Oskarżenie o „paradygmat przebudzeniowy” rodem z dzikiego zachodu.

Czy problem bezkrytycznego importowania amerykańskich wzorców i koncepcji teologicznych jest tak poważny, jak twierdzi Zatwardnicki? Co z duchową odnową całych miast?

Czy problem bezkrytycznego „importowania” amerykańskich wzorców i koncepcji teologicznych przez polskie środowiska charyzmatyczne jest istotnie tak poważny, jak wskazuje w swoich tekstach Sławomir Zatwardnicki? Co z przebudzeniem i odnową całych społeczności, czy wręcz miast?

Część I

Wprowadzenie

Tytułem wstępu, chcę zaznaczyć, że od lat znam zarówno Michała Świderskiego jak i Sławka Zatwardnickiego, więc pozwolę sobie, nawet w polemice, pozostać na zwracaniu się po imieniu.

Sławek, wśród tropionych przez siebie niekatolickich idei, doszukał się u Michała „paradygmatu przebudzeniowego”. Jako przykład zacytował fragment jego wypowiedzi. Dla jasności i przejrzystości podaję tę wypowiedź w całości, by każdy mógł zobaczyć, co zrobił Sławek ze słowami Michała.

@@: Jak widzisz przyszłość waszej wspólnoty?

Myślę, że naszą drogą jest ewangelizacja na miarę Dziejów Apostolskich. Chcemy wychodzić do ludzi z taką wiarą i z taką Mocą, żeby nasze działania realnie zmieniały tysiące istnień ludzkich i wpływały na losy miasta, w którym żyjemy. Co najmniej miasta. To jest pierwszy odcinek naszej drogi, którego jesteśmy pewni. Drugim jest zatroszczenie się o tych ludzi, których przyciągniemy do Boga, formowanie ich i posyłanie do podobnej posługi. Jak tak dzisiaj patrzę na to, co robimy, to mogę powiedzieć, że na razie jesteśmy na początku drogi. Stawiamy na niej pierwsze kroki. Czuję, że nie wykorzystujemy jeszcze maksimum naszego potencjału ewangelizacji w Mocy. Odnoszę wrażenie, że nasze poczynania to dopiero wprawki do tego, co Bóg zamierza z nami zrobić.

W kontekście tego, co powiedziałem, mogę jakoś nakreślić wizję rozwoju wspólnoty. Może niektórym to się wyda nieco niestosowne, ale uważam, że naprawdę powinniśmy mieć realny wpływ na miejsca, w których żyjemy. Nie ma w tym żadnej impertynencji czy zadufania. Po prostu w dzisiejszych czasach trzeba myśleć o robieniu rzeczy wielkich, bo takie są potrzeby. Zresztą widzę, że Duch Święty tak nas prowadzi, wlewając w nasze serca takie pragnienie łączenia się. Mimo, że zawsze dużo mówiło się o jedności, nigdy wcześniej nie podejmowano realnych działań, by naprawdę być razem. Jestem w służbie od dwudziestu dwóch lat i wiem, że kiedyś wspólnoty nie odczuwały takiej potrzeby jednoczenia się. Każdy sobie rzepkę skrobał. Dziś łączymy się z innymi wspólnotami, nawet z „sieciami” wspólnot, w kolejce są kolejne. Nie mamy ambicji tworzenia czegoś wielkiego i robiącego wrażenie, po prostu taka jest potrzeba chwili. Widzimy, że Bóg powołuje nas do tak wielkich rzeczy, że po prostu musimy działać razem, bo dla pojedynczych wspólnot liczących nawet po pięćdziesiąt czy sto osób pewne wyzwania są zbyt duże. Żeby można było je podjąć, potrzebujemy wspólnego działania wielu mocnych wspólnot, potrzebujemy działań we wszystkich diecezjach, potrzebujemy przychylności wielu Biskupów.

Czytanie ze zrozumieniem

Co wyczytał z tego tekstu Sławek?

„Otóż stawiam tezę, że żyjemy jednak w innych czasach niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy to pewnego rodzaju „przegrzanie” (© Strzelczyk) prowadziło do opuszczania Kościoła katolickiego czy przez osoby indywidualne, czy całe wspólnoty zafascynowane charyzmatycznością. Sorry, ale taki mamy teraz klimat, że o schizmę będzie trudno, bo w czasie ogólnego zamętu wszystko to, co kiedyś wyprowadzało z Kościoła, dziś spokojnie można wprowadzać w Kościół i tutaj sobie uprawiać. Jedną z takich grządek jest paradygmat przebudzeniowy, przeszczepiony z „Dzikiego Zachodu” na polski grunt.

Dla przykładu cytat z książki-wywiadu z Michałem Świderskim, liderem Szkoły Nowej Ewangelizacji w Gliwicach, oczekującym nadprzyrodzonego przebudzenia:

Myślę, że naszą drogą jest ewangelizacja na miarę Dziejów Apostolskich. Chcemy wychodzić do ludzi z taką wiarą i z taką Mocą, żeby nasze działania realnie zmieniały tysiące istnień ludzkich i wpływały na losy miasta, w którym żyjemy. Co najmniej miasta. [...] Czuję, że nie wykorzystujemy jeszcze maksimum naszego potencjału ewangelizacji w Mocy. Odnoszę wrażenie, że nasze poczynania to dopiero wprawki do tego, co Bóg zamierza z nami zrobić.

Czytamy zapewne tę samą Tysiąclatkę, ale wyczytujemy z niej coś zupełnie innego. Ja nie widzę w Dziejach Apostolskich „ewangelizacji w Mocy”, która miałaby wpływać na losy „co najmniej miasta”. Łukasz jest dla Kościoła tym, czym Sienkiewicz dla Polaków, ale mimo tego, że pisze księgę „ku pokrzepieniu serc” wierzących, i dlatego w różowych barwach  przedstawia początki Kościoła (by się przekonać, że koloryzuje, wystarczy porównać tę księgę z listami św. Pawła), nie podpisałby się zapewne pod rojeniami śląskiego charyzmatyka. Taka przebudzeniowa teologia jest nie tylko niekatolicka, ale nawet niebiblijna. Nikt z apostołów jej nie propaguje, żadna ze wspólnot, do których charyzmatyczny apostoł Paweł pisze swoje listy, nie jest do tego modelu duszpasterstwa zachęcana.

Na pierwszy już rzut oka widać, że w odpowiedzi Michała nie ma ani słowa o „przebudzeniu”, czy „przebudzeniach”, a tym bardziej o „przebudzeniowym paradygmacie”[1].

W tekście Michała mowa jest o:

  1. Ewangelizacji na miarę Dziejów Apostolskich — w mocy Ducha Świętego.
  2. Połączeniu ewangelizacji z formacją.
  3. Niewykorzystanym potencjale ewangelizacyjnym.
  4. Rozwoju wspólnoty.
  5. Jednoczeniu się wspólnot.
  6. Pragnieniu, by księża biskupi towarzyszyli dziełu ewangelizacji.

(rozwija tę myśl w dalszej części wywiadu postulując, by formowali i korygowali —  w razie potrzeby — podejmowane przez SNE działania).

To co zrobił Sławek jest jawną manipulacja. Wyciął z wypowiedzi zdanie o formowaniu we wspólnocie ludzi już zewangelizowanych. Dlaczego tak zrobił? Ponieważ to nie pasowało do koncepcji „przebudzeniowego paradygmatu”, którego doszukuje się na siłę. Wkłada w ten sposób w usta Michała poglądy typu: dokonać przełomu i czekać na koniec świata. Ale niczego takiego nie ma w wypowiedzi Michała. Być może zrobił to, ponieważ zwrócenie uwagi na formację burzyło oskarżycielską koncepcję, że Michał nie myśli poprawnie o Kościele i duszpasterstwo wykrzywia obcymi wpływami.

Gdyby Sławek zrozumiał, co Michał napisał, zadzwoniłby do niego i podziękował, za katolicki sposób podejścia do dzieła poszukiwania nowych dróg ewangelizacji. Pogratulował zrozumienia, że nie wystarczy pierwsza ewangelizacja, dlatego potrzebne jest katechetyczne pogłębienie. Notabene pytanie poprzedzające omawiany fragment wywiadu, brzmiało: Jak wygląda formacja w ramach Szkoły?[2] Pięcioletnia Formacja Podstawowa, roczna dla małżeństw, dla młodzieży: przed i po bierzmowaniu, dla dzieci starszych i młodszych ...

Wrzucanie z automatu każdej wizji rozwoju do jednego worka „przebudzeniowego paradygmatu”, jest poważnym nadużyciem. Tysiące ludzi słucha co niedzielę kazań, tysiące uczestniczy w wielkopostnych rekolekcjach, tysiące słucha nauczań przez internet, więc dlaczego Michał miałby mówić nieprawdę, kiedy mówi o posłudze dla tysięcy ludzi w Kościele?

Ewangelizacja z mocą.

Następnie pojawia się zabieg zdyskredytowania ewangelisty Łukasza. Aby osiągnąć swój cel i obronić wątpliwą tezę, Sławek obniżył wartość merytoryczną jednej z ksiąg Nowego Testamentu. Można się spierać, na ile Ewangelie są źródłem informacji historycznych, ale jeśli ktoś nie widzi różnicy między Ewangelią wg. Św. Łukasza, a Quo vadis H. Sienkiewicza, nie powinien zabierać się za teologię. I wiem, że Sławek tę różnicę dostrzega, więc tym bardziej dziwię się ostatecznej konstatacji.

Nazwać Łukasza Sienkiewiczem pierwszych gmin chrześcijańskich, to śmiałe porównanie, ale wyciąganie z tego wniosku, że nie można jego tekstu traktować jako podstawy do nauczania, to już lekka przesada. Nie zrobił tego wprost, to oczywiste, ale niejednoznacznie dał do zrozumienia, że nie można go brać poważnie — bo „koloryzuje” — i nie można na nim budować teologii — bo różni się od Pawła.

Z niedowierzaniem czytałem ten passus po raz drugi, potem trzeci i kolejne. I za każdym razem zadawałem sobie pytanie, czy autor naprawdę chciał powiedzieć to, co napisał?

Rzeczywiście czytamy tę samą Tysiąclatkę, i obaj czytamy:

„Filip przybył do miasta Samarii i głosił im Chrystusa. Tłumy słuchały z uwagą i skupieniem słów Filipa, ponieważ widziały znaki, które czynił. Z wielu bowiem opętanych wychodziły z donośnym krzykiem duchy nieczyste, wielu też sparaliżowanych i chromych zostało uzdrowionych. Wielka radość zapanowała w tym mieście.” (Dz 8,5-8).

Zmieniło się coś w tym mieście pod wpływem głoszonego słowa i dokonywanych znaków, czy też wszystko pozostało po staremu? Czy rzeczywiście nie było żadnej nauki z mocą, żadnego cudu, żadnej reakcji mieszkańców? Nie powstała żadna wspólnota?

„Pewien człowiek, imieniem Szymon, który dawniej zajmował się czarną magią, wprawiał w zdumienie lud Samarii i twierdził, że jest kimś niezwykłym. Poważali go wszyscy od najmniejszego do największego: «Ten jest wielką mocą Bożą» - mówili. A liczyli się z nim dlatego, że już od dość długiego czasu wprawiał ich w podziw swoimi magicznymi sztukami. Lecz kiedy uwierzyli Filipowi, który nauczał o królestwie Bożym oraz o imieniu Jezusa Chrystusa, zarówno mężczyźni, jak i kobiety przyjmowali chrzest. Uwierzył również sam Szymon, a kiedy przyjął chrzest, towarzyszył wszędzie Filipowi i zdumiewał się bardzo na widok dokonywanych cudów i znaków.” (Dz 8,9-13)

Czy przypadkiem nie ma tutaj mowy o konfrontacji mocy magicznych z mocami Królestwa Bożego? O spektakularnym nawróceniu kogoś powszechnie znanego w mieście?

„Kiedy Apostołowie w Jerozolimie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła słowo Boże, wysłali do niej Piotra i Jana, którzy przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy więc wkładali [Apostołowie] na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego.” (Dz 8,14-17)

Czyżby chodziło o garstkę nieważnych ludzi z marginesu Samarii? Dla nich przybyli apostołowie? Filip nie poradził sobie z kilkoma nawróconymi osobami? Taki był fajtłapa? A gdy apostołowie przybyli nie ma mowy o mocy i zstępowaniu Ducha Świętego przez włożenie rąk?

„Kiedy Szymon ujrzał, że Apostołowie przez wkładanie rąk udzielali Ducha Świętego, przyniósł im pieniądze. «Dajcie i mnie tę władzę - powiedział - aby każdy, na kogo włożę ręce, otrzymał Ducha Świętego». «Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą - odpowiedział mu Piotr - gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze. Nie masz żadnego udziału w tym dziele, bo serce twoje nie jest prawe wobec Boga. Odwróć się więc od swego grzechu i proś Pana, a może ci odpuści twój zamiar. Bo widzę, że jesteś żółcią gorzką i wiązką nieprawości». A Szymon odpowiedział: «Módlcie się za mną do Pana, aby nie spotkało mnie nic z tego, coście powiedzieli».”(Dz 8,14-24)

Jest tylko sielankowy obraz bezproblemowej i potulnej ewangelizacji? Żadnych kłopotów, próby kupowania urzędów, realizacji prywaty i profanacji?

Weźmy przykład innego (tfu) miasta (!).

„W Listrze mieszkał pewien człowiek o bezwładnych nogach, kaleka od urodzenia, który nigdy nie chodził. Słuchał on przemówienia Pawła; ten spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał głośno: «Stań prosto na nogach!» A on zerwał się i zaczął chodzić. Na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas!» Barnabę nazywali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramę woły i przyniósł wieńce, i chciał razem z tłumem złożyć ofiarę. Na wieść o tym apostołowie, Barnaba i Paweł, rozdarli szaty i rzucili się w tłum, krzycząc: «Ludzie, dlaczego to robicie! My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy podlegamy cierpieniom.” Dz 14,8-15

Kaleka z Listry był podstawiony, Paweł krzyczał na pokaz, kapłan Zeusa przyprowadził woły przystrojone w wieńce, dla hecy, by ucieszyć bawiące się przy bramie miasta dzieci. Tylko „piszący ku pokrzepieniu serc” Łukasz widział to nieco inaczej?

„Tymczasem nadeszli Żydzi z Antiochii i z Ikonium. Podburzyli tłum, ukamienowali Pawła i wywlekli go za miasto, sądząc, że nie żyje.” (Dz 14,19)

Ale to przecież tylko efektowny finał happeningu. Tyle, że dziwnie zgodny z treścią listu wiarygodnego skądinąd przecież Pawła: „Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu” ( 2 Kor 11,25).

I jeszcze jeden przykład... aż trudno wymówić — miasta.

„Bóg czynił też niezwykłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy.” Dz 19,11-12

Znów jakaś moc i to połączona z ewangelizacją.

„Ale i niektórzy wędrowni egzorcyści żydowscy próbowali wzywać imienia Pana Jezusa nad opętanymi przez złego ducha. «Zaklinam was przez Pana Jezusa, którego głosi Paweł» - mówili. Czyniło to siedmiu synów niejakiego Skewasa, arcykapłana żydowskiego. Zły duch odpowiedział im: «Znam Jezusa i wiem o Pawle, a wy coście za jedni?» I rzucił się na nich człowiek, w którym był zły duch, powalił wszystkich i pobił tak, że nadzy i poranieni uciekli z owego domu. Dowiedzieli się o tym wszyscy Żydzi i Grecy, mieszkający w Efezie, i strach padł na wszystkich, i wysławiano imię Pana Jezusa. Przychodziło też wielu wierzących, wyznając i ujawniając swoje uczynki. I wielu też z tych, co uprawiali magię, poznosiło księgi i paliło je wobec wszystkich. Wartość ich obliczono na pięćdziesiąt tysięcy denarów w srebrze. Tak potężnie rosło i umacniało się słowo Pańskie. Dz 19,11-20

Znów cuda, konfrontacja w sferze duchowej i kłopoty w lokalnej społeczności. Dołożyć należy jeszcze wzburzenie wywołane przez efeskich rzemieślników zarabiających na wytwarzaniu posążków Artemidy (Dz 19,23-40). Nic się nie zmieniło w tym wielkim Azjatyckim mieście?

Relacja Łukasza wskazuje jednoznacznie na rozwój chrześcijaństwa. Można się kłócić mniejszy, czy większy. Wyraźnie też oddaje fakt, że mieszkańcy reagowali — lepiej lub gorzej — na pojawiających się wyznawców nowej religii. I przyłączali się do nich. Mieszkańcy Antiochii na przykład zaczęli nazywać uczniów Jezusa chrześcijanami. I trzeba pamiętać, że na początku określenie to miało raczej wydźwięk negatywny.

„Tak więc utwierdzały się Kościoły w wierze i z dnia na dzień rosły w liczbę.” (Dz 16,5) — tak podsumowuje lata pięćdziesiąte św. Łukasz. Fałszywie? Kościół się nie rozwijał? Nie powstawały następne gminy w kolejnych miastach? Paweł pisał listy do fikcyjnych wyznawców i rozliczał się z nieistniejącymi przyjaciółmi? (Flp 4,15-16)

Łukasz koloryzuje i pociesza tylko biednych, prześladowanych chrześcijan? Wystarczy zestawić powyższe wypowiedzi z Dziejów Apostolskich ze ś. Pawłem:

- Dziękuję Bogu, że mówię językami lepiej od was wszystkich.(1 Kor 14,18)

- Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami, jeszcze bardziej jednak pragnąłbym, żebyście prorokowali. (1 Kor 14,5)

- bo nasze głoszenie Ewangelii wśród was nie dokonało się przez samo tylko słowo, lecz przez moc i przez Ducha Świętego, z wielką siłą przekonania. (1 Tes 1,5)

- Ten właśnie nakaz poruczam ci, Tymoteuszu, dziecko [moje], po myśli proroctw, które uprzednio wskazywały na ciebie: byś wsparty nimi toczył dobrą walkę, mając wiarę i dobre sumienie (1 Tm 1,18). Nie zaniedbuj w sobie charyzmatu, który został ci dany za sprawą proroctwa i przez włożenie rąk kolegium prezbiterów (1 Tm 4,14).

- Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste, bez gniewu i sporu. (1 Tm 2,8)

- Duch zaś otwarcie mówi, że w czasach ostatnich niektórzy odpadną od wiary, skłaniając się ku duchom zwodniczym i ku naukom demonów.( 1 Tm 4,1)

Łukasz nie ukrywa także przeszkód i trudności oraz bolesnych konfrontacji, zwłaszcza w środowiskach żydowskich, a nawet niepowodzeń ewangelizacyjnych (Dz 17,32-33). Jest zatem rzetelnym pisarzem (Łk 1,1-4) i wiarygodnym świadkiem (Dz 16,10).

Wracając do tez o sienkiewiczowskiej wartości pism św. Łukasza, trzeba stwierdzić, że Sławek się zagalopował. Nie on jeden i nie on pierwszy. Wielu Ojców Kościoła broniąc jakiejś tezy przekraczało granicę wpadając w błąd przeciwny. Taka uroda polemiki. Wystarczy przyznać się do błędu i przeprosić za przekroczone granice.

Od Redakcji. Gwoli ścisłości należy zaznaczyć, że artykuł Sławomira Zatwardnickiego, do którego odnosi się Autor, stanowi część większej całości i należy go czytać w kontekście tej całości. Poszczególne teksty zawierają odsyłacze do kolejnych odcinków cyklu.

ks. Artur Sepioło, dyrektor Sekcji d/s Nowej Ewangelizacji Kurii Diecezji Gliwickiej

[1] Zdaję sobie sprawę, że Sławkowi chodzi nie o samo słowo i nie zamierza ze słownika polskiej teologii wykreślić terminu „przebudzenie”.

[2] 2019. Michał Świderski. Dotyk Boga. Kraków. s 57

>> Część 2

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama