieć coś więcej o swoich korzeniach i drodze do zakonu.-

Urodziłem się na terenach Białorusi zachodniej czyli na Kresach, a więc na pograniczu. To skrzyżowaniu kultur polskiej, białoruskiej i litewskiej kształtuje moją świadomość narodowościową do dnia dzisiejszego. Chociaż już nie jestem mocno związany z miejscowością rodzinną i ludźmi, którzy tam mieszkają; moi rodzice i dziadkowie odeszli do Pana. Chodziłem do szkoły radzieckiej, bo urodziłem się i wychowywałem na terenie ówczesnego ZSRR. Wzrastałem w tradycji i kulturze katolickiej, ale do kościoła nie uczęszczałem. I, szczerze mówiąc, cieszę się, że nikt mnie do tego nie zmuszał. Z całej rodziny do kościoła chadzała wtedy jedynie moja babcia.

Ucząc się w szkole sowieckiej przeszedł Ojciec chyba niezłą indoktrynację?-

Widzi Pan, my żyjemy czasem we władzy własnej wyobraźni. Dla Polaka obywatele ZSRR stanowili wówczas monolit. Ale, proszę mi wierzyć, tak wcale nie było. Na Białorusi Kościół zawsze pozostawał w żywej pamięci ludu.

A dlaczego został Ojciec właśnie franciszkaninem ?-

Cóż, może to zabrzmi nazbyt cudownie, ale w moim kościele parafialnym znajdował się m.in. obraz św. Franciszka z Asyżu otrzymującego stygmaty. Myślę, że ten obraz oddziaływał na moją podświadomość. Kiedy odkryłem swoje powołanie nie miałem żadnych wątpliwości dokąd mam się udać. Ale kapłan, do którego się zwróciłem, zadał mi wtedy pytanie: - Do franciszkanów? A do których? Bo są trzy gałęzie: konwentualni, bernardyni i kapucyni. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ostatecznie zawiózł mnie jednak do Osiecznej, gdzie znajduje się nowicjat franciszkanów i tam już zostałem.

Nie miał Ojciec kłopotów z językiem polskim, który w powszechnym mniemaniu uchodzi za trudny, zwłaszcza dla cudzoziemców?-

Nie wydaje mi się, aby był aż taki trudny. Ale może dlatego, że się urodziłem na Białorusi? W 1999 r. skończyłem seminarium i złożyłem śluby zakonne; po wcześniejszych, czasowych, były to już śluby wieczyste.

A potem udał się Ojciec na Syberię. W jaki sposób do tego doszło? -

Po upadku muru berlińskiego i rozpadzie ZSRR ówczesny Generał zakonu podjął strategiczną decyzję, że franciszkanie powinni być obecni na terenie Rosji i Kazachstanu, aby posługiwać katolikom obrządku łacińskiego. A miały to być, z założenia, wspólnoty międzynarodowe. I tak się stało, że moją pierwszą placówką został Nowosybirsk, stolica Syberii i silny ośrodek kulturowy. Jest tam kościół parafialny p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP - wzniesiony na początku lat dziewięćdziesiątych przez niemieckie babcie, które budowały go własnymi rękami - a także klasztor. Po przybyciu do Nowosybirska przeżyłem szok, który trwa, a nawet pogłębia się. Okazało się, że różnice kulturowe i mentalne na terenach byłego ZSSR - oczywiście nie mówię tu o krajach Azji środkowej - są znacznie większe, niż sądziłem. Inne obyczaje, tradycje, zachowania i wartości. Dopiero na miejscu zaczęło do mnie docierać, jakie piętno na kulturze tego miasta odcisnęli przesiedleńcy, m.in.: Łotysze, Ukraińcy, Węgrzy, a zwłaszcza Niemcy i Polacy. Przebywałem tam przez półtora roku i muszę przyznać, że wewnątrz naszej, franciszkańskiej wspólnoty mieliśmy znakomite relacje.

Następnym etapem był dla Ojca Daleki Wschód, czyli Ussuryjsk, miasto położone w Kraju Nadmorskim, nad rzeką Razdolną. Jak Ojciec wspomina ten czas? -

Ussuryjsk leży 100 km na północ od Władywostoku, a 30 km od granicy chińskiej. Miałem wrażenie, że znalazłem się na końcu czy raczej na początku świata, bo właśnie stamtąd idzie Słońce. Ta placówka powstała z inicjatywy południowo-koreańskiej prowincji franciszkanów, którzy chcieli roztoczyć opiekę nad żyjącymi tam Koreańczykami. Ale są tam również obywatele Korei Północnej, którzy otrzymują pozwolenie na pracę w lasach; im także należy dopomóc, choć są niezwykle powściągliwi i małomówni. Generał zakonu uznał jednak, że misjonarze koreańscy mają podjąć współpracę z Fundacją Św. Franciszka. Dla mnie było to kolejne doświadczenie współpracy z braćmi pochodzącymi z Korei Południowej, a zarazem doświadczenie pogłębiające szok, o którym już wcześniej wspominałem. Napotkałem bowiem na Dalekim Wschodzie odmienne ludzkie zachowania, inne standardy zaufania i szczerości. Nie chodzi o to, że mieszkają tam ludzie niższej kategorii, gorsi niż my — są po prostu inni ze względu na ich historię, losy, czy wymagania wobec życia. Tu po raz pierwszy dobrze sobie uświadomiłem, że już jestem obcokrajowcem. Klasztoru tam nie ma, więc mieszkaliśmy w bloku i na co dzień chadzaliśmy w cywilnych ubraniach, aby habitami nie drażnić ludzi. Stosunki z wyznawcami prawosławia są bowiem nienajlepsze. Habity zakładaliśmy tylko w kościele. Ussyryjsk jest miastem pogańskim, choć nasza wspólnota została zarejestrowana jako 40-sta, po grupach protestanckich i buddyjskich. Niebawem znaleźliśmy katolików i tych, którzy chcieli przyjąć chrzest. A ja zrozumiałem, że życie we wspólnotach międzynarodowych nie jest łatwe. To wyzwanie i cenne doświadczenie, bo jesteśmy zdani na siebie i musimy się dogadywać, pomimo dzielących nas różnic. Wymaga to rezygnacji z własnych, narodowych egoizmów.

A co z barierami językowymi? Nie ma kłopotów w porozumiewaniu się?

- Z założenia powinniśmy rozmawiać ze sobą po rosyjsku, ale w praktyce rozmaicie to wygląda. Zwłaszcza, że jest jeszcze drugi poziom umiędzynarodowienia: nie mieszkamy przecież w jednym z krajów zachodnioeuropejskich, lecz w Rosji. I nie chodzi nawet o to, że Rosja jest państwem wielonarodowościowym, a bardziej o dominację określonej idei rosyjskości w polityce państwowej i kościelnej. Nie wiem, być może pokłosiem komunizmu jest owo dążenie, aby cała otaczająca rzeczywistość była jednolita?

Rosja przypomina mi młode wino: cały czas trwa jeszcze ferment, a polityka państwa i Kościoła nosi piętno swoistego mesjanizmu. Na tym tle nasza międzynarodowa wspólnota franciszkańska jest wymownym znakiem. Bo nie o to chodzi, by zaczynać od budowy wielkich świątyń, lecz od cichej obecności. Po roku wykupiliśmy w Ussuryjsku dom, przystosowany pod potrzeby kaplicy, do której wkrótce zaczęli przychodzić ludzie. W każdą niedzielę mieliśmy 10-15 osób.

Należy pamiętać, że tereny na wschód od Uralu to ziemie zamieszkałe przez licznych przesiedleńców. Kiedy Syberia stała się częścią Rosji zaczęła ją zaludniać, nie tylko zesłańcami, ale i tymi, którzy chcieli skorzystać z systemu rozmaitych ulg. Na Syberię wyjeżdżali więc rozmaici mieszkańcy Zachodu, aby podjąć tam pracę. I dlatego dzisiaj Syberia stoi twardo na nogach, ludzie nieźle mieszkają, bo wyczuwa się ducha odpowiedzialności i umiłowania pracy nad ziemią. Natomiast Daleki Wschód jest zupełnie inny, bo tam głównie osiedlano zesłańców, przeciwników politycznych. O ile na Syberii można mieć nadzieję, że czasem cię nie oszukają i nic ci nie ukradną, o tyle na Dalekim Wschodzie człowiek niczego nie jest już pewien.

W 2004 r. został Ojciec skierowany do Sankt Petersburga, drugiego po Moskwie najpotężniejszego ośrodka gospodarczego Rosji. UNESCO uznało Petersburg za ósme najatrakcyjniejsze pod względem turystycznym miasto świata. Rzeczywiście to takie piękne miasto?-

Nie ma w tym cienia przesady. W czasach komunistycznych było nieco zaniedbane, ale teraz przeprowadzono renowację wszystkich pałaców i innych, fantastycznych obiektów architektonicznych. Ale życie nie jest łatwe, bo położony na bagnach Petersburg ma uciążliwy klimat, zbyt mało słońca, w powietrzu ciąży depresja. Dopiero tam zacząłem rozumieć Dostojewskiego: całe to oszałamiające piękno zanika w życiu codziennym Petersburga. Relacje pomiędzy ludźmi są wyjątkowo uciążliwe: czasami mam wrażenie, że obracam się w kręgu bohaterów Dostojewskiego. Kontrast między olśniewającą architekturą a sformalizowano-urzędniczymi postawami ludzi jest porażający. Urzędnik potrafi petenta upokorzyć, a nawet zniszczyć. Nie wiem, być może jest to specyfika mieszkańców stolic wszystkich większych państw? Europa zachodnia, przy wszystkich obecnych wynaturzeniach, ma jednak filozofię personalistyczną, która akcentuje rangę osoby ludzkiej. Natomiast w Rosji bezduszna machina biurokratyczna bardzo często sprawia, że litera prawa jest ważniejsza, niż człowiek. To straszne, wprost nieludzkie.

W tym — drugim po Moskwie — najpotężniejszym ośrodku gospodarczym Rosji mieszka blisko 6 milionów ludzi, a zarejestrowanych jest aż 300 związków wyznaniowych i grup religijnych. Jak na tym tle wygląda wspólnota katolicka?

- Niezbyt imponująco jeśli chodzi o liczebność. O ile wyznawcy prawosławia — zarówno ci, którzy praktykują regularnie, jak i ci okazjonalni - stanowią ok. 2 procent mieszkańców Petersburga, to katolików jest, co najwyżej, kilka tysięcy osób. Na terenie miasta jest 6 kościołów katolickich. Nie należy jednak zapominać, że aż 30 procent mieszkańców dzisiejszej Rosji to muzułmanie. My mamy w Petersburgu kościół, mieszkamy w blokach. Naszą franciszkańską, międzynarodową wspólnotę tworzy siedmiu mnichów: Włoch z okolic Mediolanu, Amerykanin z Kalifornii, Australijczyk, Rosjanin z niemieckimi korzeniami, dwóch braci Rosjan na ślubach czasowych — studiują w tamtejszym seminarium duchownym - i ja.

Petersburg, założony przez cara Piotra I, miał świadczyć o potędze państwa rosyjskiego. Komuniści zmienili jego nazwę na Leningrad: czy nadal są tam widoczne ślady wodza rewolucji bolszewickiej?-

Z tego co wiem pozostały przynajmniej dwa pomniki Lenina: jeden przy Dworcu Finladzkim — kilka miesięcy temu ktoś usiłował go wysadzić, więc jest uszkodzony — a drugi na trasie wylotowej do Moskwy.

