Dziecko prosto z serca

Według technicznej definicji encyklopedycznej, adopcja oznacza usynowienie, uznanie obcego dziecka za własne. Ja jednak wolę określenie płynące z doświadczenia i w tej perspektywie adopcja to przyjęcie dziecka z miłością

Według technicznej definicji encyklopedycznej, adopcja oznacza usynowienie, uznanie obcego dziecka za własne. Ja jednak wolę określenie płynące z doświadczenia i w tej perspektywie adopcja to przyjęcie dziecka z miłością – konkretnego, wybranego sercem i z pomocą Boga, nie „jakiegoś” dziecka

Dziecko prosto z serca

Każde małżeństwo jest powołane do rodzicielstwa, lecz nie każde doświadcza rodzicielstwa biologicznego. Składa się na to wiele czynników, po części niezależnych od danej pary. Nie wiem, dlaczego tak jest. Pokornie przyjmuję, że to tajemnica. Narzeczeni ślubują sobie miłość, a nie płodność. Nie istnieje prawo do dziecka. Dziecko to nie rzecz, której można pożądać, lecz to cud i dar, którego nie możemy sobie zagwarantować. Dziecko nie jest czymś, co się małżonkom należy.

Bóg powiedział do pierwszych ludzi: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”, jednak nie zaznaczył, że płodność dotyczy tylko biologicznego rodzicielstwa. Chodzi także o rozmnażanie miłości i o rodzicielstwo duchowe. Wiele osób myślało o Janie Pawle II jako o ojcu, a najsłynniejszą w XX wieku kobietą, którą nazywaliśmy matką, była siostra zakonna z Kalkuty. W odniesieniu do małżeństw może być tak, że ktoś staje się rodzicem dla dzieci, które nie są jego biologicznym potomstwem. Bardzo ważne, by w takiej sytuacji nie były one traktowane jak dzieci „zastępcze”. To właśnie dlatego dojrzała miłość do adoptowanego dziecka zakłada wcześniejsze świadome, głębokie przeżycie żałoby w odniesieniu do dziecka biologicznego, którego bardzo się pragnęło.

Niektórzy twierdzą, że para niemająca biologicznych dzieci nie powinna mieć też adoptowanych, bo stało się to z woli Bożej i nie należy jej zmieniać. Ja się z tym argumentem nie zgadzam. Bóg nie chce dla nikogo czegoś, co jest ograniczeniem. Bóg pragnie, by wszyscy kochający się małżonkowie byli płodni, także biologicznie. A gdy dzieje się inaczej, Bóg pomaga małżonkom dorastać do miłości wobec dzieci adoptowanych, dla których taka miłość staje się błogosławieństwem. Biblia nie przytacza nawet jednego przypadku, w którym Bóg pozbawiłby kogoś płodności. Wiele razy natomiast mówi o małżonkach, którym Bóg przywrócił szansę poczęcia dziecka. Skoro pierwszym poleceniem Boga jest małżeństwo i przekazywanie życia dzieciom, to Bóg nie może działać w sprzeczności z samym sobą.

W czasie Światowego Spotkania Rodzin w Walencji Benedykt XVI powiedział: „Ojciec i matka wypowiedzieli przed Bogiem całkowite TAK, stanowiące podstawę łączącego ich sakramentu. Dlatego też, aby wewnętrzna więź rodziny była pełna, jest konieczne, by wypowiedzieli również TAK, wyrażające akceptację dzieci poczętych albo adoptowanych, obdarzonych własną osobowością i charakterem”. Benedykt XVI na równi stawia zatem małżeństwa, które mają biologiczne dzieci, i te, które kochają dzieci adoptowane.

Z drugiej strony nie uważam, że brak biologicznego potomstwa jest automatycznie przepustką do ośrodka adopcyjnego. Ważne, żeby przeżyć żałobę po swoim biologicznym dziecku, wypłakać stratę, pogodzić się z nią. Gdy się tej straty nie przeżyje, adopcja stanie się „plastrem” na ranę, rodzicielstwem zastępczym, a nie w pełni świadomym i wolnym wyborem. W konsekwencji cierpieć będą rodzice i dziecko, bo nie odnajdą w nim „swojego” potomka.

W odniesieniu do adopcji czas jest kluczowy. Na miłość do dziecka adopcyjnego trzeba czasami poczekać. Ono też niekoniecznie pokocha nas od razu. Miłość od pierwszego wejrzenia zdarza się rzadko, najczęściej w filmach. Miłość to nie emocje i nie one są najważniejsze. Miłość to postawa odpowiedzialności za drugiego człowieka. To decyzja o byciu razem. To ofiarne staranie się, żeby ten, którego kochamy, był z nami szczęśliwy. Jak sobie radzić ze świadomością, że nie kochamy w znaczeniu emocjonalnym? Bo tak może się zdarzyć, gdy adoptujemy dziecko. Zaakceptować ten stan, czekać na uczucia i cieszyć się z macierzyństwa. Mieć cierpliwość i, co bardzo ważne, samemu się nie oskarżać.

Wciąż pokutuje w Polsce stereotypowe myślenie o adopcji, które podkreśla niebezpieczeństwo związane z patologicznymi skłonnościami czy obciążeniami adoptowanych dzieci. Ludzie boją się, że po kilku latach niebieskooki cherubinek zamieni się w rzeźnika, a niewinna dziewczynka wyjdzie na ulicę, bo tak postępowała jej matka. Istnieje, oczywiście, takie ryzyko, lecz zwykle nie większe niż w odniesieniu do biologicznego potomstwa. Miłość i wychowanie są silniejsze niż negatywne obciążenia z przeszłości.

Gdy wychodzę za mąż, to przecież nie mogę powiedzieć, że już znam tego człowieka na wylot, dogłębnie. Sami siebie do końca nie znamy. Przysięganie miłości do końca życia komuś, kogo znam rok, może trochę dłużej, łączy się zawsze z ryzykiem. Pokochanie pokrzywdzonego dziecka, w moim odczuciu, jest dużo prostsze. Nie znam „mojego” malucha dobrze, a on nie zna jeszcze mnie. Nie jesteśmy w stanie „prześwietlić się” do spodu, a jednak „decydujemy się” na siebie. Dotyczy to zarówno dziecka adoptowanego, jak i biologicznie zrodzonego. Każde jest tajemnicą, znakiem zapytania, wyzwaniem. Każdemu dziecku trzeba pomagać kształtować sumienie, mobilizować je do pokonywania słabości, rozpoznawać i rozwijać jego talenty.

Zdumiewające jest, jak bardzo dzieci adopcyjne upodabniają się do swoich rodziców. Mają podobną mimikę, podobnie się poruszają, śmieją, zachowują. Często stają się nawet fizycznie bardziej podobne do rodziców, przez które zostały adoptowane, niż ich biologiczne potomstwo. Miłość czyni nas nie tylko podobnymi do Boga, lecz także do bliskich, z którymi nas łączy. Czy to nie piękne?

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama