Pamiętam ciepło Jej dłoni – drżących i często składanych do modlitwy. Powierniczka moich tajemnic, nauczycielka miłości i modlitwy, towarzyszka. Bohaterka mojego życia.
Pamiętam ciepło Jej dłoni – drżących i często składanych do modlitwy. Powierniczka moich tajemnic, nauczycielka miłości i modlitwy, towarzyszka. Bohaterka mojego życia.
Nie potrafię opowiadać o Niej bez wzruszenia. Trzymała moją dłoń i szeptała, że mnie kocha. Leżała sparaliżowana po wylewie. Powtarzała, że nie chce umrzeć zimą. Kiedy umarła Jej siostra, była zima stulecia. Modliła się, żeby Bóg ustrzegł Ją od nagłej śmierci. Zasypiała z różańcem w dłoni. Umierała w upale, otoczona najbliższymi, namaszczona, z modlitwą. Moje dzieciństwo to suma radości przy Jej boku. Mówiła do mnie: Kameczko. Robiła grysik z cynamonem o niepowtarzalnym smaku, lubiła hot dogi, które nazywała „honkongami”, kibicowała moim dziecięcym pasjom.
Miała niewiele więcej niż szesnaście lat, kiedy poznała Teodora. On miał trzydzieści trzy. Po I wojnie światowej Teodor trafił na Śląsk. Ostrzelany, z odłamkami w płucach, z bliznami i sztucznym okiem. Musiał mieć w sobie błysk dobra i mądrości, który Maria dostrzegła. Pracował w Urzędzie Miasta. Maria rozpoczęła naukę w szkole sióstr urszulanek. Niewiele trzeba było czasu, żeby wzajemnie z Teodorem zachwycili się sobą. Pobrali się. Mieli troje dzieci: Janeczka, Anielkę i Teodorę. Pierworodny zmarł zaraz po urodzeniu. Anielka zmarła na gruźlicę. Sprowadzono nawet lek, który miał uratować jej życie. Było jednak za późno.
Janeczek, Teodora, Anielka. Jak się okazało, to nie cała historia życia Prababci.
Pradziadek był z pochodzenia Niemcem. Gdy do Polski wkroczyły rosyjskie wojska, Maria była „pod ostrzałem”. Do domu wtargnęli żołnierze. Maria zaczęła uciekać, wzięła dzieci i biegli do lasu.
Dopadli Ją jednak. Dzieci schroniły się u sąsiadów. Z prawnukami tych ludzi bawiłam się w ogrodzie, budowałam babki z piasku i zajadałam się malinami – nieświadoma, że nasze życie zawdzięczamy właśnie im.
Marię wywieźli pod Karlowe Wary, skąd mieli wysłać Ją na Syberię. Czekali na składy z uwięzionymi ludźmi. Żołnierz zawołał: czy któraś potrafi szyć? Zgłosiła się. Wyszarpali Ją za włosy i zatrudnili do roboty. I stał się cud. Żołnierz, który odprowadzał Ją, wyszeptał: uciekaj! Polami, lasami, rowami uciekała do domu. Nawadniała się śniegiem. Kiedy już nie potrafiła wytrzymać głodu, zapukała do gospody. Okazało się, że jest blisko granicy. Dała życie mojej babci, ta mojej mamie, a mama mnie. Trzymam w dłoni zdjęcie uśmiechniętej Marii. Przypominam sobie barwę Jej głosu, uśmiech, dni spędzane z Nią: zabawy, wspólne Wigilie, dzień, kiedy odchodziła. Wtedy zrozumiałam, co oznacza tracić. Wiem, że mam w niebie Orędowniczkę.
opr. ac/ac