Fragment pracy zbiorowej p.t. "Idźcie, zróbcie raban"
|
Praca zbiorowa
IDŹCIE, ZRÓBCIE RABAN Jak mlodzi w Polsce rozumieją wezwanie Franciszka
|
|
To było dość typowe dla Franciszka, gdy w katedrze w Rio de Janeiro podzielił się z młodymi swoim marzeniem, które właściwie można by już uznać za nieoficjalne motto jego pontyfikatu: „Chcę, żeby Kościół wyszedł na ulice. Chcę, abyśmy się bronili przed tym wszystkim, co jest światowością, bezruchem. Przed tym, co jest wygodą, klerykalizmem. Przed tym wszystkim, co jest zamknięciem się w sobie”. Tyle że potem padły słowa zaskakujące nawet jak na papieża, który nieustannie zaskakuje i zadziwia. otóż powiedział, że ma nadzieję, iż konsekwencją Światowych Dni Młodzieży w Brazylii „będzie hałas. Chciałbym, aby był to raban także w diecezjach”.
Raban — piękne, soczyste słowo. o lekkim posmaku archaiczności. Ciut bezpieczniejsze niż rewolucja, ale mocniejsze niż wrzawa czy harmider. Brawa należą się anonimowemu tłumaczowi na polski, bo oryginalnie wypowiedziane przez Franciszka hiszpańskie lío ma przecież wiele znaczeń. Równie dobrze można by to przełożyć jako „bajzel”, „szum” albo „zgiełk”.
Ale raban — brzmi doskonale. Sam jednak zachwyt nad giętkością języka, który wypowie wszystko, co pomyśli głowa, nie wyjaśnia jeszcze, co Papież miał na myśli. Co to znaczy, że mamy robić raban w diecezjach, w Kościele? A zatem w instytucjach, które tak często kojarzą się z nabożną ciszą, skostniałym ładem, hierarchiczną strukturą, nobliwym bezruchem czy dworskim ceremoniałem. W świecie, w którym biskupi nie przyjeżdżają ani nie przychodzą, ale przybywają albo wręcz „raczą przybyć mimo natłoku obowiązków spoczywających na barkach arcypasterza”.
Jeżeli nie do końca wiadomo, o co temu papieżowi chodzi — na pewno chodzi o jedno. o Ewangelię. Trzeba więc szukać odpowiedzi na pytanie: co to znaczy robić raban w ewangelicznym sensie i duchu?
Bez wątpienia Jezus z Nazaretu robił raban. I nie chodzi tu nawet o wydarzenia tak spektakularnie drastyczne, jak przewracanie bankierskich stołów i wypędzenie przekupniów ze Świątyni, ale o sedno Jego działania i przesłania.
Jest przede wszystkim w Jezusie wielka moc, która w życie ludzi i ich świat wnosi błogosławiony raban; w pył rozbija nasze stereotypowe wyobrażenia o Bogu, sobie samych i innych. I wprawdzie Jezus nie obala Prawa ani Proroków, ale pokazuje, że kryje się za nimi coś jeszcze głębszego, mądrzejszego i piękniejszego, niż zwykło się uważać. Robi raban, gdy ucztuje z celnikami i prostytutkami, a ówcześni pobożni z niesmakiem i oburzeniem odwracają wzrok, bo nie widzą Dobrego Pasterza, a jedynie skandalistę, pijaka i żarłoka. Robi raban, gdy nie unika kontaktu z powszechnie przeklętymi Samarytanami, a nawet jednego z nich czyni w przypowieści człowiekiem o niebo lepszym od kapłana czy lewity. Robi raban, gdy broni jawnogrzesznicy, choć kamienowanie byłoby w oczach niejednego ze świątobliwych karą nie tylko zasłużoną, ale też absolutnie konieczną, bo służącą podtrzymaniu społecznego ładu. Robi raban, gdy uzdrawia w szabat, bo tłumaczy, że martwa litera nie może krępować żywego ducha prawa. Robi raban, gdy włóczy się po górach i łąkach Galilei, po gościńcach i pustyniach Judei — a tak rzadko przemawia w synagogach, chociaż wydawałoby się, że to właśnie miejsce stworzone, by ludziom głosić Boga. Niezły raban robi kilku rybakom, oderwanym od swoich rodzin i stałego zajęcia, czy też w życiu celnika Mateusza. Raban robi nawet Matce, począwszy od zgubienia się w Jerozolimie, gdy ma dwanaście lat — po Golgotę, gdy Maryja musi patrzeć na Jego konanie. Nawet na krzyżu, gdy wydaje się już kompletnie bezbronny i bezużyteczny, z rękami i nogami przybitymi do krzyża — i tak wciąż robi raban. Przebacza wszystkim, choć miałby najświętsze prawo domagać się od ojca, by ich ukarał. A ukrzyżowanego obok łotra ogłasza pierwszym świętym w dziejach chrześcijaństwa, tym samym udowadniając, że nie blefował ani nie fantazjował, gdy wygłaszał przypowieść o robotnikach ostatniej godziny.
Na poprzedzających niedawne konklawe kongregacjach generalnych kardynałowie dyskutowali o potrzebie odnowy Kościoła. Co ciekawe, nie chodziło wcale o dyżurne tematy po tysiąc razy wałkowane w mediach — celibat, prezerwatywy czy kapłaństwo kobiet. zadziwiające, że purpuraci uznawani za konserwatywnych czy liberalnych mówili właściwie jednym głosem: Kościół potrzebuje powrotu do Ewangelii, bo na tym polega każda prawdziwa jego reforma. zagubiliśmy gdzieś wpisany w naszą chrześcijańską wiarę optymistyczny impet, świeżość języka, potrzebę wędrowania aż po krańce ziemi i ludzkiego doświadczenia. Marazm, pielęgnowanie zmurszałego, ale bezpiecznego status quo uznawać zaczęliśmy za przejaw pobożności, rozsądku i cnoty. zbyt wygodnie poczuliśmy się w murach naszych kościołów — odcięci na własne życzenie od świata, który zbyt łatwo zwykliśmy podejrzewać o najgorsze bezeceństwa. Tymczasem daleko z tyłu pozostaliśmy za naszym Mistrzem, który bez przerwy jest w drodze. Dlatego nawet nie tyle powinniśmy szeroko otworzyć drzwi do naszych kościołów, nie tyle stanąć w progu i czekać na chętnych — ile odważnie wyjść na zewnątrz. Na ulice i na peryferie, jakby powiedział papież Franciszek. Trzeba po prostu zrobić raban.
Złota chrześcijańska zasada głosi jednak, że zaczynać trzeba od siebie. Tak jak św. Franciszek z Asyżu — inny wzorcowy przykład tego, jak się robi raban. Ale wpierw, zanim podtrzymał walący się Kościół, Franciszek wywrócił do góry nogami wszystko we własnym życiu. Gdy jeszcze przed radykalnym nawróceniem poszukiwał Boga i godzinami modlił się w grocie pod Asyżem, usłyszał głos: „Franciszku, wszystkim, co umiłowałeś i czego pożądałeś, musisz teraz wzgardzić, jeśli chcesz poznać Moją wolę. Jeżeli zaczniesz tak czynić, wtedy to, co ci się jawiło niegdyś miłym i zachwycającym, stanie się nieznośne i gorzkie, w tym zaś, przed czym się wcześniej ze wstrętem wzdragałeś, znajdziesz największe upodobanie i słodycz bezmierną”.
To musiało brzmieć jak zagadka, jakieś pokręcone proroctwo z baśni. Pięknie powiedziane, ale o co u licha właściwie tu chodzi? Franciszek wsiadł na konia i ruszył w stronę miasta. Nawet nie sądził, że wyjaśnienie otrzyma tak niespodziewanie i błyskawicznie.
Jego rumak stanął dęba, bo drogę przeszedł im trędowaty. zapewne z bliska widać było tylko gnijące ręce i twarz, pokryte bliznami i świeżymi wrzodami, z których cieknie krew i śmierdzi tak, że chce się zwymiotować. Ale Franciszek zorientował się, że Bóg nie tyle wystawia swego sługę na próbę, ile właśnie daje mu niepowtarzalną szansę, by zrobić raban. Zeskoczył z siodła, w dłoń trędowatego wcisnął jałmużnę, a następnie tę owrzodzoną dłoń pocałował. I zamiast obrzydzenia poczuł słodycz. Usłyszane przed chwilą słowo stało się ciałem.
Mówiąc szczerze, jak na spowiedzi, sam rzadko robię raban. A już zwłaszcza taki raban. Nie umiem, nie jestem jeszcze gotów, a może wcale tak naprawdę nie chcę? Może w głębi duszy wolę wygodniejsze życie nawet czasem dość z siebie zadowolonego niedzielnego katolika, męża, ojca i dziennikarza? To smutne, ale jak na razie niewiele będę miał do powiedzenia, gdy kiedyś stanę przed Bogiem, a on zapyta: „Czy robiłeś raban? Posłałem wam przecież mego sługę, który wprost o to prosił. A wcześniej mego Syna, a potem jeszcze tysiące Jego uczniów, sióstr i braci, co przez wieki robili raban. A Ty? Czy też, mój synu, robiłeś raban?”.
Marek Zając (ur. 1979) — dziennikarz i publicysta specjalizujący się w tematyce religijnej i społecznej. Prowadzi religijny program w TVP Między ziemią a niebem. Wykłada w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera, Członek Prezydium zarządu warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. od roku 2006 jest sekretarzem Międzynarodowej Rady oświęcimskiej, członkiem Rady Fundacji Auschwitz-Birkenau.
opr. ab/ab