Mój syn chce być księdzem!

Powołania kapłańskie i zakonne rodzą się w rodzinach - ale nie zawsze rodzicom łatwo je zaakceptować

Jeszcze kilkanaście lat temu decyzja syna lub córki o tym, że zamierza wybrać drogę powołania, budziła w rodzinach najczęściej radość. Była powodem do dumy dla całej rodziny.

Rodzice często modlili się o to, by któreś z ich dzieci odkryło swoje powołanie do życia duchownego. Dzisiaj coraz częściej takiej decyzji towarzyszy niedowierzanie, a nierzadko również złość i rozczarowanie. Jak wynika z badań, coraz mniej Polaków marzy o tym, by ich dziecko zostało księdzem.

Akceptacja rodziny

Dlaczego dziś coraz trudniej przychodzi rodzinom cieszyć się z decyzji o powołaniu? - Rodzice mają często swoje bardzo konkretne plany wobec dzieci. Jedni chcieliby, żeby ich syn czy córka została prawnikiem, inni, żeby lekarzem itp. Dla wielu jest więc szokiem, kiedy okazuje się, że dziecko postanowiło wstąpić do seminarium czy zakonu — opowiada ks. prof. Grzegorz Ryś, rektor krakowskiego seminarium.

Ksiądz profesor Ryś przyznaje, że coraz więcej seminarzystów boryka się z problemem braku akceptacji wyboru ich drogi życiowej przez rodzinę. — To jest poważny problem, czasami alumni przychodzą po radę, co zrobić w takich sytuacjach, jak przekonać rodziców — mówi ks. prof. Ryś. — Trudno im wtedy coś jednoznacznie poradzić. Najczęściej, by czekali cierpliwie, a rodzina z czasem zaakceptuje ich decyzję. I tak się zazwyczaj dzieje. Jednak nie ma co ukrywać, że taka sytuacja jest dla seminarzystów bardzo trudna i nie ułatwia im to rozpoznawanie swojego powołanie — dodaje ksiądz profesor.

Co na to rodzice?

Dlaczego reakcje rodziców są tak różne. Co sprawia, że jednych decyzja dziecka cieszy, a innych nie? Postanowiliśmy zapytać o to samych rodziców, których dzieci wybrały drogę powołania, oraz osób duchownych. Jak to było w ich przypadkach?

- Wyobrażałam sobie, że moja najmłodsza córka założy rodzinę i będzie prowadzić normalne życie. Po maturze miała jechać na Jasną Górę i tam złożyć swoją szkolną tarczę. Wcześniej jednak wzięła udział w rekolekcjach dla maturzystek prowadzonych przez siostry felicjanki z Przemyśla. Kiedy z nich wróciła, powiedziała, że wstępuje właśnie do tego zakonu, że nawet już załatwiła wszystkie formalności. Wówczas zaniemówiłam, to było prawdziwe zaskoczenie. Próbowałam jej przedstawiać blaski i cienie życia zakonnego — znałam je bowiem z obserwacji, ponieważ pracowałam w domu pomocy społecznej prowadzonym właśnie przez felicjanki. Myślę, że miało to wpływ na jej wybór akurat tego zgromadzenia. Pozostawiłam jej jednak pełną swobodę decyzji. Z perspektywy już 32 lat wiem, że wybrała dobrze. Mam jej wsparcie modlitewne, a także sama się za nią modlę. Nasze relacje różnią się oczywiście od typowych kontaktów matki z córką. Cieszę się jednak z każdego jej telefonu, listu czy odwiedzin — opowiada Zofia Mrozek.

Maksymilian, student z Warszawy wspomina, że o decyzji swojej siostry Marty o wstąpieniu do zakonu dowiedział się na kilka dni przed jej wyjazdem do klasztoru. - Byłem nieco zaskoczony. Rodzice wiedzieli jednak o tym zamiarze trochę wcześniej. Nie robili Marcie żadnych problemów. Pewnie kluczowe znaczenie miał fakt, że nasza rodzina jest głęboko wierząca — opowiada. — Siostra uczęszczała już wcześniej do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. Nic jednak nie wskazywało, że zdecyduje się na taki krok. Tu już raczej ja byłem typowany na księdza. Stało się jednak inaczej i chyba dobrze — dodaje. Podkreśla też, że mimo początkowego niedowierzania, również dalsza rodzina zaakceptowała decyzję jego siostry. — Dzisiaj wszyscy ją odwiedzają. Mogę wręcz powiedzieć, że są z niej dumni. Mam nadzieję, że to jej powołanie przyczyni się też do większego wzrostu wiary w całej naszej rodzinie — dodaje Maksymilian. Jego zdaniem dla rodziny najtrudniejsze były pierwsze dwa lata, kiedy praktycznie wcale nie widywali Marty. — Teraz już jest dużo lepiej.

Trudności ze zrozumieniem

Nie wszystkim jednak pogodzenie z decyzją dzieci przychodzi równie łatwo. Jedyny syn pani Marii z Krakowa zdecydował się dwa lata temu na wstąpienie do seminarium. Wcześniej skończył studia. Świetnie się uczył, miał wielu przyjaciół. Jak sama przyznaje, choć jego decyzja nie była dla niej wielkim zaskoczeniem, to jednak bardzo ciężko ją przyjęła. - Pogodziłam się z tym, ale nie było to łatwe. Może gdyby Andrzej od razu po szkole średniej zdecydowałby się na pójście do seminarium, byłoby mi łatwiej. A tak nieco inaczej wyobrażałam sobie jego życie. Chciałam, by założył rodzinę, miał dobrą pracę. Liczyłam, że za parę lat doczekam się wnuków — opowiada. — Jednak już podczas studiów zauważyłam, że Andrzej zrobił się bardziej religijny, więcej się modli i częściej chodzi do kościoła. Już wtedy pomyślałam sobie, kto wie, czy on nie będzie chciał iść do seminarium. Miałam jednak nadzieję, że może się mylę. Okazało się, że jednak wybrał seminarium. Nadal nie mogę go sobie wyobrazić w sutannie, ale chyba będę musiała się przyzwyczaić. Bardzo go kocham — mówi.

Ks. Waldemar wspomina, że jego mama również nie była zachwycona jego decyzją o wstąpieniu do seminarium. — Powiem więcej: nie chciała w ogóle ze mną o tym rozmawiać. Tak, jakby nie przyjmowała mojej decyzji do wiadomości. Mimo upływu lat mojej nauki w seminarium, ta sytuacja się nie zmieniała. Dopiero na święcenia mama przyjechała i po uroczystości przyszła z kwiatami, by mi złożyć życzenia. Wtedy powiedziała: dobrze, skoro się już zdecydowałeś na bycie księdzem, to nim bądź, ale spróbuj mi teraz narobić wstydu — opowiada ksiądz.

Zaskakujące reakcje

Jeszcze inny był przypadek ojca Marcina. — Można powiedzieć, że ja troszeczkę oszukałem swoich rodziców. Do końca przekonywałem ich, że wybieram się na studia w Bydgoszczy. Złożyłem nawet papiery. Dopiero na kilka dni przed wyjazdem do klasztoru powiedziałem im, że zdecydowałem się na wstąpienie do klasztoru ojców Oblatów Maryi Niepokalanej. Trudno się dziwić, że byli zaskoczeni, tym bardziej że jest to zakon misyjny — opowiada. Jego zdaniem rodzice i tak znieśli całą sytuację dzielnie. — Tata zniósł to trochę lepiej. Mama nieco gorzej, gdyż przez pierwsze lata seminarium praktycznie mnie nie widywała. Jednak później przywykła do sytuacji, że ma syna w zakonie. Dość powiedzieć, że kiedy po kilku latach również mój młodszy brat zdecydował się wstąpić do naszego zgromadzenia, rodzice nie byli tym faktem jakoś specjalnie zaskoczeni. Jestem pewien, że są z nas dumni — dodaje ojciec Marcin.

Siostra Teresa z Warszawy wspomina, że jej rodzice mieli bardzo duży problem z zaakceptowaniem jej powołania. — Tata jest prawnikiem i zawsze wyobrażał sobie, że córka pójdzie w jego ślady. Mama nie miała jakichś konkretnych zapatrywań na moją przyszłość zawodową, ale myślę, że bardzo chciała, bym założyła rodzinę — opowiada. — W szkolę zawsze dobrze się uczyłam, startowałam w olimpiadach. Dlatego kiedy powiedziałam rodzicom, że wybrałam zakon usłyszałam, że chcę sobie życie zmarnować. Próbowali mnie nakłonić do zmiany decyzji, co się oczywiście nie mogło udać — mówi siostra Teresa. — Kilka lat zajęło im oswojenie się z moją decyzją. Teraz już nie protestują, ale wiem, że w głębi serca nadal żałują, że podjęłam taką decyzję. Nie jest łatwo żyć z taką świadomością — dodaje.

Osobista decyzja

Pani Teresa Burszewska przyznaje, że decyzja jej syna Macieja o pójściu do seminarium była dla niej zaskoczeniem. — Myślałam, że wybierze się na polonistykę. W szkole dużo czytał i pisał wiersze — wspomina. — Kiedy więc po świętach wielkanocnych powiedział mi, że idzie do seminarium, byłam tym nieco zaskoczona. Przyjęłam to jednak z pokorą. Zawsze miałam z Maćkiem takie porozumienie, że to on sam podejmuje najważniejsze decyzje w swoim życiu. Tak było np. kiedy chodziło o wybór szkoły. Dlatego i w tamtej sytuacji nie kwestionowałam w żaden sposób jego decyzji — wyjaśnia. Przyznaje, że pewnym zaskoczeniem była dla niej postawa jej męża. — Mój mąż pochodził z ateistycznej rodziny. Nie był blisko Kościoła. Mimo tego, kiedy Maciek powiedział o swojej decyzji, zaakceptował ją i udzielił mu wsparcia. Pamiętam nawet jego reakcję, kiedy niektórzy nasi znajomi mówili, że szkoda, by tak wesoły i uśmiechnięty człowiek jak Maciek szedł do seminarium. Mąż wówczas odpowiadał: a co to ksiądz nie ma prawa być wesoły — wspomina pani Teresa.

- Mnie samej często zdarza się podobnie reagować. Kiedy słyszę na przykład uwagi: szkoda tego chłopaka, bo mógłby być takim wspaniałym ojcem czy mężem. Gdyby każda matka tak myślała, to seminaria czy zakony musiałby być puste — mówi. Przyznaje, że decyzja jej syna miała wpływ także na jej wiarę. — Muszę wyznać, że zanim Maciek wstąpił do seminarium, moje wiara był po prostu letnia. Jego powołanie pomogło mi ją pogłębić — mówi.

Według księdza Rysia łatwiej przyjąć decyzję tym rodzicom, którzy sami są głęboko wierzący. - Spore znacznie ma fakt, że kiedyś było więcej rodzin wielodzietnych. Dlatego rodzicom nie przeszkadzało, kiedy jedno z nich wybierało drogę duchowną. Co więcej, był to dla nich powód do dumy — opowiada ks. Ryś. — Dzisiaj, kiedy większość rodzin decyduje się na jedno, góra dwoje dzieci, te sprawy się nieco skomplikowały. Rodzice często przelewają na dziecko wszystkie swoje aspiracje, marzenia i pragnienia. Kiedy okazuje się, że nie zostaną one zrealizowane, często pojawia się rozczarowanie i frustracja — dodaje.

- Zawszę mówię rodzicom, by byli gotowi na przyjęcie każdej decyzji dziecka. Zarówno tej o wstąpieniu do seminarium czy zakonu, jak i np. dotyczącej odejścia z seminarium na piątym roku. Powinni być oparciem dla dziecka — przekonuje ks. Ryś. - Każdą taką decyzję trzeba przyjmować z wiarą. By zobaczyć swojego syna, córkę oczami Pana Boga. Zrozumieć, co Bóg takiego zobaczył w moim dziecku, że chce, by mu w szczególny sposób służyło. Jeśli tak się stanie, to nie będzie żadnych problemów z akceptacją takiej decyzji.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama