Świadectwo mężczyzny, który musiał zmagać się z opętaniem własnej żony
Zrozumiałem, co to znaczy: „...i nie opuszczę Cię aż do śmierci”.
Foto: Henryk Przondziono
Mariola chciała poduszką udusić własne dziecko. Z nożem rzucała się na męża Rafała, a on... Posłuchajcie jego opowieści:
Między nami zaiskrzyło 10 lat temu na urodzinach koleżanki. Na pierwszym spotkaniu Mariola powiedziała mi, że jest chora na epilepsję. Lekki niepokój wkradł się w serce, ale powiedziałem: — Co z tego?
Bardziej uderzyła mnie sytuacja w jej domu. Zauważyłem, że między rodzicami trwa wojna. Dało się odczuć, że Mariola jest w tej rodzinie odstawiona na boczny tor. Kiedyś powiedziałem jej: — Ja cię i tak stąd ukradnę.
Pamiętam, jak pierwszy raz widziałem u Marioli atak. To były rytmiczne uderzenia, nienaturalne wykręcanie rąk, twarzy, całego ciała.
Lekarze nie potrafili stwierdzić, co to jest. Pierwsza diagnoza mówiła, że to padaczka. Ale jej ataki trwają do 15 minut, a ataki u Marioli trwały nawet półtorej godziny. Dawki leków były zwiększane, ale to nie pomagało. Kilku neurologów przyznało: — Nie wiemy, jak pani pomóc.
Po dwóch latach pobraliśmy się. Mariola nie potrafiła przygotować ani nawet zjeść wspólnego posiłku. Gdy chciała zrobić mi choćby kawę, od razu przychodził napad. Nie mogła uczynić dla mnie nic dobrego.
Może ktoś inny na moim miejscu uderzyłby pięścią w stół. Ale ja wolałem robić wszystko sam. Przygotowywałem śniadania, obiady, kolacje. Mariola nie potrafiła zrozumieć, jak to możliwe, że ja chcę coś zrobić dla niej. Później okazało się, że już przez taką codzienną miłość zły duch był pokonywany.
Na 100 problemów 98 było rozwiązywanych tak, jak chciała Mariola. Starałem się schodzić jej z drogi, bo inaczej był napad. Po każdym z nich była wykończona fizycznie.
Dwa lata po ślubie urodziła się Martyna. Stan Marioli się pogorszył. Już w ciąży miała po kilka ataków dziennie. Nie mogła chodzić po schodach, przewracała się, więc musiałem wynosić ją na drugie piętro. Gdy urodziła się Martyna, najpierw brałem z samochodu dziecko i wózek, potem biegiem na dół po Mariolę...
Czy miałem dość? Nie, nigdy nie myślałem, żeby się spakować. Czasem tylko pojawiało się pytanie, dlaczego tak jest i ile jeszcze musi się pogorszyć, żeby mogło się zacząć poprawiać? Ale nadziei nie było żadnej. Było jedno pasmo niepowodzeń: problemy finansowe, mieszkaniowe, sprawa w sądzie przeciw Marioli i wyrok w zawieszeniu za rzekome ustawienie przetargu. Musiałem się nią opiekować jak dzieckiem, zwalniać się z pracy. Od szefa usłyszałem w końcu: — Ty to mi już żadnych zysków nie przynosisz...
Wkrótce Mariola nie potrafiła już nawet wstać. Trafiła do szpitala. Operacja ucha, błędnika. Obudziła się po narkozie, chciała mi coś powiedzieć. Nachyliłem się, podniosłem jej maskę tlenową.
— Misiu, kocham cię — powiedziała.
I od razu napad! Wszystko pozrywane! Krew się leje!
Mariola czuła, że umiera, a lekarze mówili, że wszystko jest OK. Ona się dusiła, a aparatura pokazywała, że wszystko jest w porządku!
Potem musiałem się nią opiekować: umyć, przebrać, zaspokajać wszelkie potrzeby. Miałem 26 lat, ale to była największa lekcja życia. Wszystko inne trzeba było zostawić. Dziecko zawiozłem do siostry. Codziennie po pracy jeździłem kilkadziesiąt kilometrów do szpitala — gotowałem i przywoziłem obiady, karmiłem, byłem przy niej cały czas. Wtedy zrozumiałem, co znaczą słowa: „... i nie opuszczę cię aż do śmierci”. Kiedy człowiek wypowiada je na ślubie, nie myśli, że może być źle. Że trzeba będzie się opiekować, że żona nie będzie się mogła ruszać. Że nie będzie odwzajemniać uczuć.
To trwało 3 miesiące. Potem kolejny szpital. Mariola zaczęła siadać. Na szpitalnym korytarzu na nowo uczyła się ze mną chodzić.
Wynajęliśmy domek w cichej okolicy. Ale spokój był pozorny. Mariola zaczęła widzieć duchy, miała dziury w pamięci, bała się sama iść spać. Ruszała z nożem na naszą córeczkę, by po chwili się otrząsnąć. Nie mówiła mi o tym. Bała się, że ją zostawię. Uczęszczała na terapię psychiatryczną, ale nic nie pomagało. Do tego zerowe życie towarzyskie, konflikty Marioli z sąsiadami. Także między nami kłótnie wybuchały o byle co. Ciągle rzucała zaczepki o rozwodzie. W końcu powiedziałem: — Chcesz rozwodu? Dobrze, ale pamiętaj, że Martyna zostanie ze mną. To był dobry straszak.
Z powodu problemów mieszkaniowych i finansowych przeprowadziliśmy się do rodziców Marioli. Rodzice niszczyli Mariolę psychicznie, wmawiali jej, że jest nikim, napuszczali nas na siebie. Gdy Mariola przechodziła obok ojca, potrafił syknąć: — Suka! Pytałem ich: — Dlaczego tak traktujecie własną córkę? Nie potrafili odpowiedzieć.
Po dwóch miesiącach uciekliśmy do mojej siostry. Tam Mariola cały czas siedziała w internecie. Znalazła wpis dziewczyny, która pisała o lęku w kościele, o wydarzeniach podobnych do jej przeżyć. Nie wiedziała i do dziś nie wie, kim była ta internautka, ale opisała jej całe swoje życie. W odpowiedzi usłyszała: — Jesteś opętana!
Pokazała mi wpis tej dziewczyny. Co czułem? Nadzieję. Nareszcie ktoś powiedział, o co tu może chodzić, bo medyczne możliwości zostały wyczerpane. Przypomniało mi się, jak w święta Bożego Narodzenia u mojej mamy Mariola trzęsła się i miała wykręconą twarz, jakby jej szczęka wyskoczyła. Wtedy po raz pierwszy, pomyślałem: — W tobie chyba diabeł siedzi.
Myśleliśmy, żeby iść z tym do jakiegoś księdza. Ale Mariola powiedziała, że poradzi sobie sama.
Jednocześnie szukaliśmy mieszkania. Mariola umówiła się z Panem Bogiem, że jak da nam mieszkanie, to ona pójdzie do kościoła. No i znaleźliśmy mieszkanie. Poszliśmy w niedzielę do kościoła, ale Msza skończyła się na Ewangelii. Mariola przewróciła się w ławce, sztywniała, traciła przytomność. Trzeba było wyjść z kościoła. Za tydzień to samo.
W naszej parafii od śmierci Papieża organizowane są wieczorne czuwania. Mariola poszła na jedno z nich. Wróciła przerażona. Mówiła: — Gdy chciałam iść do spowiedzi, to jakby mnie ktoś przymurował do ławki. Ale gdy chciałam iść do domu, to mogłam wstać.
Za tydzień sytuacja się powtórzyła. Marioli zdawało się też, że przewraca Najświętszy Sakrament, demoluje kościół. Widziała ludzi o twarzach wykręconych jak w horrorach.
W końcu poszła do księdza wikarego. Przyjechała z tej rozmowy bardzo zadowolona. Powiedziała: — Ksiądz dał mi numer telefonu do egzorcysty.
Po jakimś czasie dowiedziałem się od wikarego, jak naprawdę wyglądało to spotkanie. Gdy Mariola zaczęła mu opowiadać o swoim życiu, jej twarz zaczęła się nienaturalnie wykrzywiać. Przerwał rozmowę, mówiąc, że on tu nic nie poradzi, że trzeba iść do egzorcysty.
Jechaliśmy tam z nadzieją, że to się skończy. Myślałem, że żonę zawiozę, trochę poczekam i przywiozę z powrotem. Egzorcysta archidiecezji katowickiej, w której mieszkamy, ks. Michał Woliński, wysłuchał nas, pooglądał wypisy ze szpitali. Powiedział: — No to pomódlmy się. Wtedy przed moimi oczami zaczęło się dziać coś, na co nie byłem przygotowany. Złe duchy zaczęły wykręcać ją tak, że epilepsja, którą widziałem wcześniej, wydała mi się bardzo łagodna. Wiedziałem już, że to jest to. Ksiądz utwierdzał nas, że zwyciężymy. Przy trzecim egzorcyzmie wydawało się, że jest dobrze. Mariola przez cały czas mogła się modlić razem z nami.
Mieliśmy kłopoty finansowe, więc zaplanowaliśmy wyjazd Marioli do pracy w Holandii. Ks. Michał nam to odradzał. Z Holandii Mariola wróciła szybciej, niż pojechała.
W Holandii napady wróciły. Mariola miała wizje grzechów ludzi, którzy się z nią stykali. Czuła się obciążona ich winami. Dodatkowym ciężarem była nasza rozłąka. Musiała wrócić, tracąc wszystko, co zarobiła, bo musiała zapłacić za pobyt w holenderskim szpitalu.
Od tej pory całkowicie zaufaliśmy egzorcyście. A on nas ostrzegał, że walka dopiero się zaczęła, że może być gorzej, ale nie można się zrażać. — Teraz ty, jako mąż, musisz iść przez to razem z żoną. Ważna jest spowiedź i codzienna Eucharystia.
Ale jak, skoro na samą myśl o niej następowała manifestacja złego? Nie było łatwo wyjść z Mariolą z domu, zawieźć ją do kościoła, tam się z nią szarpać. Mariola miała sine ręce i nogi. Ja byłem opluty, wulgarnie znieważony. Egzorcysta tłumaczył mi, że to nie Mariola mnie nienawidzi, ale złe duchy, które ryczały paskudnym, grubym głosem. Wtedy dopiero poznałem, co znaczy sakrament małżeństwa. Gdy Mariola próbowała mnie atakować czy dusić, mówiłem: — I tak cię kocham, i tak jesteś moją żoną.
Podczas rozmowy z egzorcystą Mariola zobaczyła o. Pio, który kazał złemu duchowi powiedzieć o źródle opętania. Był nim pakt zawarty ze złym przez przodka Marioli. To było w czasie wojny. Bojąc się o swoje życie, zamiast zwrócić się o pomoc do Boga, zwrócił się do Złego. Dlatego rościł sobie prawo do całej rodziny. Śmiał się, że jest nie tylko w Marioli, ale posiadł całą rodzinę. Dlatego musieliśmy pozbyć się wszystkiego, co nas łączyło z rodziną Marioli; wszystkiego, co dostaliśmy od jej rodziców, m.in. mebli kuchennych. Żeby je spokojnie zdemontować, trzeba było Mariolę wywieźć z domu. Kiedy wróciła, mebli już nie było, ale były garnki i sztućce od rodziców. Było chyba wpół do dwunastej w nocy, jak zacząłem to wszystko pakować i wynosić. Mariola wyjęła z szuflady nóż.
— Ty złodzieju! To moje! — krzyczała, ruszając na mnie.
W tym momencie zaczęła się moja walka duchowa. Czy zaufać Bogu, że nic się nie stanie, wziąć te rzeczy i wyjść? Czy może postawić na swoim i jak mężczyzna ochraniać żonę własnym ciałem? Trzeba było zrezygnować z własnej siły, zaufać Panu Bogu. Wyszedłem. Wracam, i co widzę? Mariola siedzi sobie spokojnie.
Z tego samego powodu pozbyliśmy się samochodu. Daliśmy ogłoszenie do gazety, ludzie dzwonili z ofertami. Telefony odbierała Mariola i mówiła, że auto jest po wypadku, że było malowane, że w nim śmierdzi... W końcu sprzedaliśmy je, a pieniądze oddaliśmy siostrom zakonnym. Zły straszył, że zniszczy nas, że zniszczy nabywców.
Wtedy przez 3 dni nie chodziłem do pracy. Przez moją mamę przekazałem szefowi, dlaczego nie mogę przyjść. Cały czas trzymałem Mariolę i nie mogłem nawet zadzwonić. Szef był przerażony, ale powiedział: — Nie wiem, jak mogę pomóc, ale jeśli czegoś potrzeba, to nie ma sprawy.
Po pozbyciu się kolejnych rzeczy od rodziców Marioli Zły działał coraz słabiej. Już nie rzucał Marioli przez całą Mszę, ale tylko na czytaniu Ewangelii, Przeistoczeniu, modlitwie „Ojcze nasz” i Komunii Świętej. Różnie było na modlitwie wiernych. Śmiał się, gdy była to modlitwa za chorych, a kiedy była o pokój na świecie, śmiał się i wołał: — Jaki pokój? Patrzcie: tu wojna, tam przemoc! A to wszystko moja sprawka!
Wtedy też doświadczyliśmy, czym jest Eucharystia. Podczas Mszy siedzieliśmy w zakrystii, drzwi były zamknięte, ale Zły i tak czuł, kiedy wejdzie kapłan z Eucharystią. Walczył, ale musiał klęknąć. Ksiądz wchodził i mówił: „Ciało Chrystusa”. A my, tzn. ja i dwaj siostrzeńcy, musieliśmy ją trzymać, żeby nie wywróciła kielicha i nie opluła księdza. Ja mam 1,86 m wzrostu i 100 kg wagi, a siostrzeńcy są jeszcze wyżsi. Mimo to tarmosiła nas równo! Ale zawsze przyjmowała Komunię, choć w różnych pozycjach: na ziemi, na ławce. Czasem przepędzane złe duchy wołały na pomoc inne, wołały za nimi: — Tchórze, gdzie uciekacie!
Kiedy wracaliśmy ze Mszy, jeszcze 2—3 godziny modliliśmy się, żeby złe duchy poszły. We dwóch, trzech musieliśmy ją trzymać, żeby nie zrzuciła krzyża ze stołu, rwała różańce. Mimo tego wszystkiego byłem spokojny dzięki modlitwie i łasce od Boga. Koledzy w pracy, którzy niczego nie wiedzieli, patrzyli na mnie i mówili: — Chłopie, coś ty taki spokojny! Weź sobie jakiś horror obejrzyj...
Kiedy modliłem się na różańcu, złe duchy się manifestowały. — Co ci to pomoże? Gdzie ten twój Bóg, Wybawiciel? — naśmiewały się ustami Marioli, ale zmienionym, grubym, męskim głosem.
Czasami mówiły jej miękkim głosem: — Misiu, po co ty się modlisz? I tak ci to nie pomoże... Ja na to: — Milcz! A ona mnie opluła.
Modliłem się; jeden Różaniec, drugi. W końcu nie potrafiłem się modlić, płakałem, nie wiedziałem, co robić. Czasem ściskałem żonę z całej tej bezsilności. A demon na to: — Wyrzuć przez okno, zabij ją, będziesz miał spokój...
Wiele ataków Złego działo się na oczach paroletniej Martynki. Ona też doświadczyła mocy modlitwy. Najpierw się buntowała, nie chciała się modlić, „bo mama znowu rzuca wszystkim”. Ale kiedy zaczęła się ze mną modlić na różańcu, Mariola była rzucana na ziemię i wykręcana, a złe duchy aż piszczały.
— Co się dzieje? — pytała Martynka z rumieńcami na twarzy.
— Widzisz, złe duchy się boją, kiedy ty się modlisz — odpowiedziałem. No to Martyna wtedy jeszcze głośniej! A Mariola wstaje z podłogi, przytula się, jest już dobrze.
I tak się toczyło nasze życie; co tydzień, czasem kilka razy w tygodniu do egzorcysty, codzienna Msza. I cały czas było coraz gorzej. Kiedyś gotowałem w kuchni. Kluski mi kipią, a tu Mariola chce się topić w wannie, skakać z okna... Zastanawiałem się, kiedy to się skończy? Kiedy Pan Bóg pokaże, że coś zaczyna robić?
Pamiętam moją radość, gdy staliśmy przed kościołem. Wtedy jakby ktoś uderzył Mariolę z tyłu w kolana. Uklękła, a raczej została powalona, położyła się krzyżem. Wtedy łzy stanęły mi w oczach. To była Rezurekcja albo Wielki Czwartek... To był pierwszy znak, że Bóg jest z nami. Zły został powalony, musiał oddać pokłon Bogu.
Rodzina wiedziała, co się dzieje. A sąsiedzi? Bałem się, że wezwą policję i mnie zamkną, że niby ją biję, bo miała ręce i nogi w sińcach. Widzieli też kiedyś, jak uciekła mi z auta, a ja ją goniłem, trzymając w ręku wodę święconą w... butelce po winie. Myśleli pewnie, że oboje pijemy...
Walka trwała półtora roku. Pod koniec ktoś zafundował nam wczasy nad morzem. Pojechaliśmy tam z młodym księdzem i małżeństwem z grupy wspierającej egzorcystę. Po drodze odwiedziliśmy sanktuarium maryjne w Gietrzwałdzie. Mariola — jak radar — zanim cokolwiek zobaczyła, wiedziała, w którym miejscu były objawienia Matki Bożej. O dziwo, Zły prosił o błogosławieństwo krzyżem zrobionym z klonu, na którym ukazała się Maryja.
Podczas Drogi Krzyżowej odeszło kilka duchów. Najpierw Mariola rzucała kamieniami w kolejne stacje, krzyczała, przewracała się, uspokajała, wstawała i mówiła: — Jest dobrze. Poszedł.
Zadzwoniła do nas mama Madzi Buczek i powiedziała, że na modlitwie usłyszała, że ma nam powiedzieć, żebyśmy pojechali do sanktuarium Matki Bożej Gwiazdy Morza w Swarzewie. Pojechaliśmy. Kościół był zajęty przez pielgrzymkę. Poszliśmy na plażę. Przy drodze stała kapliczka z figurką Maryi i studnia. Ksiądz naciągnął trochę wody i... znowu atak!
Marioli wydawało się, że jest jej przodkiem, który zawarł pakt ze Złym. Czuła jego strach. Krzyczała. Mówiła głosami różnych osób. Duch przodka napisał jej ręką, kim jest i że zawarł pakt z szatanem. Opisał niektóre okoliczności. Sprawdziliśmy to potem w książkach historycznych i rzeczywiście, w tym czasie była wojna, w której jej przodek mógł brać udział. Zaczęliśmy się modlić za duszę tego przodka. Uspokoiło się. Poszliśmy do pustego już kościoła. Widziała Jezusa i Maryję, słyszała skierowane do jej przodka słowa: — Skończyła się twoja udręka.
Parę dni później wydarzył się jeszcze jeden, ostatni atak Złego — wykręcanie twarzy na widok figurki Matki Bożej Fatimskiej. Jeszcze raz pojechaliśmy do egzorcysty. To było niespełna rok temu. Od tego czasu — spokój!
Wcześniej nie byliśmy blisko Pana Boga. Wprawdzie Mariola chodziła kiedyś na oazę, na pielgrzymki, a ja byłem ministrantem, ale potem, gdy miałem 17 lat, to skończyła się ministrantura i moja bliskość z Panem Bogiem. Jakim ja byłem przeciwnikiem spowiedzi...! Dopiero te wszystkie doświadczenia nauczyły nas inaczej patrzeć na życie, świat i na Kościół, który jest teraz naszą rodziną.
— Mówi się, że miłość trwa 4 lata. Ale ja wiem, że jeśli do tej miłości włączony jest Bóg, to nie pokona jej nikt, nawet szatan — mówi Rafał.
Wysłuchał Jarosław Dudała
Z wypowiedzi bohaterów powyższego tekstu wynika, że problem opętania może dotyczyć także ich dalszej rodziny. Nie chcemy, by efektem naszej publikacji były spekulacje na temat tego, czy jakaś konkretna osoba jest opętana czy nie. Dlatego autor reportażu oraz jego bohaterowie zdecydowali się nie podawać w tekście nazwiska Marioli i Rafała.
opr. mg/mg