Zakochany, czyli jaki?

Zakochanie to, czy miłość?

Mylić zakochanie z miłością
to tak, jakby mylić drogę z jej celem.

Już od kilku dni moja kobieca (a więc genialna!) intuicja mówiła mi o tym, że Dominik (ten z II a) chce mi się z czegoś zwierzyć. W czasie każdej niemal przerwy, gdy chociaż przez chwilę zostawałam sama, pojawiał się nagle tuż koło mnie. Nie zdobył się jednak na odwagę, by podzielić się ze mną swoją tajemnicą, gdyż wokół ciągle przechodził ktoś z uczniów lub nauczycieli. Wreszcie wczoraj znalazł dogodną dla siebie okazję wtedy, gdy samotnie oglądałam tablicę ogłoszeń w (daremnej niestety!) nadziei, że wreszcie pojawi się nowy numer naszej gazetki szkolnej.

W tej części korytarza byłam tylko ja i Dominik (może dlatego, że od tablicy ogłoszeń do sklepiku szkolnego jest spora odległość...). „Wiesz, ja strasznie pokochałem...” — zaczął odsłaniać swoją tajemnicę powoli i rwącym się głosem. Sprawiał wrażenie, jakby miał poważne problemy z oddychaniem. „Pokochałeś? Mogę wiedzieć kogo?” — spytałam radosnym głosem, gdyż odkąd sięgam pamięcią, miłość zawsze kojarzyła mi się z radością. Jednak Dominik nadal miał problemy z wydobyciem z siebie jakiegokolwiek dźwięku. „W Hermenegildzie...” — zdołał wreszcie wyszeptać tak bardzo zawstydzony, jak niektórzy uczniowie w czasie wręczania świadectw na końcu roku szkolnego. Oczywiście, że wiedziałam, iż to właśnie Hermenegilda stała się wybranką Dominikowego serca. Zresztą pozostałe dziewczęta w szkole też o tym wiedziały. Jakby nie było Hermenegilda jest znaną postacią w naszej szkole, zwaną powszechnie „Dyżurną Ateistką”. Zasłużyła sobie uczciwie na tej tytuł, gdyż od dawna publicznie przechwala się tym, że wierzy, iż Miłość nie istnieje.

„Jaki ja jestem teraz szczęśliwy...” — wyksztusił z siebie Dominik resztką sił. Nie wiedziałam, czy bardziej powinnam zaniepokoić się jego załamanym głosem, czy też jego wzrokiem, w którym dominowało cierpienie, graniczące z rozpaczą. „Dominik, coś mi się zdaje, że ty mylisz miłość z zakochaniem” - powiedziałam, udając (chyba skutecznie?) niepewność w głosie. „Ależ nie! Wcale nie!” — zaprotestował zgodnie z moimi oczekiwaniami (znowu ta genialna intuicja kobieca!). „Ja ją kocham... nad życie.. Ja przez nią to spać nie mogę... Ani nawet uczyć się nie potrafię. Ciągle tylko o niej myślę. I cierpię, bo ona mnie za mało kocha...”. W tym momencie grupa dziewcząt zaczęła iść w naszym kierunku. W tej sytuacji zaproponowałam Dominikowi, by po lekcjach odprowadził mnie na przystanek autobusowy. Zgodził się tym chętniej, że Hermenegildy nie było dzisiaj w szkole. Coś mi się zdaje, że ona nie wierzy nie tylko w Miłość, ale też w potrzebę wykształcenia...

Po drodze próbowałam wyjaśnić Dominikowi, na czym polega różnica między miłością a zakochaniem. Dla zakochanego najważniejsze jest dotknięcie ciała drugiej osoby, a dla człowieka, który kocha, najważniejsza jest ochrona jej marzeń. Miłość owocuje dużo większym uczuciem i czułością niż zakochanie, ale jest wolna od zazdrości, bo traktuje drugą osobę jak skarb, a nie jak własność. Zakochany widzi głównie to, co łatwo zauważyć z zewnątrz, a ten, kto kocha, widzi w drugiej osobie najbardziej to, co w niej jest niewidoczne dla oczu. Zakochany nie jest jeszcze w stanie kochać, gdyż bardziej troszczy się o swoje nastroje niż o to, co przeżywa druga osoba.

Dominik nie reagował na żadne argumenty. Byłam jednak cierpliwa, bo wiedziałam, że trudno przebić się z logicznymi argumentami przez nielogiczne emocje. W końcu zapytałam: „Dominik, a czy ty siebie samego też kochasz?” Popatrzył na mnie trochę zaskoczony. Zatrzymał się na chwilę i powiedział: „Ależ oczywiście! Bardzo siebie kocham i ogromnie zależy mi na moim losie”. Wtedy spytałam go o to, czy ciągle myśli o sobie, czy z tego powodu nie może usnąć wieczorem i czy pisze dla siebie wiersze. A także o to, czy pisze wiersze dla swojej mamy, którą przecież ogromnie kocha. Przez kilka minut Dominik szedł obok mnie bez słowa. Zaczął rozumieć różnicę między miłością a zakochaniem. Zrozumiał też chyba to, że czeka go jeszcze długa droga.

Zakochanie to odkrycie, że nikt z nas sam sobie do szczęścia nie wystarczy. Często przemija równie szybko, jak się pojawia, ale pozwala nam odkryć prawdę, która dosłownie może uratować nam życie. Ta prawda to fakt, że zauroczenie emocjonalne jest dobrym sposobem na dzieciństwo, kiedy zakochujemy się w rodzicach. To także dobry sposób na fascynowanie się kimś spoza domu w okresie dorastania. Ale zakochanie byłoby okropnym sposobem na resztę życia. Jeśli zakochanie nie przeradza się w miłość, to rozczarowuje, gdyż jest jak burza hormonów i uczuć, po której nie pojawia się słońce radości ani tęcza miłości. Kto o tym wie, ten nie pomyli drogi z celem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama