Własnoręczny tatuaż twarzy Chrystusa na lewej piersi przypomina mu, dzięki komu w porę poskładał swoje życie. Życie pełne zła i cierpienia...
Własnoręczny tatuaż twarzy Chrystusa na lewej piersi przypomina mu, dzięki komu w porę poskładał swoje życie. Życie pełne zła i cierpienia.
Matka piła. Ojciec też, tyle że więcej. Kłótnie i bójki to u Janczurów był chleb powszedni. — Było ciężko — niechętnie wraca do dzieciństwa 30-letni dziś Adrian. — Trzeba było kombinować, by przeżyć — usprawiedliwia kradzieże. Za nie obrywał najmocniej. Ojciec przywiązywał mu ręce i nogi do krzesła i tłukł kablem od żelazka. Pierwszy raz, gdy miał 6 lat. Przez ogromne pręgi wstydził się chodzić do szkoły. — Matka załatwiała jedzenie w sklepach „na krechę”, ale jak wracałem do domu, to nigdy nie wiedziałem, czy znajdę coś w lodówce — kontynuuje swój dramat.
Wyżywić było kogo, bo Adrian ma jeszcze starsze rodzeństwo: dwie siostry i brata. Tylko Artur ustawił się w życiu. — Zdobył wykształcenie i został dyrektorem w banku w Warszawie — mówi Adrian. Przez ostatnie lata widzieli się ledwie parę razy. Teraz od kilku dni bezskutecznie próbuje się z nim skontaktować. — Ma dużo pracy — usprawiedliwia go jednak. Z Moniką kontakt jest częstszy. Ma trójkę dzieci i podobnie jak Adrian mieszka w rodzinnym Solcu Kujawskim. — Ma niepełnosprawną córkę, więc stale się nią opiekuje — wyjaśnia. O Anecie mówić nie chce. — Żyje gdzieś w mieście — ucina krótko. Kontaktować nie chce się też z matką. — Gdy Adrian mieszkał z nią w Sosnowej pod Szczecinem, jej brat wyrzucił go z domu za to, że nie miał pracy. Ona została. Co to za matka, co nie idzie za synem nawet na bruk? — niedowierza żona Adriana, Kasia, skonfliktowana nie tylko z teściową, ale i szwagierką. — Wsadzili mnie do więzienia na 15 dni za brak biletu kolejowego. A one przyszły robić mojej żonie awanturę, że to przez nią — wspomina zdarzenie sprzed pięciu lat. Ojcu, który go bił, wybaczył. — Na starość ułożył sobie życie z inną kobietą. Mieszka na działkach. Jak go spotykam, to rozmawiamy. Ale on nigdy nie przestanie pić. Jak mu nie powiem „cześć tato”, to nawet mnie nie pozna — wyjaśnia gorzko.
Znają się od dziecka. — Mieszkałem po drugiej stronie ulicy, a żona tu, tyle że na piętrze, u teściowej — mówi Adrian. Zaiskrzyło między nimi w milenijnego sylwestra. — Byłem na przepustce z wojska — wspomina. Dlaczego są razem? — Trzyma nas to, co razem przeszliśmy. To jest kobieta, która dała mi czwórkę dzieci — tłumaczy Adrian. — Życie nas doświadczyło... Dobrze, że Adrian się w końcu ogarnął — dodaje Kasia. O armii Adrian marzył od dziecka. Gdy dostał bilet do 12. Brygady Zmechanizowanej w Szczecinie, a potem oddelegowano go na trzy miesiące do pierwszej w Polsce jednostki NATO, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. — Na ostatnim poligonie w Drawsku ktoś mógł przeze mnie stracić życie. To był koniec — żałuje do dziś. Wrócił do cywila i kradzieży. Złom, kable i metale kolorowe.
— Za pół godziny „roboty” mogłem zarobić nawet 200 zł — wylicza. Kradł tylko nocą, a by dodać sobie odwagi, wspomagał się alkoholem, kilka razy amfetaminą. — Najpoważniejszą rzeczą był ten orzeł z brązu z kościoła — wspomina. Po tym jak brat matki wyrzucił go z domu, wrócił do Solca i zaczął czteroletnią tułaczkę. Spał po siostrach, znajomych. Tam widywał się z Kasią: „Mówiłam mu, idź do pracy, coś wynajmiemy”. Pracował dorywczo, „na czarno”. „Łatwiejsze” pieniądze były jednak z kradzieży. Kradł też dla córki. Wiktoria przyszła na świat na początku tułaczki. Złapali go po raz pierwszy w 2002 r. — Wiktoria miała pół roku, a ja dostałem prawie 8 miesięcy — wspomina odsiadkę na bydgoskim Fordonie. Teściowie nie akceptowali tego, co robił. Kasia musiała wybierać. Wybrała czteromiesięczną tułaczkę z mężem. Począł się Kacper. Adrian miał już pracę dorywczą, ale wciąż nie starczało. „Dorabiał” tym, co umiał najlepiej — kradzieżą.
Znów go złapali. Dostał pół roku odsiadki w Nowogardzie. Kasia mieszkała u rodziców, a potem z Kacprem w bydgoskim „Medarze”, ośrodku Caritas w Gnieźnie i Domu Samotnej Matki w Żołędowie. Z Żołędowa trafiła do szpitala. Kacper miał rok i 8 miesięcy, kiedy usłyszała wyrok: zaawansowana neuroblastoma, guz odbiegający od lewej nerki. Szans na przeżycie: mniej niż 20 proc. — Byłam z nim w szpitalu dzień i noc, a Wiktorię odwiedzałam u rodziców 2—3 razy w miesiącu. Do dziś ma o to do mnie żal — przyznaje.
Wiadomość o ciężkim stanie syna zastała Adriana po zejściu ze spacerniaka. — Pytałem Boga, dlaczego Kacper, a nie ja. Potem doszedłem do wniosku, że to Boża próba i zacząłem się modlić — tłumaczy swoją reakcję. Przepustkę dostał 17 dni przed wyjściem. Na Boże Narodzenie. W szpitalu w Bydgoszczy był całe pięć dni. Kacper chemię dostawał już trzeci miesiąc. — Stojąc przed nim, zapytałem żony: „Gdzie mój Kacper?”. Był tak wychudzony, że mogłem go trzymać na jednej ręce. Widząc go, płakałem jak dziecko — atletyczny 30-latek, pokazuje zdjęcie umierającego syna. Modlitwa, Msze, szpitalny kapelan ks. Darek Osiński, który zaszczepił Kacprowi miłość do Barki, i usilne starania lekarzy zadziałały. Kacper właśnie wraca z sanek. Wykorzystuje dwa dni śniegu. „Było fajnie” — rzuca od progu.
Po pięciu latach walki o życie 4 czerwca kończy leczenie. — Będzie musiał być tylko pod stałą kontrolą lekarską — uśmiecha się Kasia. Do pierwszej klasy poszedł rok później. Bardzo dobrze radzi sobie z angielskim. Choroba i chemia nie przeszły jednak bez echa. — Autoprzeszczep szpiku, niedosłuch, problemy z wymową, nazywaniem przedmiotów, załatwianie się w pieluchy czy skrzywienie kręgosłupa — wymienia jednym tchem jego mama.
Dramat Kacpra wstrząsnął Adrianem. Choć od tamtego czasu w więzieniu był jeszcze trzy razy, już nie kradnie. Ma wreszcie stałą pracę. Codziennie od ośmiu miesięcy wstaje o 4.30, by autobusem dojechać na 7.00 do Urzędu Miasta i Gminy w Bydgoszczy. — Jestem pracownikiem gospodarczym. Wraz z kolegą zajmujemy się pracami remontowo-budowlanymi. Kierownik zapowiedział, że przedłuży ze mną umowę, tym razem na czas nieokreślony — cieszy się.
Zbigniew Wiśniewski szefuje nie tylko w urzędzie — jest też komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej. — W straży służył razem z ojcem, a teraz wciągnął i mnie — przyznaje. Ostatniej nocy pomagał wraz z kolegami w wypadku drogowym, a kilka chwil temu wrócił z wypompowywania wody w piwnicy 87-letniej staruszki. — Przy zaworach pękła rura, no i mieliśmy trzy godziny roboty — ilustruje akcję. Do straży garną się już i Kacper, i Wiktoria. — Kacper w remizie mógłby być codziennie. Wszystko przez bilard, playstation i elektryczną bieżnię. Od miesiąca mamy też halę. W piłkę mu za bardzo nie idzie, ale w hokeja mógłby grać cały dzień — mówi z entuzjazmem o synu. Wiktoria na alcie grała w strażackiej orkiestrze. Teraz razem z Wzorową Młodzieżową Drużyną Pożarniczą jest na tygodniowych feriach. Jako najmłodsza. Zuza i Natasza na pożarnictwo są jeszcze za małe. Ze strażą są jednak związane. — Nataszę od stóp do głów ubrali moi koledzy z jednostki — przyznaje.
Ludzie pomagają im na każdym kroku. Bo sześcioosobowej rodzinie, w której jedno z dzieci rehabilituje się po przebytym nowotworze (8 tys. kosztuje sam aparat słuchowy Kacpra), a drugie ma chorobę wieńcową (Zuza), wyżyć za 1180 zł nie jest łatwo. — Spłacamy mieszkanie. Żona musiała je zadłużyć, jak byłem w więzieniu. Zostało nam jeszcze 8 tys. zł — tłumaczy Adrian.
Mieszkanie ma 26 mkw. Ogrzewa je tylko stary, kaflowy piec, do którego raz, a w mrozy dwa razy dziennie cały wór drewna rąbie przed i po pracy Adrian. Drewno to zresztą prezent od jednego z darczyńców. Z dużego pokoju, gdzie na materacu pod oknem bawi się półtoraroczna, kaszląca przez przenikliwy ziąb przenikający z nieszczelnych okien Zuza, a w łóżeczku pod ścianą prawie dwumiesięczna Natasza, wygrodzili prowizoryczną kuchnię, toaletę i pokój dla Kacpra i Wiktorii. — Pokój był najdroższy. Kosztował nas aż 800 zł — wylicza Adrian, sprawca wszystkich remontów. Nie mają też ciepłej wody. — By się wykąpać, musimy ją grzać na kuchence elektrycznej, przez co rachunki za prąd sięgają 300 zł — dodaje Kasia. Dobrze, że dzięki dotacjom z gminy czynsz to ledwie 160 zł.
Janczurowie mimo spartańskich warunków cieszą się, że mają własny kąt. — Pięć lat temu załatwiła to obecna burmistrz Teresa Substyk — nie kryją wdzięczności. Wdzięczności nie kryją też wobec „cioci” Ireny Kolasy, która nie tylko wspiera ich materialnie (regał, telewizor, paczki), ale i duchowo. — Dzięki niej poszedłem do Pierwszej Komunii Świętej, byłem w Licheniu, a żona z Wiktorią i Kacprem była na pielgrzymce w Oborach — mówi Adrian, którego „mamusią” podczas odsiadki została pomagająca więźniom Anna Stranz. To od niej rozpoczęło się jego nawrócenie. Przyjął szkaplerz, a dziś nie zaśnie, dopóki się nie pomodli. Najchętniej własną wersją Aniele Boże, gdzie do słów: „Ty zawsze przy mnie stój” dodaje zawsze: „i przy mojej rodzinie”.
opr. mg/mg