Powiada się często, że katolicy w Rosji są obywatelami drugiej kategorii. Czy to prawda?

- Ja bym tak nie powiedział. Sytuacja Kościoła katolickiego w Rosji jest specyficzna. Władze państwowe nie prześladują Kościoła, ani nie utrudniają jego działalności. Mam wrażenie, że sporo błędów popełniła pierwsza fala misjonarzy, którzy przybyli do Rosji na początku lat dziewięćdziesiątych. Kościół stracił wtedy wielu katolików tradycyjnych, m.in. wszystkie starsze niewiasty, bo misjonarzom wydawało się, że podejmują dzieło odrodzenia Kościoła. A on już istniał! Zdarzało się więc, że misjonarz z Europy zachodniej myślał przede wszystkim o powodzeniu swojej własnej misji i nie chciał uwzględnić tego, co zastał; zachowywał się tak, jakby przybył do jakiegoś afrykańskiego państwa. W Kościele zaczęli pojawiać się nowi ludzie, którym imponowały rozmaite atrakcje, proponowane przez Kościół — np. pielgrzymki do Europy — a nie wiara katolicka. Wtedy Cerkiew zaczęła mówić o właśnie prozelityzmie, bo część wyznawców przeszła na katolicyzm. Ale dziś już tych ludzi nie ma, bo atrakcje się skończyły, a starsze panie, niestety, nie powróciły.

Jaka jest więc prawda o sytuacji katolików w Rosji? I jak układają się stosunki pomiędzy Kościołem a Cerkwią?

- Warto przypomnieć, że pierwszych mnichów sprowadził do Petersburga Piotr I, a Katarzyna II — w okresie zaborów — przeniosła do tego miasta siedzibę biskupa katolickiego. Katolicyzm jest częścią dziejów Rosji, mamy wspólną historię. Jeśli o tym zapominamy, tracimy część własnej, katolickiej tożsamości. Arcybiskup Kondrusiewicz, który urodził się na Białorusi, dobrze znał historię i jej nie interpretował. On nigdy nie powiedziałby, że Kościół katolicki w Rosji jest niemowlęciem i obcym. A dziś, niestety, słyszymy wewnątrz naszego Kościoła opinię, że Kościół katolicki w Rosji jest „młody”, istnieje dopiero od czasu „pieriestrojki”. Można odnieść wrażenie, jakby Kościół wprosił się i wkroczył w latach dziewięćdziesiątych samodzielnie na teren, który jest mu zupełnie obcy i dlatego jesteśmy świadkami innej polityki. Możemy również usłyszeć dziś jednoznaczne stwierdzenia o poprawie stosunków z prawosławiem. Ja jednak obawiam się, że jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić i przeżywać fascynację z dokonanych osiągnięć, zapominając o historii.

Czy można powiedzieć, że Kościół katolicki w Rosji przeżywa odrodzenie?

- Oczywiście, a przeżywa je - wraz z całym społeczeństwem - również z Kościołem prawosławnym. Myślę, że obecna sytuacja Kościoła jest w pewien sposób podobna do stanu świątyni, w której sprawuję duszpasterstwo. Kościół pod wezwaniem. Najświętszego Serca Jezusa powstał w roku 1908 staraniem robotników Zakładów Porcelany; w tamtych latach parafia liczyła około 5 tysięcy osób. Budowa kościoła nie została ukończona, bo nadszedł 1917 rok, komunizm, wojna, dewastacje wewnątrz i zewnątrz świątyni. Jednak dzisiaj czynimy wszystko, żeby ten zrujnowany poprzez niespokojne dzieje kościół w robotniczej dzielnicy Petersburga stal się prawdziwa świątynią. Korzystając z okazji, chciałbym prosić Drogich Czytelników Przewodnika Katolickiego o modlitwę w intencji Kościoła w Rosji — za misjonarzy i wiernych - żeby nasze odrodzenie było dobrym świadectwem wiary w miłości i prawdzie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama