Najczęściej słyszymy o nich, gdy pojawiają się informacje o spadku liczby powołań. Świadectwa osób konsekrowanych pokazują jednak zupełnie inną stronę życia zakonnego
Najczęściej słyszymy o nich wtedy, gdy pojawiają się informacje o spadku liczby powołań, niżu demograficznym i antypowołaniowej kulturze. Ale wystarczy przedstawić świadectwa życia osób konsekrowanych, by im pozazdrościć i zatęsknić za jego uporządkowaniem i prostotą. Takie świadectwo dają chociażby misjonarze posługujący wśród ubogich w Peru.
Niezależnie od tego, jakie mamy czasy, Chrystus wciąż pociąga za sobą młodych ludzi. A oni decydują się właśnie Jemu poświęcić całe swoje życie i idą na cały świat, głosząc Ewangelię. I są szczęśliwi, jakby na przekór lansowanym dziś trendom gwarantującym „szczęśliwe” życie.
21-letni Paul z Santa Paula w Kalifornii w USA skończył studia na prestiżowym Uniwersytecie św. Tomasza, miał więc przed sobą obiecującą przyszłość. Zostawił jednak wszystko i przyjechał do Peru, aby służyć ubogim. Podobnie uczynił Eduardo z Ciudad Real w Hiszpanii, który był dobrze zarabiającym nauczycielem angielskiego i francuskiego w katolickim kolegium w Barcelonie oraz Kolumbijczyk Deyvid Rafael, student medycyny w Bogocie. Właśnie przygotowują się do tego, aby zostać członkami Ruchu Misjonarzy Sług Ubogich Trzeciego Świata. W tej rozwijającej się w Peru wspólnocie jest także miejsce dla rodzin nazywanych misyjnymi. Jedną z nich ma wkrótce nadzieję zostać małżeństwo z włoskiej Genui: Vito i Clementina Conti wraz z czwórką swoich dzieci. W 2012 r. spędzili oni miesiąc w należącym do wspólnoty ośrodku „Villa Nazaret”, na który składają się domy dla rodzin misyjnych, w położonym nieopodal dawnej inkaskiej stolicy Cuzco, leżącej prawie 3,5 tys. m n.p.m. Tam odkryli w sobie powołanie do tego, by jako misjonarze być wśród ubogich żywą obecnością Jezusa.
Wspólnotę Misjonarzy Sług Ubogich Trzeciego Świata założył w 1986 r., za zgodą swoich przełożonych, włoski kapłan i lekarz, o. Giovanni Salerno. Kiedy jako członek Zakonu św. Augustyna przybył on w latach 60. do Peru, dostrzegł problemy ubogich mieszkańców górzystej Kordyliery Andyjskiej. — Nasz założyciel zaczął otwierać punkty medyczne, z których wiele szybko stało się sierocińcami. Odczytał to jako Boży znak, by dać odpowiedź na ogromną biedę, której był świadkiem. Z czasem do wspólnej pracy zaprosił innych młodych ludzi i zaczął tworzyć nową wspólnotę posługującą w Peru, a w przyszłości, jeśli taka będzie wola Boża, także w innych rejonach świata. Piętnaście lat temu powstał już zresztą pierwszy poza Ameryką Łacińską ośrodek Ruchu. Na Węgrzech, w Budapeszcie, pomaga on ubogim romskim dzieciom — wyjaśnia jeden z misjonarzy o. Walter Corsini MSP, który od 1999 r. pracuje w Kordylierze Andyjskiej. — W Peru widoczne są bardzo duże kontrasty między bogactwem a biedą, także moralną. Panuje ona zarówno w wioskach „zagubionych” wysoko w górach, jak i w fawelach, czyli w dzielnicach biedy na peryferiach miast — zauważa.
Do Ruchu Misjonarzy Sług Ubogich Trzeciego Świata, którego regułę stanowi dzieło Tomasza à Kempis O naśladowaniu Chrystusa, obecnie należy ponad 150 misjonarzy 18 narodowości. Tworzą go cztery odrębne wspólnoty: braci i ojców misjonarzy, sióstr zakonnych, zakonników kontemplacyjnych oraz rodzin misyjnych, które dopełniają się, żyjąc w oparciu o ten sam charyzmat służby najuboższym i poświęcania dla nich własnego życia na wzór Jezusa. Łacińska nazwa Ruchu brzmi: Opus Christi Salvatoris Mundi. Te słowa wypowiedział bł. Jan Paweł II, który przyjmując na audiencji jego założyciela, o. Salerno, stwierdził, że „jest to naprawdę Dzieło Chrystusa Zbawiciela Świata”.
Nie każdego Bóg powołuje jednak do wyjazdu na misje i życia wspólnotowego według określonej reguły. Z Ruchem związana jest więc też liczna grupa ludzi świeckich żyjąca jego charyzmatem, a pozostająca w swoich środowiskach. Tworzą oni tzw. grupy wsparcia, które pomagają misjonarzom, ofiarując za nich m.in. modlitwę i cierpienie. W różnych europejskich krajach propagowanie dzieła o. Giovanni zostało powierzone benedyktynom. W Polsce „głosem i rękoma” misjonarzy są benedyktyni z Tyńca.
Misjonarze podejmują w Cuzco i w peruwiańskich wioskach różne dzieła służące ubogim, m.in. prowadzą szkoły, ambulatoria medyczne i jadłodajnie. Jednym z ich ośrodków jest 44-hektarowe Miasteczko Chłopców w niewielkiej miejscowości Andahuaylillas. Na jego terenie mieści się dom dla osieroconych i opuszczonych dzieci, którym rodzina nie była w stanie zapewnić nawet elementarnych warunków życiowych. Znajduje się tam również szkoła dla 200 uczniów, z których większość dociera do niej z okolicznych miejscowości, a także warsztaty szkolenia zawodowego, gdzie starsi chłopcy mogą nauczyć się np. rzeźby, stolarstwa czy lutnictwa.
Dziewczętami natomiast zajmuje się prowadzony przez siostry ośrodek w Cuzco. Darmową edukację pobiera w nim 400 ubogich dziewcząt, które mają tam zapewnione wyżywienie, opiekę zdrowotną i pomoce szkolne. Starsze dziewczynki uczą się także w ramach warsztatów zawodowych, m.in. kroju i szycia, ceramiki i dziewiarstwa. Tu mieści się również klasztor sióstr, którego przełożoną jest s. Maria Strzałkowska, jedyna jak do tej pory Polka w tym zgromadzeniu, współpracująca
z o. Salerno od ponad 20 lat. Misjonarki prowadzą w swoim domu także mały szpital. Jego pacjentami są dzieci głęboko upośledzone i chore, porzucone przez swoje rodziny. Zakonnice, których w sumie jest ponad 90 (w większości to Peruwianki), otworzyły też ośrodki misyjne w Wysokiej Kordylierze, m.in. w wiosce Cusibamba.
Zarówno siostry, ojcowie i bracia misjonarze, jak i członkowie wspólnoty rodzin misyjnych (na co dzień pracujący w ośrodkach Ruchu) odwiedzają też co tydzień siedem górskich wiosek, gdzie udzielają wsparcia i ewangelizują ich mieszkańców. — Staramy się być z nimi przy różnych codziennych czynnościach, także przy pracy w polu. Poza tym organizujemy stałe spotkania, podczas których tłumaczymy im Słowo Boże. To naprawdę nadzwyczajne, odkrywać razem z nimi, że Bóg mówi przede wszystkim do nich, ubogich, bo są przez Niego umiłowani — stwierdza o. Walter, zauważając, że wielkim przeżyciem dla Indian jest słuchanie Dobrej Nowiny w ich ojczystym języku keczua. — Uświadamiamy im, że mają godność dzieci Bożych, a to prowadzi do uzdrowienia wszystkich aspektów ich życia. Wiedząc, że są Bożymi dziećmi, ci ludzie znajdują w sobie siłę do tego, żeby podjąć pracę, kształcić się, brać odpowiedzialność za życie swoje i bliskich oraz za swój rozwój duchowy — dopowiada. I to jest zdaniem o. Waltera najpiękniejsza katecheza, jaką mogą głosić misjonarze. Dopiero na tym fundamencie można budować dalej.
Trzy razy do roku opactwo benedyktynów wydaje polską wersję biuletynu Ruchu Misjonarzy Sług Ubogich Trzeciego Świata, który bezpłatnie rozsyłany jest do wszystkich zainteresowanych. Można go zamówić pod adresem: MSPTM Opactwo Benedyktynów, ul. Benedyktyńska 37, 30—398 Kraków lub msptm.pl@gmail.com. Można również zamówić bezpłatnie książkę napisaną przez założyciela Ruchu o. Giovanniego Salerno. To także adres kontaktowy dla osób, które rozeznając swoje powołanie, chciałyby w jakiejkolwiek formie podjąć wezwanie niesienia pomocy ubogim mieszkańcom Peru.
Z o. Walterem Corsinim, włoskim misjonarzem należącym do wspólnoty Misjonarzy Sług Ubogich Trzeciego Świata, od 1999 r. pracującym wśród ubogich w Peru rozmawia BŁAŻEJ TOBOLSKI
Jak to się stało, że znalazł się Ojciec w Peru?
— Moja droga do ubogich w Kordylierze Andyjskiej zaczęła się od przeczytania jednego z biuletynów zgromadzenia, w którym o. Giovanni Salerno, jego założyciel, pisał o tym, że otworzył tam szkoły i poszukuje nauczycieli. Skończyłem właśnie studia i pomyślałem, że warto byłoby przeżyć doświadczenie misyjne. Poszedłem więc na spotkanie z ojcem, ofiarując swoje umiejętności nauczyciela przedmiotów ścisłych. Odpowiedział mi wówczas: „Jeżeli chcesz jechać do Peru, żeby zaspokoić swoją «dumę misyjną», to nie potrzebujemy ciebie, ani my, ani ubodzy. Jeżeli natomiast chcesz pojechać do Peru, żeby rozpoznać Chrystusa, który cierpi w ubogich, i przez to wiedzieć, jak im służyć, nasze drzwi są dla ciebie otwarte”. Te słowa towarzyszą mi do dziś w posłudze ubogim. Bardzo też pomogły mi zbliżyć się do nich takich, jakimi są: darem Bożym dla Kościoła. Stały się też dla mnie drogą nieustannego nawrócenia, podejmowania wysiłku, żebym to nie ja widział ubóstwo ubogich, ale żeby to Bóg mi je pokazywał.
Regularnie odwiedzają ojcowie kraje Europy, mówiąc ich mieszkańcom o sytuacji w Peru. Co ciekawe, jednak nie zbieracie przy tym pieniędzy na swoją działalność misyjną. Dlaczego?
— Też miałem kiedyś takie wyobrażenie o pracy misjonarza. Jednak o. Giovanni je zmienił. Powtarza on nieustannie, że Pan Bóg wie o tym, gdzie jesteśmy i co robimy. Tak więc zarówno ubodzy, jak i znajdowanie środków materialnych dla nich, to jest przede wszystkim sprawa Pana Boga. Naszym zadaniem jako misjonarzy jest głównie troska o to, by być otwartym na wolę Bożą i iść za nią. Stąd też chcemy zmieniać postrzeganie przez Europejczyków kwestii pomocy ubogim z krajów Trzeciego Świata, którzy kojarzą ją zasadniczo ze złożeniem ofiary materialnej. Taka postawa jest bowiem łatwiejsza niż rozpoznanie i podjęcie zaangażowania misyjnego, które oczywiście niekoniecznie musi wiązać się z wyjazdem na misje. Chodzi tu o szeroko pojęte dzieło ewangelizacji, a ta wymaga ode mnie najpierw osobistego nawrócenia. Natomiast jeśli podczas kazania wygłoszonego na Mszy św. poruszę serce człowieka, uświadamiając mu jego obowiązek misyjny jako chrześcijanina, to zbiórka pieniędzy momentalnie ucisza ten entuzjazm. Ten, kto wrzuci pieniądz, uważa po prostu tę sprawę za załatwioną, a jak mówi Ojciec Święty, nie chodzi o to, aby dać coś, ale żeby dać siebie.
Co więc możemy zrobić, aby pomagać ubogim na misjach?
— Kiedy ktoś zadaje takie pytanie naszemu założycielowi, odpowiada on krótko: „Nawróć się!”. Na ile bowiem ja jako chrześcijanin nawracam się, jestem wierny swojemu powołaniu, na tyle Kościół staje się piękniejszy. Dzięki temu także słowa misjonarza na misjach są mocniejsze i bardziej docierają do serca ubogiego. To jest właśnie rzeczywistość mistycznego ciała Kościoła.
Nie znaczy to oczywiście, że nie mamy odtąd w ogóle materialnie wspierać misji. Trzeba ustawić wszystko we właściwym porządku. Postawa nawrócenia pozwoli mi dostrzec, w jaki sposób mogę wyjść naprzeciw ubogim i potrzebującym oraz zrozumieć to, jak Bóg chce, abym wspierał misje, również pod względem materialnym. I zachowana jest wówczas obowiązująca nas, chrześcijan, hierarchia: przede wszystkim podejmuję drogę do własnego uświęcenia, dzięki czemu moje oczy potrafią dostrzec ubóstwo. A znam niestety ludzi, którzy jej nie przestrzegają. Troszczą się o ubogich w Afryce czy w Ameryce Łacińskiej, a zupełnie nie widzą ubogiego, który mieszka obok nich.
opr. mg/mg