O Halowych Mistrzostwach Parafialnych Klubów Sportowych
Przez chwilę odnoszę wrażenie, że jestem na jakimś dziwnym dworcu autobusowym. Na planszy wypisano: PKS "Jadwiga", PKS "Milenium", PKS "św. Faustyna" itp. No, PKS "Qvo vadis" to już niezła nazwa dla firmy przewozowej. A obok: godz. 9.12, 9.23, 9.34... Tylko dlaczego ten "rozkład jazdy" wisi w hali sportowej "Wanda" w Nowej Hucie? I dlaczego tak interesuje się nim tłum dziesięcio-, dwunastolatków? Trafiłam na Halowe Mistrzostwa Parafialnych Klubów Sportowych Małopolski w Piłce Nożnej. - Kto ma wygrać? - "Milenium"! - wykrzykują chłopcy w zielonych koszulkach. Łapią się za ramiona i zagrzewają do walki. Trener stoi z boku i uśmiecha się. - To są dzieci, dla nich ważne jest ciało - wytłumaczy mi za chwilę ks. Paweł Łukaszka, szef Małopolskiego Związku Klubów Parafialnych, niegdyś hokeista polskiej reprezentacji olimpijskiej. - Dzieci cieszą się ciałem - jego sprawnością. Im ludzie starsi, tym bardziej cieszą się duchem, tym, że mogą być autorytetem. Dla dzieci ważne jest kto wygra, kto lepiej kopie, szybciej biega, one tym się zachwycają i słusznie, bo są dziećmi. Ks. Paweł przed ośmioma laty współtworzył PKS "Jadwiga". Dziś szefuje Małopolskiemu Związkowi PKS. Nie ma imprezy dla klubów, na której by nie był. W Małopolsce powstało już 29 klubów. To najprężniejszy region. - Nie wszystkie jednakowo działają, nie wszystkie mają jednakowe możliwości - mówi - ale jeśli są ludzie, którzy dają trochę serca i czasu, powstaje wielka rzecz. Warto? W ciągu roku organizują ponad 40 dużych imprez, a prawie w każdą sobotę turnieje, w których startuje po kilka drużyn. Tylko w listopadzie zorganizowali: turniej szachowy - 380 uczestników, siatkówki - 80, koszykówki - ponad 200, piłkarski - ponad 100. Dziś jest tu ponad 200. W czerwcu w igrzyskach wzięło udział 1239 młodych sportowców, ale tylko z klubów parafialnych i uczniowskich, które wchodzą w skład Związku i znają regulamin imprezy. To dlatego, żeby zapewnić równe szanse - Żeby nie było tak, że drużyna wyczynowa, która ćwiczy dzień w dzień, przyjeżdża na igrzyska, by grać z dziećmi, które trenują dwa razy w tygodniu. One przegrają 10: 0 i się zniechęcą. Gdy powstały pierwsze kluby, wydawało się, że będą do nich należeć tylko ministranci czy schole. Okazało się, że nie tylko. Zwłaszcza rodzice dzieci młodszych chcą, żeby trenowały one w tych klubach. Nie chodzi tylko o sport, ale i kulturę osobistą, zachowanie. Za chwilę zobaczymy na boisku wiele mówiącą scenę. Sędzia odgwizduje karnego. Mały piłkarz składa się do strzału, ale nagle się zatrzymuje. Sędzia ponagla. - Ale on jeszcze nie założył rękawic! - mały pokazuje na właśnie zmienionego bramkarza przeciwników, który walczy z przyciasnymi rękawicami. Sport jest tylko narzędziem. - To wielka szansa. Jeśli dziecko się nie zrazi, to się zarazi - twierdzi ks. Paweł. - Jest szansa, że 70 procent tych dzieci będzie zawsze sportowo aktywnych. Gdyby nie było kultury fizycznej, byłoby dużo więcej agresji. A oni - spoglądamy na brawurowe akcje na boisku - nawet nie wiedzą, jak ta agresja się w nich wyładowuje. Klub parafialny jest otwarty, nie selekcjonuje pod względem sprawności. Jest jak WF w szkole - masz 15 czy 16 lat, choć nie masz pojęcia, jak się gra w siatkówkę czy koszykówkę przychodzisz, ruszasz się - nikt się z ciebie nie śmieje. W tych klubach wynik prawie się nie liczy. Trenerów w klubach wyczynowych raczej nie interesuje, jak zawodnik zachowuje się poza grą, ale jaki wynik osiąga. Tutaj, jeśli ktoś podpadnie, nawet jeśli jest najlepszy - jest dyskwalifikowany. - Były u nas takie mecze koszykówki - przyznaje ks. Łukaszka - że złe zachowanie wykluczyło drużynę na pół roku z rozgrywek. Ale efekty już widać. Jeszcze kilka lat temu sędziowie mówili: Trzeba dużo pracować, żeby młodzież inaczej się zachowywała; z jej słownictwem, gestami. Dzisiaj mówią: "Jest inaczej". Ale potrzeba czasu, cierpliwości i serca. Stanisław Sobór, sędzia meczów małopolskiej okręgówki, a jednocześnie katecheta m.in. w Nawojowej Górze i Pogotowiu Opiekuńczym w Witkowicach, dodaje: - Sędziowałem ostatnio dwa turnieje - żadnego wykluczenia, żadnych wulgarnych odzywek. Oczywiście ze starszymi jest trudniej, ale nadzieja w dzieciach, że taka gra wejdzie im w krew. Nam nie zależy, żeby oni byli mistrzami świata, choć może niektórzy z nich trafią do innych klubów, rozpoczną wielką przygodę sportową. Platini przecież też wywiódł się z klubu parafialnego - rzuca ks. Paweł. W Polsce zarejestrowanych jest 120 takich klubów. - Tak naprawdę działa około 40 - przyznaje duszpasterz. W przeciwieństwie do innych, te kluby mają stworzyć środowisko przekazu wiary. Bardzo ważna jest Msza św., włączanie się w życie liturgiczne parafii. Kluby mają swojego przewodnika duchowego, z którym się spotykają - księdza z parafii, przy której działają. - Nawet jeśli przychodzą do nas ludzie innych przekonań, ale zgadzają się z tym, co my robimy, zostają. Do wiary w Pana Jezusa nikt nikogo nie zmusza, a sport jest aktywnością, która łączy. Trenerami są przeważnie ludzie, którzy ze sportem mieli kontakt często nawet wyczynowo. - Mamy trenerów-sportowców klas mistrzowskich. Byli zawodnikami najróżniejszych dyscyplin. Ważną osobą opatrznościową w naszym związku jest pani Ewa Małczyk - działacz zarządu Polskiego Związku Lekkoatletycznego. Bez niej byśmy wiele nie zdziałali. Albo Jerzy Pach wiceprezes, były trener kadry kobiet w piłce nożnej, Zbigniew Urbańczyk były bramkarz "Hutnika", sędzia międzynarodowej klasy. Są emerytowani wuefiści i tacy, którzy pracują w szkole. Jeżeli klub się rozwija, członkowie płacą składki, gmina widzi jego pożyteczną działalność, to znajdują się środki. Trenerzy dostają za to pewne gratyfikacje. - Nie są to pieniądze takie, jak być powinny, ale oni w większości nie robią tego dla pieniędzy - zauważa ks. Paweł. Pomaga nam wielu ludzi bezinteresownych - sędziów, działaczy, trenerów, lekarzy. Bakcyla łykają samorządowcy, właściciele obiektów sportowych. Stałą pomocą służy kard. Franciszek Macharski i wielu księży. Przed zawodami w Nowej Hucie do ks. Pawła przyszli jego uczniowie ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Maturzyści, czwartoligowi piłkarze z utlenionymi czuprynami. Zaproponowali, że posędziują małolatom. Bezinteresownie. Związek stara się organizować imprezy na jak najlepszych obiektach, "żeby to było dla dzieci coś niewyobrażalnie innego". - Po latach widzę, że i kluby nastawione na wyczyn, inaczej mówią o klubach parafialnych - mówi małopolski duszpasterz. Czasem trenerzy PKS-ów skarżą się: "Dwa lata szkolimy młodzież, dzieci. Potem przychodzi klub i nam ich zabiera, bo są najlepsi". - O to chodzi! Nie musimy mieć żadnych ekwiwalentów. Przyjdą inne czasy, klub wyczynowy kupi parafialnemu w zamian komplet spodenek, koszulek, getrów - wybiega w przyszłość ks. Łukaszka. Ks. Paweł czasem słyszy, że problemy z powołaniem klubu sprowadzają się do braku pieniędzy. To nie do końca tak. - W każdej parafii znajdzie się kompetentnych zapaleńców, którzy poprowadzą systematycznie zajęcia. - Jak by tak przy każdej parafii powstawał klub choćby jednosekcyjny - rozmarza się. - Nikłym nakładem pieniędzy można stworzyć sekcję cymbergaja czy szachów...
Najpierw trzeba znaleźć dwadzieścia dorosłych osób, które stworzą listę założycielską. Ci ludzie organizują zebranie, w którym mogą brać udział także inni, niebędący założycielami. Trzeba także przygotować statut. Z tego zebrania także przygotowuje się listę oraz protokół. Grupa wybiera przewodniczącego zebrania, sekretarza, nazwę klubu, podaje adres. Mając te dokumenty, rejestruje klub w starostwie lub mieście grodzkim. Zakłada w banku konto, otrzymuje REGON i... zaczyna działać. W parafii ogłasza nabór dzieci i młodzieży. Muszą przedstawić zgodę rodziców i wynik badań lekarskich. Dostają deklarację członkowską i wpłacają składkę. Jej minimalna wysokość to 5 zł. To ważne. Żeby starać się o dofinansowanie, trzeba coś z siebie dać. Skontaktować się z wuefistami, dyrektorami szkół posiadających sale gimnastyczne czy klubami sportowymi, i już.
opr. mg/mg