Boży wariaci - fragmenty rozdziału poświęconego Kiko Argüello
Kolejną sztuką pióra tuzy egzystencjalizmu, która wycisnęła w duszy Kiko trwały ślad, był Kaligula Alberta Camusa. Dlaczego Camus wpadł na pomysł, by napisać właśnie o Kaliguli? Zamierzał bowiem opowiedzieć o tajemniczym, potężnym głodzie, który każdy człowiek w sobie nosi i którego nie może niczym zaspokoić; o nienazwanej, niepokojącej pustce, która nieustannie domaga się zapełnienia. Cesarz imperium rzymskiego, którym był między innymi Kaligula, mógł wszystko, miał wszystko i w dodatku był zupełnie bezkarny. Tak więc nadawał się idealnie na głównego bohatera dramatu o niemożności zaspokojenia owego tajemniczego głodu. Władca ten żyje w naszej świadomości jako lekko obłąkany, okrutny psychopata, tymczasem autor sztuki kreuje go na poszukującego sensu swego istnienia filozofa. Imperator jest najpotężniejszym człowiekiem na ziemi, ale nie czuje się ani spełniony, ani szczęśliwy. Wciąż czegoś mu brakuje, wciąż odczuwa ów drażniący głód, który próbuje zaspokoić, spełniając swe kolejne zachcianki. Wierząc, że zapełni w sobie ową ziejącą złowieszczą nicością otchłań, dopuszcza się rozmaitych dziwactw i niegodziwości, zdrad i morderstw, ustanawia nawet senatorem swego konia, a na końcu patrzy w lustro i rozbija je, bo nie widzi w nim nic. Głód pozostał głodem. Tajemnicza pustka wciąż zionęła niepokojącą nicością.
Kiko miał wkrótce podzielić — choć tylko metaforycznie — doświadczenie stworzonego przez Camusa Kaliguli. Miał we własnym lustrze ujrzeć odbicie człowieka sukcesu, którego osiągnięcia nie uczyniły go ani spełnionym, ani szczęśliwym. „Sartre odrzucał myśl o istnieniu Boga — kontynuował Kiko w rozmowie z Pepe Alonso. — Zacząłem żyć w rzeczywistości ateizmu i jego mentalnością. Ponieważ doszedłem do wniosku, że niebo jest dla mnie zamknięte, postanowiłem maksymalnie skupić się na swoim życiu na ziemi i zdecydowałem, że poświęcę je sztuce. Wkrótce [w 1959 roku — przyp. autorki] zostałem laureatem Nadzwyczajnej Nagrody Narodowej [Premio Nacional de Pintura — przyp. autorki], najbardziej prestiżowego wyróżnienia, jakie artysta malarz mógł uzyskać w Hiszpanii. Zapraszano mnie do telewizji, było o mnie głośno w mediach, stałem się kimś sławnym. Powinienem był być szczęśliwy, dumny, a zamiast tego nie mogłem zrozumieć, dlaczego osiągnąłem tak wielki sukces i kompletnie nic on dla mnie nie znaczy? Bo nie znaczył, skoro wszystko było absurdem. Jaki sens miały najwyższe nawet nagrody? Pytałem sam siebie, jak to możliwe, że inni mogą się tak ekscytować sukcesami. Jak są w stanie w ogóle żyć, skoro ja nie jestem? Świat zamieniał się dla mnie w popiół, w proch, w nic. Zaleczony kryzys egzystencjalny zaatakował mnie na nowo agresywniej niż wcześniej. Nie miałem pojęcia, po co mam żyć. Po to, żeby dalej malować? Ale po co malować? Po to, by zarabiać pieniądze? Po co mi pieniądze, skoro nic nie dawało mi szczęścia? Zdałem sobie sprawę, że na w końcu nie wytrzymam ciśnienia tego bezsensu i popełnię samobójstwo. Przesiadywałem w barze do późnych godzin nocnych, a właściwie to do bardzo wczesnych porannych i grałem w szachy — wspominał Kiko. — Nad ranem wracałem do domu, kładłem się spać, wstawałem około południa, szedłem do baru, grałem w szachy i tak w kółko. Mój ojciec patrzył na to i był zdruzgotany. Nie wiedział, jak mi pomóc. Ja też nie wiedziałem, jak sobie pomóc. Kiedy zaczynasz wierzyć, że życie jest absurdem, tak właśnie funkcjonujesz. W pewnym momencie jednak pojawiło się we mnie dziwne przeczucie, że życie pomimo wszystko musi mieć sens, że mimo wszystko zbyt zdumiewające jest, by go nie miało. Na pewno miało, tyle że ja wtedy zupełnie nie wiedziałem jaki”.
Aleksandra Polewska Boży wariaci
|
opr. ab/ab