Chris Niedenthal - światowej sławy fotografik
Jego zdjęcia znajdują się na wystawach w Polsce i niemal na całym świecie. Publikowały je i publikują największe światowe tytuły prasowe. Chris Niedenthal - mistrz fotografii.
Za fotografię komunistycznego przywódcy Janosa Kadara grającego w szachy na tle portretu drapieżnego Lenina otrzymał w 1986 roku najwyższe odznaczenie w dziedzinie fotografii - złoty medal World Press Photo.
Jest autorem albumów fotograficznych o Polsce, a także przejmujących fotografii z cyklu „Tabu - portrety nie-portretowanych", czyli zdjęć dzieci z zespołem Downa. Dokumentował absurdy systemu komunistycznego i okres grozy stanu wojennego. Fachowcy mówią o nim: rzadki wśród fotografików typ humanisty. Niesłychanie skromny, jeden z nielicznych fotografików, który potrafi słuchać uwag innych. Nie głosi żadnych ideologii artystycznych, nie goni za chwilową modą. Jest zwolennikiem klasycznej fotografii.
Zarówno ojciec, jak i matka Chrisa Niedenthala są Polakami. Oboje po wojnie znaleźli się w Anglii. Tutaj, w Londynie, w 1950 roku urodził się Chris i jego siostra. Rodzice często opowiadali mu o przedwojennej Polce. Kiedy jednak przyjechał do ojczyzny rodziców po raz pierwszy w 1966 roku, zauważył, jak bardzo różni się od tej, którą znał z opowieści. -Mimo wszystko ją pokochałem, była moją Polską - zaznacza po latach.
Warto podkreślić, na co zawsze zwraca uwagę Niedenthal, że wybór zawodu zawdzięcza Polsce, temu co sam oglądał i poniekąd w czym uczestniczył. A dzięki Janowi Pawłowi II zyskał sławę na całym świecie. - Któryś z wujów podczas jednej z pierwszych wizyt w Warszawie pokazał mi pracownię fotograficzną. A jak już raz się wejdzie do ciemni, to zaczyna się wielkie przyciąganie - zapewnia Niedenthal i dodaje: -W Warszawie połknąłem fotograficznego bakcyla.
Od tego momentu Chris rokrocznie przyjeżdżał do kraju rodziców i coraz bardziej wciągały go „nocne Polaków rozmowy". - Tego w Anglii nie było - mówi Niedenthal. -Dominowała tam powierzchowność w codziennych rozmowach. W Polsce natomiast, nawet w czasie komunizmu, wiedza Polaków była o wiele większa niż w Anglii.
Po maturze Chris zdał do London College of Printing, gdzie ukończył prestiżowy wówczas wydział fotografii, od tego momentu też co roku odwiedzał Polskę. Fotografował coś, czego dotychczas nie widziała Europa Zachodnia: swarzędzkie ule w kształcie korpulentnych bab i niedźwiedzi; domki kampingowe zrobione z beczek po winie; furmanki o świcie z przysypiającym na koźle woźnicą; powyginane w dziwne kształty płoty; groty słonej Wieliczki. Wówczas miał jeszcze obywatelstwo brytyjskie. By mógł pracować jako fotograf w Polsce, musiał uzyskać akredytację. Otrzymał ją od mało znanej francuskiej agencji fotograficznej i nadal robił swoje „michałki", jak nazywali je polscy fotoreporterzy. Ożenił się z Polką, został ojcem i mimo korzystnego przelicznika angielskiego funta jego rodzina nie żyła zbyt zamożnie. Budżet od czasu do czasu ratowały „polonica", czyli owe „michałki".
Choć coraz więcej zdjęć Niedenthala było publikowanych w renomowanych tytułach światowych, to jednak z cienia anonimowości wyszedł dzięki Janowi Pawłowi II, co podkreśla fotografik, dodając: - Papież otworzył mi drzwi na świat. Moje fotografie z pierwszej wizyty Ojca Świętego w ojczyźnie wyraźnie usytuowały mnie na mapie pism światowych - przyznaje. Jego „papieskimi" zdjęciami zainteresował się „Newsweek". Wkrótce potem otrzymał akredytację z ramienia tego renomowanego tygodnika. Kolejnym etapem na drodze zdobywania łamów światowej prasy był Sierpień 1980 r. Po serii zdjęć zrobionych w czasie strajków redakcja „Newsweeka" dała Niedenthalowi carte blanche. Mógł robić zdjęcia wszystkiemu „co się ruszało". Jeździł więc z Wałęsą i działaczami „Solidarności" po kraju i w każdym nieomal numerze ukazywały się jego fotografie z Polski. Jednak „największym" zdjęciem, najbardziej znanym, które obiegło niemal cały świat, była fotografia zrobiona w pierwszym dniu stanu wojennego: „Czas apokalipsy". Zdjęcie przedstawiało warszawskie kino „Moskwa" i figurującą nad nim reklamę filmu „Czas Apokalipsy". - Jechałem Rakowiecką i nagle „widzę" to zdjęcie - wspomina Niedenthal. - Zaparkowałem samochód i z lękiem poszedłem szukać miejsca, z którego można będzie dobrze i bezpiecznie fotografować. Udało mi się niepostrzeżenie wejść na klatkę schodową jednego z pobliskich domów i zrobić kilka ujęć. Największy jednak kłopot miałem z wysłaniem tej fotografii do naszego biura w Berlinie. Poszedłem na Dworzec Centralny i po wielu prośbach i odmowach jakiś niemiecki student wziął moją „wojenną przesyłkę".
Chris Niedenthal ciągle podkreśla, że tak naprawdę fotografika zrobiła z niego Polska i Polacy. To dzięki Polakowi Janowi Pawłowi II jego zdjęcia zostały zauważone, dzięki polskim strajkom jego praca została doceniona. Fotografie stanu wojennego sprawiły, że przez lata był publikowany i nagradzany. Po 1989 roku, kiedy w Polsce upadł komunizm, jeździł jeszcze tam, gdzie były jego „resztki". W pierwszym okresie lat 90. fotografował podróżującego po świecie ze swoją pierestrojką M. Gorbaczowa. I jak dziś podkreśla, pół żartem, pól serio, kiedy skończył się komunizm w Europie, skończyło się również jego intensywne fotografowanie. Stwierdził, że pewna epoka w jego karierze została zamknięta. Doszedł wówczas do wniosku, że w fotografowaniu interesował go komunizm i objawy walki z nim, ale już nie budowanie kapitalizmu. - I nic dziwnego, że po upadku komunizmu w Polsce czułem się jak balon bez powietrza - opowiada Niedenthal. - Wiedziałem też, że w Polsce nadchodzi epoka, w której skończą się „nocne Polaków rozmowy". Polacy będą musieli, jak na Zachodzie, zabiegać o pracę. Tak więc to, co kochałem, zaczynało odchodzić, a przychodziło to, co znałem. Ktoś może powiedzieć, że odpowiadała mi komunistyczna Polska. Ale myślę, że musiałby mieć dużo złej woli. Po prostu z Polski odchodził nasz polski romantyzm, a ja czuję się polskim romantykiem.
Przez kilka lat podróżował, śledząc ginący komunizm, a także pracował w wiedeńskiej redakcji „Time'a". Następnie Chris Niedenthal na stałe wrócił do Polski, zaczął szukać swojego nowego miejsca w fotografii. Założył studio fotograficzne, zajął się fotografią reklamową i portretami. Jak mówi: trochę z konieczności, nieco mniej z zainteresowania. Z czasem jednak studium portretu stało się jego drugą pasją, co było do przewidzenia, jak sam przyznaje, gdyż dokumentując komunizm, przede wszystkim skupiał się ludziach „zatrzymanych" podczas jakiegoś zdarzenia, w jakiejś sekundzie. - Chcę pokazywać człowieka, jego życie, dlatego zabrałem się do portretowania dzieci z zespołem Downa, które nigdy, albo prawie nigdy, nie były portretowane - mówi Niedenthal. - W ich oczach bowiem tkwi ich życie.
Dziś Niedenthal pracuje nad studium matek dzieci dotkniętych autyzmem, pokazując je w poruszającej serii portretów z cyklu: „Listy do syna". Zdjęcia niczym obrazy mistrzów pędzla pokazują zwycięstwo miłości nad niechęcią, obojętnością. - W tej chwili mało fotografuję komercyjnie. Robię tematy, które kocham - mówi Chris Niedenthal. - Jest to dla mnie idealna sytuacja. Nie czuję presji, żeby robić coś dla celów komercyjnych. Ostatnio wydałem dwa albumy: o stanie wojennym i PRL. Mam zamiar wydać album o Polsce po 1989 roku. Ciągle o tym opowiadam, ale w żaden sposób nie mogę „ugryźć tematu", choć pracuję nad tym od kilku lat. Tamta, PRL-owska Polska była łatwiejsza do fotografowania, bo była tak absurdalna, że sama się prosiła, żeby ją rejestrować. Teraz jest tylko pstrokata.
opr. mg/mg