Salezjanie w Syrii

Pochodzi z Wenezueli, ma 36 lat, od 4 lat mieszka w Damaszku. Ksiądz Alejandro Leon od 2 lat jest dyrektorem wspólnoty salezjanów w Syrii. Państwie, w którym od 2011 roku panuje wojna

Pochodzi z Wenezueli, ma 36 lat, od 4 lat mieszka w Damaszku. Ksiądz Alejandro Leon od 2 lat jest dyrektorem wspólnoty salezjanów w Syrii. Państwie, w którym od 2011 roku panuje wojna.

Sytuacja w Syrii staje się coraz bardziej dramatyczna. Regularne ostrzały artyleryjskie i bombardowania zmuszają ludzi do ciągłej ucieczki przed atakiem. Z powodu konfliktów na terenie kraju, cierpią także chrześcijanie. Sytuacja wyznawców Chrystusa jest szczególnie trudna w wioskach, położonych nad rzeką Khabur. Do lutego tego roku ponad 200 rodzin opuściło miejsca zamieszkania. W sumie około 1100 rodzin chrześcijańskich uciekło, a 250 syryjskich chrześcijan zostało porwanych (dane z kwietnia 2015 roku – ANS).

Salezjanie w Syrii

Mieć paszport i nie wyjechać

Zamieszki i bombardowania niszczą cywilizację i historię Syrii. Ze względu na trwający tam konflikt pogorszyły się znacznie relacje chrześcijańsko-muzułmańskie. Obszar tego kraju związany jest z początkami chrześcijaństwa. Tam narodził się Kościół. Ziemia syryjska to tereny biblijne. Monarchia króla Salomona sięgała aż do połowy Syrii. W granicach tego kraju leży Cezarea Filipowa, tam Pan Jezus powiedział Piotrowi: ty jesteś skałą, na której zbuduję mój Kościół. W Antiochii, po raz pierwszy użyto nazwy „chrześcijanie”. Pod Damaszkiem, obecną stolicą, Jezus ukazał się Pawłowi.

Obecnie sytuacja wyznawców Chrystusa na terenie Syrii jest szczególnie trudna. Zostało tam już niewielu księży i zakonników. W kraju są trzy wspólnoty salezjańskie. Ksiądz Alejandro Leon, w imieniu swoim i wspólnoty informuje, że zostaje w Syrii z szacunku do woli Bożej, do tutejszych ludzi i własnej wspólnoty. "Ja mam paszport, mogę wyjechać. Gdybym tak zrobił, nie mógłbym spać ze spokojnym sumieniem. Jaką rodziną bylibyśmy dla tych, poszkodowanych w wojnie? Cale moje przyszłe życie byłoby fałszywe" - mówi salezjanin, misjonarz z Wenezueli.

Studiował prawo

Teraz Salezjanie w Syrii największą wagę przywiązują do duchowego wsparcia swoich wiernych. W sercach młodych ludzi pojawiło się zwątpienie. W obliczu wojny nie widzą sensu budowania swojej przyszłości. Nawet jeśli uczą się lub studiują - w każdej chwili mogą dostać wezwanie do służby wojskowej. Dla 60% młodych mężczyzn powołanie do wojska oznacza, że mogą zginąć na polu walki. Strach przed śmiercią dotyka wszystkich. Niemal każdy stracił kogoś bliskiego z rodziny lub przyjaciół.

Ksiądz Alejandro wspomina młodego chłopaka, który pięć lat studiował prawo, aby zostać adwokatem. Poświęcił dwa i poł roku, aby zostać sędzią. Niedawno się ożenił. Na początku września, na jego dom spadła bomba. Zginął na miejscu. Jego znajomi, mówili że był wspaniałym człowiekiem. Modlił się, był uczynny. Gotowy do niesienia pomocy. W jednym momencie zginął on, a z nim wszystko, czego dokonał.

Ci, którzy mogli uciec, zrobili to. Emigracja stale rośnie. Brak młodych ludzi w wieku od 20 do 30 jest rażący. Opuszczają kraj, aby szukać pracy, bezpieczeństwa i godnego życia. Ci, którzy zostali znajdują schronienie w salezjańskim oratorium (świetlica). Przychodzą, aby odetchnąć duchowo i psychicznie.

Wśród odgłosów wybuchu

Warunki polityczne i społeczne w Syrii są bardzo trudne. Brakuje wody, prądu, jedzenia. Pomoc materialna, jaką oferują salezjanie to dystrybucja żywności, wsparcie finansowe i opłacanie szkół dzieciom i młodzieży. Warunki zależą od miasta. W Damaszku sytuacja jest niestabilna. Jednak większe zagrożenie jest w Aleppo. W Aleppo teren, na którym znajduje się oratorium, był stosunkowo bezpieczny do tej pory, w porównaniu do innych ośrodków. Dnia 18 lutego, w obszar w pobliżu placówki salezjańskiej trafiło 5 moździerzy. Trzy z nich spadły w odległości 50 metrów od szkoły. Dziewięć osób zginęło, a w tym 4 studentów. Ponad 35 osób zostało rannych. Każdego dnia są bombardowania, dwóch, trzech zabitych, wielu rannych.

"Ze śmiercią w Syrii jest jak z loterią, nie wiadomo na kogo wypadnie tym razem. Mam trzydzieści sześć lat. Bóg, Kościół, salezjanie dali mi wszystko. Otrzymałem życie bardzo piękne. Żyłem już w Syrii i zostaje tu z własnego wyboru. Mógłbym w każdej chwili wyjechać. Osoby, które mają władzę w tym kraju decydują o tej wojnie. To odbiera młodym ludziom możliwość wyboru. Oni nie mogą wybrać i muszą zostać w kraju. Ja mogę wybrać i zostaję z nimi" – mówi ks. Alejandro Leon.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama