Śladami siostry Faustyny: Sanktuarium Urodzin i Chrztu w Świnicach Warckich i Głogowice
Rano wchodzi do świątyni. Ma do niej kilkadziesiąt metrów. Klęka, potem całuje kamienną posadzkę.— Robię to z wdzięczności za to, że Jezus tu fizycznie objawił się św. s. Faustynie — mówi ks. Janusz Kowalski, kustosz Sanktuarium Urodzin i Chrztu w Świnicach Warckich.
Święta Faustyna Kowalska przynajmniej dwukrotnie widziała Chrystusa w Świnicach. Pierwszy raz jako siedmiolatka ponieszporach, drugi — w lutym 1935 r., dziękując za uzdrowienie konającej matki Marianny. Pamiątką tego ostatniego są wyryte na tęczowym łuku nad prezbiterium słowa samego Jezusa: „Wybranko moja, udzielę ci jeszcze większych łask, abyś była świadkiem przez całą wieczność nieskończonego miłosierdzia mojego”. Słowa mocne, które wciąż robią wrażenie na gospodarzu parafii. Kiedy po chwili pytam go o pokrewieństwo ze świętą, mówi, że to poczucie humoru Boga: „Kowalskiego do Kowalskiej przysłał”.
— Przodkowie rodziców św. Faustyny pochodzą z niedalekiego Mazewa, moi też tam kiedyś zamieszkiwali, więc może jednak to nie zwykła zbieżność — dodaje już serio.
Sanktuarium Urodzin i Chrztu św. s. Faustyny w Świnicach Warckich to najmniejszy kościół w dekanacie uniejowskim. Sama wieś też nie jest wielka. Liczy ledwie 640 osób. Są dwie szkoły podstawowe, gimnazjum, jest urząd gminy, przychodnia i biblioteka. Brakuje tylko... praw miejskich. — Kiedyś były, ale zabrano je po wojnach szwedzkich — tłumaczy kustosz, zaznaczając, że do parafii, którą zarządza, należą też inne wioski. Razem blisko 1800 dusz. Nie dlatego jednak trwa rozbudowa kościółka.
— To z myślą o pielgrzymach — mówi. — W zeszłym roku było ich tu 25 tys. W roku kanonizacji świętej dwa razy tyle. Przyjeżdżają ze wszystkich zakątków świata. Najczęściej są to grupy jadące do Lichenia lub Częstochowy. Z zagranicy czciciele Bożego Miłosierdzia, którzy odwiedzając Łagiewniki, wstępują tu do miejsca, gdzie mała Faustyna, jeszcze jako Helenka, urodziła się i dorastała — dodaje. Dorastała dla świata, ale przede wszystkim dla Boga.
Obecna świątynia murowana liczy ledwie 170 mkw. Konsekrowana była w roku 1858. Chociaż wciąż stoi, wymaga natychmiastowego remontu. — Jak napisał ksiądz przed wojną: „blacha na dachu jest w dobrym stanie”. To był rok 1938. Mamy rok 2011, a dach jest wciąż w „dobrym stanie”, bo czasem go ktoś lepikiem posmarował lub srebrol położył — mówi z przekąsem. Zapewnia, że renowacja nastąpi po dokończeniu rozbudowy. Nowa część jest o półtora razy większa. Teraz trwa praca nad jej elewacją. Klinkierowe obrysy czteroosobowa firma z Włocławka wypełnia piaskowcem, który przyjechał z Radomia. — Jest trwalszy niż lokalny wapień, a efekt daje podobny: pięknie przesuwają się po nim promienie słońca — zachwyca się ksiądz kustosz.
To, co niezwykłe, tkwi w sanktuarium z poł. XIX w. To tam niecałe pół wieku po konsekracji, 27 sierpnia 1905 r., ledwie dwudniowa Helenka Kowalska przyjmuje chrzest. W historyczną, bo pierwszą wigilię święta Matki Bożej Częstochowskiej. Kremowa chrzcielnica, uczestnik tego zdarzenia, stoi przy prawym ołtarzu bocznym do dziś. — To nasza perełka — kwituje ks. Janusz. Jak zaznacza, wciąż chrzci w niej dzieci. Obok jest ołtarz, a na nim relikwie świętej, nad którymi góruje obraz z jej wizerunkiem. Gdy człowiek klęknie i spojrzy na relikwiarz z ukosa, zobaczy odbijający się w jego szkle obraz Świętej Rodziny. Szkło jest lekko przybrudzone.
— To od tego, że ludzie często całują jej relikwie — zauważa obecna w kościele siostra ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia z pobliskiego klasztoru.
Przy ścianie stolik i księga próśb i podziękowań. Wpisy są różne: od zwykłych ludzi proszących o potomstwo, dziękujących za szczęśliwe rozwiązanie, przez uzdrowienie bliskich z cierpienia, choroby, nałogu aż po te biskupów. Nie tylko po polsku.
— Za trzy dni będą tu pielgrzymi z Argentyny oraz księża z USA i Filipin, oni pewnie też się wpiszą — wyjaśnia gospodarz świątyni. Nad księgą znajdują się wota. Skromne: różańce, naszyjniki, medaliki, jeden zegarek. — Po rozbudowie będzie na nie więcej miejsca, bo pielgrzymi pewnie jeszcze te zbiory powiększą — śmieje się.
Drugą perełkę sanktuarium kryje w bocznej kaplicy za głównym ołtarzem: niezabudowany konfesjonał datowany na rok 1877. — Tu w wieku 9 lat po raz pierwszy s. Faustyna uzyskała łaskę odpuszczenia grzechów. Do tego sakramentu przygotowywał ją ks. Roman Pawłowski, który potem podczas wojny w pokazowej egzekucji został rozstrzelany przez esesmanów przed bazyliką św. Józefa w Kaliszu. Przygotowywała ją też rodzona matka Marianna — tłumaczy ks. Kowalski.
Jak przebiegała spowiedź? — To był czas zaborów, więc trudno o jakieś dokumenty. Z pewnością jednak dzieci pierwszokomunijnych spowiadało się więcej. W tym roku miałem ich tylko 15. Wyspowiadałem je w tym konfesjonale, by potem, jak się zagubią, wspomniały to miejsce, to może nadejdzie opamiętanie — wyjaśnia.
Przed konfesjonałem jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Ten do 1983 r. był w głównym ołtarzu. Dziś jest tam wizerunek Jezusa Miłosiernego z wyrytym: „Jezu, ufam Tobie”. Ufundowali go na 100-lecie chrztu św. Faustyny czcicieli Bożego Miłosierdzia z całej Polski. — Zastanawiając się nad tą modlitwą, dochodzę do wniosku, że w niej zawiera się wszystko. Wszystkie modlitwy Starego i Nowego Testamentu — rzuca refleksją kustosz.
Po rozbudowie za główny ołtarz powróci Częstochowska Pani. Wizerunek Chrystusa Miłosiernego będzie w nowej części. Tyle że większy. — Jego projekt zatwierdziła już diecezjalna komisja liturgiczna — zapewnia ksiądz. Do świątyni nie wrócą już stare modrzewiowe podłogi, których zapach witał pielgrzymów w ubiegłym stuleciu, ani charakterystyczna ambona, którą — jak to mówi kustosz — po „zawirowaniach liturgicznych” bezpowrotnie pożegnano.
Do świątyni wciąż ktoś wchodzi. Tym razem „podejrzanie brewiarzowa twarz” — ocenia bez pudła ks. Janusz. Marianin ks. Michał Rymar przybył z Grudziądza, by odwiedzić groby Natalii i Mieczysława Kowalskich, rodzeństwa św. Faustyny, z którymi zaprzyjaźnił się w czasach swego pobytu w Licheniu. Pytany o pierwsze spotkanie mówi o przypadku: „W 1996 roku przyjechałem do Głogowca odwiedzić dom rodzinny s. Faustyny. Domek muzeum był wtedy zamknięty, zapytałem więc obok, czy nie wiedzą, jak można się tam dostać. Leżący na łóżku sparaliżowany człowiek powiedział mi, że muszę iść do proboszcza. Okazało się, że był to brat s. Faustyny — pan Mieczysław. Po krótkiej rozmowie powiedział: «Niech ksiądz odwiedzi jeszcze moją siostrę Natalię»”. Ks. Michał ze wzruszeniem wspomina dwa późniejsze spotkania: „Odwiedziłem panią Natalię zaraz po jej powrocie ze szpitala. Nie zapomnę, jak siedzieliśmy w malutkim pokoiku jej altanki, przy prawie turystycznym stoliku i dwóch rozlatujących się krzesłach. Ona zaczęła opowiadać o swojej siostrze. Sposób, w jaki to robiła, w jaki przyrządzała mi herbatę, w tych ubożuchnych warunkach przywoływał mi na myśl s. Faustynę”. Podobnie było z p. Mieczysławem. — 18 kwietnia 1996 r. mówię mu: „Panie Mieciu, dziś jest trzeci rok od beatyfikacji”, a on mi na to: „O Boziu, dobrze, że ksiądz przypomniał” i się rozpłakał — przywołuje ostatnie spotkanie, z którego pamiątką jest podpis złożony przez p. Mieczysława w Dzienniczku jego siostry.
Ks. Rymar wychodzi z sanktuarium. Modlił się w intencji młodej rodziny. — Mają trójkę niepełnoletnich jeszcze dzieci. Matka jest umierająca, ale z ufnością modli się o uzdrowienie za wstawiennictwem s. Faustyny. Chce cudu nie dla siebie, bo do śmierci jest doskonale przygotowana, ale dla nich, bo bardzo martwi się o ich los — wyjaśnia.
Głogowiec, rozległą wieś zamieszkiwaną dziś przez 300 osób, od Świnic dzielą dwa kilometry. Tę trasę mała Helenka pokonywała, by móc uczestniczyć we Mszy św. Chodziła na skróty, polami. Także wtedy, gdy wracając samotnie po przyjęciu Pierwszej Komunii Świętej do domu, zaczepiła ją sąsiadka: „Dlaczego wracasz samotnie?” — Ja nie idę sama! Ja idę z Panem Jezusem! — odpowiedziała. Dziś tę drogę od kilku lat na przełomie maja i czerwca pokonują dzieci pierwszokomunijne. — W zeszłym roku było ich blisko 2200. Z rodzicami, nauczycielami, katechetami. Z całej diecezji włocławskiej, ale i z Kalisza, Łowicza, Łodzi — zaczyna ks. Janusz Kowalski. Jak mówi, 300-metrowy orszak ubranych na biało dzieci, niosących relikwie św. Faustyny na tle dojrzewających zbóż i zielonej ściany lasu, to gratka dla fotoreporterów. — Gdy początek jest już przy pierwszych chałupach w Głogowcu, to koniec jest jeszcze daleko w lesie — ilustruje. Tłumy procesyjnie przybywają do domu rodzinnego świętej także co roku w Niedzielę Miłosierdzia, w trzecią niedzielę sierpnia — w okolicach urodzin świętej oraz 5 października, czyli w dzień, kiedy 33-letnia Faustyna narodziła się dla nieba.
W Głogowcu pod numerem 11 stoi zbudowana z ciosanych ręcznie wapiennych kamieni chałupa. Kiedyś kryta strzechą, dziś doczekała się dachu z ceramicznej dachówki. Dom rodzinny s. Faustyny Kowalskiej. Skromna nawet nie 20-metrowa izba pomieścić musiała dziesięcioro domowników. Drewniana podłoga, strop, kilka świętych obrazów. Domek, który oprócz izby mieszkalnej ma jeszcze korytarz, zakład stolarski ojca s. Faustyny i chlebownik, powstał pięć lat przed narodzinami trzeciego dziecka państwa Kowalskich — Helenki. — Budował go ojciec. Po jesiennym zbiorze ziemniaków z pola wydobywał wapienne kamienie z ziemi, a potem ciosał je całą zimę w kształcie cegieł. Gdy było ich dostatecznie dużo, zaczął budowę — wyjaśnia kulisy powstawania budynku ks. Janusz.
W korytarzu po lewej wisi czarno-białe zdjęcie. Na niej cała rodzina Kowalskich. Przypominają się słowa pani Marianny: „Jeśli Bóg tak zechce, to i dzieci będą”, wypowiedziane, gdy po latach małżeństwa wciąż nie mieli potomstwa. — Ręce i rysy rodziców zdradzają ich życiowe doświadczenie, a jednak patrzą z nadzieją w przyszłość, mimo trudnych czasów zaboru — trafnie ocenia kustosz. W języku zaborcy po przeciwległej stronie zapisany jest akt chrztu świętej. Cyrylicą nie podpisał się tylko Stanisław Kowalski. To kolejny dowód jego niezłomności. Stanisław dla małej Helenki, a później s. Faustyny był jednak przede wszystkim wzorem pobożności, o którym zresztą wspomina z uznaniem w swoim Dzienniczku.
Nad oknem wykonanym przez Stanisława Kowalskiego widnieje jego akt zgonu. Pod nim podpis: „Stwierdził ks. Franciszek Jabłoński”. — Był tu proboszczem od 1937 r. Potem więziony w Dachau, spotkał się z kultem Miłosierdzia Bożego wedle swojej parafianki. Obiecał, że jak przeżyje, wybuduje kościół Miłosierdzia Bożego. Przeżył, a obietnicę spełnił — wyjaśnia ks. Kowalski. Pierwszy w historii kościół Miłosierdzia Bożego stanął nie w Wilnie, a w oddalonych o 5 km od Głogowca Dzierżawach. Pamiątką po tym zdarzeniu jest głaz wmurowany w wapienną ścianę świątyni: „Jezu, ufam Tobie. 1950”. Tylko on i obraz Jezusa Miłosiernego wewnątrz kościoła przypominają o pierwotnym wezwaniu parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Wracając do Świnic, o fenomenie s. Faustyny i jej rodzinnego domu rozmawiam jeszcze z jedną z ośmiu sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, które od pięciu lat w okazałym klasztorze mieszkają za plebanią świnickiego sanktuarium. — Wiele osób zachwyca się jej darami nadprzyrodzonymi, a ona była wierna w tym, co szare, proste, codzienne. Wykonywała tu swoje obowiązki, wspominała też, że tu mogła pięknie się modlić — trafnie podsumowuje s. Maria Józefa. Faktycznie. Cisza, spokój, zwyczajność. I tylko wypowiadane punktualnie o trzeciej, codziennie inaczej: „Dla Jego bolesnej męki — miej miłosierdzie dla nas i całego świata” dopełnia to miejsce mistyką.
opr. mg/mg