Żeby się nie rozwiedli drugi raz

Duszpasterstwo związków i małżeństw niesakramentalnych wzbudza nieraz kontrowersje - czy jednak Kościół powinien pozostawić takie osoby zupełnie samym sobie?

Świadomie mówię o małżeństwach, nie związkach niesakramentalnych. Kiedyś mówiłem o związkach, ale wtedy zgłosiły się do mnie dwie panie, tłumacząc, że one też żyją w związku niesakramentalnym. Kiedy używam sformułowania „małżeństwo”, sprawa jest jasna: to związek kobiety i mężczyzny. Związek, który z jakichś przyczyn nie może być pobłogosławiony sakramentalnie.

 

Początki duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych w Bydgoszczy były banalne. Na wizytację parafii pw. bł. Andrzeja Boboli w 2002 r. przyjechał bp Bogdan Wojtuś, który poprosił, żeby to właśnie jezuici takie duszpasterstwo zorganizowali. Ówczesny proboszcz o. Mieczysław Łusiak szukał najpierw kogoś, kto mógłby się tym zająć — wreszcie zajął się sam. — W Wielkim Poście 2002 r. odbyły się pierwsze rekolekcje. Przeznaczone były dla małżeństw, ale z zaproszeniem również dla małżeństw niesakramentalnych — wspomina o. Łusiak.

— Chodziło o to, żeby ci niesakramentalni nie krępowali się i nie czuli się naznaczeni, żeby mogli zachować anonimowość. Czas pokazał, że to była słuszna decyzja. Ludzie żyjący w małżeństwach niesakramentalnych często czują się w Kościele ludźmi drugiej kategorii. Zupełnie bezpodstawnie.

Wolno kochać

Po wielkopostnych rekolekcjach zebrała się grupa ludzi, którzy chcieli się spotykać regularnie, a których łączył jeden problem — wynikająca z przeszkody niesakramentalność związku. Są wśród nich małżeństwa młode albo liczące nawet 40 lat stażu. Bywa, że przychodzą, kiedy trzeba ochrzcić urodzone w nowym związku dzieci. Najczęściej jednak do duszpasterstwa trafiają, kiedy ich dzieci mają przystępować do Pierwszej Komunii Świętej. To wtedy budzi się w ludziach głód pełnego uczestnictwa w sakramentach, poczucie, że tracą coś ważnego, ból, czasem złość i bunt.

— Kiedy mnie pytają, dlaczego Kościół nie pozwala im się kochać, odpowiadam, że kochać pozwala, nie może tylko nowego związku pobłogosławić — tłumaczy o. Łusiak. — Gdyby Kościół błogosławił ponowne związki, zrezygnowałby z pielęgnowania tak ważnego elementu nauczania Jezusa, jakim jest nierozerwalność małżeństwa. Ale nie można powiedzieć, że Kościół nie pozwala kochać czy wyrzuca kogokolwiek poza swój nawias.

Skandal odrzucenia

Życie bez sakramentów jest konsekwencją ludzkich wyborów. Status osób żyjących w związkach niesakramentalnych jest inny niż małżeństw sakramentalnych, ale nie znaczy to, że zasługują oni na potępienie czy odrzucenie. Oni za swoje decyzje już płacą brakiem sakramentów — nie potrzeba im dalszych upokorzeń. Często na widok ludzi wracających po przyjęciu Komunii św. mają łzy w oczach.

— Wielokrotnie dostaję od ludzi e-maile, w których opowiadają mi, jak zostali potraktowani przez środowisko. Chyba nie zmyślają, po co po mieliby zmyślać...? Opowiadają, że przychodzą do kościoła, do spowiedzi ze świadomością, że mają problem, z którym sobie nie radzą — mówi o. Łusiak. Ludzie są różni. Jedni próbują pomóc osobom żyjącym w niesakramentalnym związku, inni ich odrzucają. Trzeba uświadamiać grzech, a jednocześnie pokazywać im miejsce w Kościele, mówić o Bożym Miłosierdziu.

Nie można niesakramentalnych odsuwać od Kościoła, bo oni w Kościele mają prawo szukać. Szukają akceptacji, zrozumienia, wybaczenia. Przecież niektórzy wchodzili w nowe związki bez intencji grzechu, czynili to dla dobra swojego albo swoich dzieci. Wchodzili w nie, bo nie radzili sobie w pierwszym związku, bo on okazał się zbyt trudny, bo musieli z pierwszego związku uciekać.

Stereotypy każą nam wrzucać wszystkie niesakramentalne małżeństwa do jednego wora. Łatwo się mówi: „żyją w grzechu”. Oczywiście bywa, że ktoś po prostu zostawia rodzinę i odchodzi do kogoś młodszego albo bogatszego. Ale wszystkie przypadki powinno się rozpatrywać indywidualnie, to zbyt skomplikowana materia, żeby pozwolić sobie na uproszczenia. — Wielkim grzechem jest takie właśnie upraszczanie: żyjesz w małżeństwie niesakramentalnym, jesteś potępiony. Żyjesz w małżeństwie — choćbyś maltretował swoją żonę i ją zdradzał, Bóg ci wybaczy — mówi o. Łusiak.

Historia pierwsza

Ludzkie historie są przedziwne i o wiele bardziej skomplikowane. Wyobraźmy sobie kobietę. Dajmy jej na imię A. Jej mąż, bezwzględny despota, przez lata maltretował zarówno ją, jak i dzieci. W domu nie było może wielkiej przemocy fizycznej, ale była przemoc i psychiczna, i ekonomiczna, atmosfera była naprawdę potworna. W końcu dorastające dzieci, nie mogąc patrzeć na to, jak ona ciągle płacze, zaczęły wręcz błagać matkę, żeby rozstała się z mężem. Ona długo nie potrafiła tego zrobić. Nie miała dokąd pójść, nie miała mieszkania, lata psychicznego znęcenia się nad nią pozbawiły ją odwagi i samodzielności, nie umiała podjąć żadnej decyzji. W końcu spotkała mężczyznę, który zaczął interesować się jej życiem i tym, dlaczego jest taka smutna i zaniedbana. Ona stopniowo zaczynała się przed nim otwierać. Zrodziła się między nimi najpierw przyjaźń, potem miłość. Ona zaczęła się uczyć, co to znaczy mieć w mężczyźnie oparcie. Odżyła przy nim, wreszcie miała z kim porozmawiać, nawet o Bogu — bo z mężem nigdy na takie tematy rozmawiać nie mogła. Wreszcie on zaproponował, żeby zostawiła męża, żeby zamieszkali razem. Jej rodzina odradzała ten pomysł, przekonując, że w małżeństwie trzeba wytrwać za wszelką cenę. Ale dzieci cieszyły się, same chciały jak najszybciej zamieszkać z dala od ojca. Wreszcie podjęła decyzję, razem z dziećmi wyprowadziła się z domu. One zaakceptowały jej nowego mężczyznę jako ojca, a on szybko i z radością wszedł w tę rolę, w trudnym czasie dorastania stał się dla nich autorytetem i wzorem.

— Czy ci ludzie, przychodząc do Kościoła, mają ode mnie usłyszeć: zrobiliście źle? — pyta o. Łusiak. — Formalnie zrobili źle, żyją w grzechu. Ale przecież gdybym powiedział, zwłaszcza tym dzieciom, że Bóg tego nie chciał, że postąpili wbrew woli Bożej — oni znienawidziliby Boga. Bo te dzieci dopiero teraz, po latach upokorzeń, nie boją się wracać do domu, są spokojne i szczęśliwe. Bóg tego nie chciał?

Historia druga

O. Łusiak opowiada również o innej ludzkiej historii. Kobieta, żona i matka dwójki małych dzieci, postanowiła wyjechać na pół roku do rodziny mieszkającej w USA. Mąż nie był z tego zadowolony, ale jej w tym wyjeździe nie przeszkadzał. Po pół roku otrzymał wiadomość, że żona nie wróci. Zajęty biznesmen został nagle sam z małymi dziećmi. W wychowaniu dzieci trochę pomagali mu rodzice, ale to przecież nie zmieniało faktu, że dzieci nie miały mamy. Wreszcie pojawiła się w jego życiu kobieta, która powiedziała: „mogę być dla ciebie żoną, mogę być matką dla twoich dzieci”. Mężczyzna wiedział i rozumiał, że dzieci będą lepiej wychowane, kiedy będzie przy nich kobieta — matka. Ona zaś robiła wrażenie osoby bardzo dobrej, która rzeczywiście mogła wzorowo sprawdzić się w nowej roli. W końcu zdecydował się na ten związek. Nie dla siebie, nie tylko dla siebie — ale przede wszystkim dla dzieci. Ze świadomością, że gdyby chodziło tylko o niego, pewnie pozostałby sam.

— Czy ten człowiek miał intencję grzechu? — pyta o. Łusiak. — Czy chciał zrobić coś wbrew woli Boga? Przeciwnie, przeżywał wewnętrzny ból, że musi zrobić coś, co jest niezgodne z Bożymi przykazaniami, a jednak jest dobrem dla dzieci... To właśnie jest dramat małżeństw niesakramentalnych.

Bajpasy duszy

Ludzie żyjący w małżeństwach niesakramentalnych, związani z duszpasterstwem, często są ludźmi naprawdę głębokiej wiary, mającymi silną więź z Jezusem. Dlatego tym większym cierpieniem jest dla nich oddalenie od sakramentów. Pomóc im może to, co nazywają „duchowymi bajpasami”. — Sakramenty są łaską i oczywistym środkiem do duchowego wzrastania — tłumaczy o. Łusiak. — Często dopiero odcięcie od sakramentów uświadamia człowiekowi, jakim są one skarbem. Ci, którzy do tego skarbu nie mają dostępu, powinni szukać środków zastępczych. To właśnie dlatego przychodzą do duszpasterstwa. Na spotkaniach adorujemy Najświętszy Sakrament, rozważamy słowo Boże. Na odprawianej dla nich Mszy św., zamiast przystępować do Komunii św., podchodzą po indywidualne błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. To właśnie są dla nich ważne momenty, momenty duchowej Komunii. Dzięki nim mają pomoc we wzrastaniu w świętości, pomoc w stawaniu się świętymi ludźmi. Myślę również, że ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych, będący w duszpasterstwach, często modlą się wspólnie w domach częściej niż przeciętna katolicka rodzina. Mówią, że skoro nie mogą uczestniczyć w pełni w Eucharystii, to chociaż tak chcą być bliżej Boga.

By niesakramentalni mogli na powrót przystępować do sakramentów, muszą uregulować swoją sytuację przed Bogiem. Małżeństwo sakramentalne mogą zawrzeć, kiedy ustaną przeszkody: gdy Kościół orzeknie nieważność pierwszych związków lub gdy ich pierwsi małżonkowie umrą. Istnieje również możliwość podjęcia decyzji o życiu w białym małżeństwie, jak brat z siostrą.

— Na to rozwiązanie ludzie decydują się niezwykle rzadko, zwykle wówczas, gdy współżycie w naturalny sposób, na przykład ze względu na stan zdrowia, ustaje — mówi o. Łusiak. — Ja osobiście nie spotkałem się z przypadkiem, żeby ludzie pod wpływem bycia w duszpasterstwie zdecydowali się na taki krok. Paradoksalnie bierze się to stąd, że duszpasterstwo zbliża ludzi do siebie i wzmacnia ich więź. Kiedyś ktoś powiedział mi, że najbardziej ceni właśnie to moje zaangażowanie: że pomagam ludziom, by nie rozwiedli się po raz drugi. By przynajmniej to drugie małżeństwo im się udało. Nie wiem, czy gdybym nalegał na to, żeby zaprzestali współżycia, nie oddaliłbym ich od siebie... Nie spotkałem takich ludzi i nie ma w tym nic dziwnego, takimi ludźmi stworzył nas Pan Bóg.

Dowód

Mówiąc o małżeństwach niesakramentalnych, trzeba uważać, żeby życie takie nie wydało się komuś bezproblemowym. Żeby nie uznał, że skoro Kościół znajduje dla nich miejsce, to nie trzeba mieć oporów przed rozbijaniem sakramentalnego związku i szukaniem szczęścia gdzie indziej. — Kiedy mówimy o małżeństwach niesakramentalnych, mówimy o trudnej, bolesnej i skomplikowanej historii, której nikomu nie życzę i której nikt, myśląc o małżeństwie, nie powinien brać pod uwagę — ostrzega o. Łusiak. — Zanim ci ludzie znaleźli się w tym punkcie, w którym są dzisiaj, zanim poczuli sie akceptowani, przeszli przez straszne cierpienia. Dlatego nikt nie powinien nawet brać pod uwagę takiego rozwiązania. Oczywiście, że Pan Bóg potrafi nas wyprowadzić z najtrudniejszego nawet położenia duchowego — ale do takich dramatów w ogóle nie powinno dochodzić.

Pytany o to, czy nauczył się czegoś przez lata pracy z małżeństwami niesakramentalnymi, o. Łusiak odpowiada: — Oni są dla mnie dowodem na istnienie Pana Boga. Bo skąd by był w tych ludziach taki głód Pana Boga? Skąd taka chęć bycia z Nim mimo wszystko, pragnienie zgłębiania wiary i życia wiarą, i to pomimo wszystkich trudnych doświadczeń? Skąd by to w nich było, gdyby nie było Pana Boga? Ich głód i pragnienie wbrew wszystkiemu — to jest wielki dowód na istnienie Pana Boga.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama