Świadectwo osoby, która doświadczyła Bożej interwencji w swoich kłopotach rodzinnych.
Świadectwo osoby, która doświadczyła Bożej interwencji w swoich kłopotach rodzinnych.
W tym roku skończę 40 lat, mam 6 dzieci. Moja historia naznaczona jest licznymi kryzysami. Prawdziwy początek trudności to rozwód rodziców, kiedy miałam 7 lat, jednak wcześniej też doświadczyłam wielu problemów, z jakimi mała dziewczynka nie powinna była się mierzyć. Przyczyną rozwodu rodziców był alkoholizm matki, która porzuciła mnie i brata. Opiekę nad nami otrzymał ojciec, ale faktycznie wychowywała mnie babcia.
Musiałam od małego dziecka być bardzo zaradna, samodzielna. Nauka przychodziła mi łatwo, ale miałam też tendencje do rozrabiania, wagarowałam. W liceum zaczęłam na dobre imprezować.
Powzięłam też mocne postanowienie, że nigdy nie będę miała dzieci, bo tkwiło we mnie przekonanie, że nie nadaję się na matkę.
Jakiś czas później dostałam się na psychologię, wyjechałam z rodzinnej miejscowości, żyłam zupełnie bez Boga. Studia prowokowały mnie, bym robiła rozliczanie swojej historii, historii moich rodziców. Dążyłam do takiej doskonałości w rozwoju. Poznałam przyszłego męża, sama nie wiem, jakim cudem wzięliśmy ślub kościelny, myślę, że modlitwy mojej babci nie szły na marne.
Przed ślubem żyliśmy w grzechu, mieszkaliśmy razem. Po studiach rzuciliśmy się w wir pracy, chcąc spełniać marzenia: dom z ogródkiem, podróże, szkolenia...
Przez kilka lat stosowałam antykoncepcję hormonalną, ale lekarz zalecił przerwę i zaszłam w ciążę. Urodził się nam pierwszy syn. Cudowne dziecko, łatwe do opieki, zupełnie bezproblemowe. Odkrywałam przy nim pokłady miłości macierzyńskiej i dostrzegłam, ile ta miłość daje kobiecie w jej rozwoju. Po roku wróciłam do pracy, jednak szybko zaszłam w kolejną ciążę. Nic nie wskazywało na to, że urodzi się nam dziecko z trudnościami. Nasz drugi syn Mikołaj urodził się w zamartwicy, miał zapalenie płuc. Mieliśmy dużo trudności. Dziecko spało po 20 minut, chorowało, stale wymiotowało. Lekarze zrzucali problemy na trudny poród. Sześć miesięcy po szczepieniu doszły kolejne problemy zdrowotne Mikołaja. Potrzebna była rehabilitacja, ćwiczyliśmy 5 razy dziennie. Zaczynaliśmy widzieć postępy, ale syn nie mówił, nadal mało spał. W końcu postawiono diagnozę: porażenie mózgowe. Jedynie mój upór, szukanie specjalistów i informacji pomogło w końcu postawić prawidłową diagnozę: nasz syn miał genetyczny zespół Angelmana. Dzieci te nie śpią. Nasz Mikołaj wstawał o 3 w nocy i był wyspany. Dzieci z zespołem Angelmana nie mówią, są bardzo nadpobudliwe, upośledzone umysłowo. U naszego syna do tych objawów doszła jeszcze padaczka.
Wtedy się podłamałam. Leżałam i płakałam, nie widząc dla siebie żadnej sensownej perspektywy. Myślałam, że życie już się dla mnie skończyło.
W tym ciężkim czasie kryzysu naszej rodziny trafiliśmy na katechezy Drogi Neokatechumenalnej. Byliśmy 7 lat po ślubie, na specjalnych rekolekcjach zakładających wspólnotę czytana była Ewangelia o budowaniu na skale i na piasku. Mocno mnie dotknęło to, że Pan Bóg chce, żebyśmy od tej pory zaczęli zupełnie inaczej budować nasze życie. Weszliśmy do wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej w Łodzi.
Ta wspólnota zebrana z zupełnie obcych ludzi, z różnych środowisk i w różnym wieku, bardzo nas wspierała w tych zmaganiach o Mikołaja, w walce o to, by chodził. Do naszych trudności dołączyły jeszcze trudności finansowe. Wtedy bracia ze wspólnoty pomogli nam przenieść się do Krakowa, co było naszym ogromnym marzeniem, ale też dawało lepsze formy pomocy dla Mikołaja.
Znaleźliśmy się w zupełnie obcym mieście, nie znając nikogo, nie mając żadnego wsparcia. Musiałam zrezygnować z pracy, aby móc chodzić do lekarzy, prowadzić terapię i rehabilitację syna. Jednak pomimo trudności ciągle doświadczaliśmy prowadzenia Pana Boga. Dawał nam wiele znaków swojej obecności w naszym życiu. Kiedy np. kończyły się pieniądze, modliliśmy się rano, żeby mieć na czynsz, a po południu przyszedł ktoś i dał nam pieniądze. I to akurat tyle, ile potrzebowaliśmy. W Krakowie dołączyliśmy także do jednej ze wspólnot neokatechumenalnych.
Był to ciężki czas, mąż pracował od rana do wieczora, ja jeździłam z Mikołajem po specjalistach. Jednak stopniowo pojawiało się coraz więcej ludzi, którzy nam pomagali.
Zaszłam w ciążę, niestety w 12 tygodniu okazało się, że dziecko się nie rozwija i doszło do poronienia, potem straciliśmy jeszcze kolejną dwójkę dzieci. To było dla mnie najtrudniejsze doświadczenie, ogromny ból i cierpienie. Zobaczyłam bardzo mocno, że to Pan Bóg decyduje o życiu i śmierci, a nie moje „chciejstwo”.
Pomimo tego cierpienia, Pan Bóg dał mi wtedy ogromną łaskę. Mieszkaliśmy blisko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i zaczęłam chodzić do kaplicy z cudownym obrazem Jezusa Miłosiernego. Wiele razy płakałam, zostawiając tam ból po stracie dzieci. To był czas, kiedy nie byłam w stanie nikomu o tym mówić, tylko Chrystusowi.
Niedawno w swoich zapiskach odkryłam (po 7 latach), że przyszła mi tam na modlitwie myśl: „Jak będziesz miała córkę, dasz jej na imię Faustyna” i dopisałam: „Taka głupia myśl”. To jest niesamowite, jak Pan Bóg przewiduje dla nas wydarzenia i jak je przygotowuje.
Niedługo potem byłam na Eucharystii we wspólnocie i w czasie dzielenia się świadectwem po Liturgii Słowa mówiłam, że nie udźwignę więcej takiego cierpienia, które przyszło po stracie dzieci. Tydzień później okazało się że jestem w ciąży. Wszystko było dobrze, termin porodu miałam na 5 października, we wspomnienie św. Faustyny.
W tym roku nasza Faustyna skończy 6 lat. Wniosła w nasze życie ogrom radości, jest bardzo szczęśliwą, radosną dziewczynką.
Półtora roku po urodzeniu Faustyny okazało się, że jestem w ciąży z bliźniakami. Mieszkaliśmy w wynajętym 2 pokojowym mieszkanku, 2 lata szukaliśmy domu, bo wiedzieliśmy, że z Mikołajem i małymi dziećmi nie damy rady już tak mieszkać.
Dokładnie o 10.00 w momencie rozpoczęcia mszy kanonizacyjnej Jana Pawła II pojawiło się ogłoszenie i znaleźliśmy dom, w którym do tej pory mieszkamy.
Nasze bliźniaki to: Jan Paweł i Franciszek (po ojcu Pio). Dawniej, żyjąc daleko od Kościoła nie miałam pojęcia o świętych, a w tych ostatnich latach doświadczyłam wiele pomocy, modląc się do Jana Pawła II, ojca Pio, św. Faustyny, św. Rity i św. Józefa. Ja sama cieszę się, patrząc, jak moje dzieci są szczęśliwe, żyjąc w takiej dużej gromadce.
W tym roku urodziło się nasze 6 dziecko Aniela Carmen i jest to wielka moc Pana Boga, że doprowadził nasza rodzinę do takiego momentu.
Jest to świadectwo z książki: "Modlitwy w trudnościach. Dla tych, którzy przeżywają kryzys w rodzinie",(Wydawnictwo M). Książka jest >>TUTAJ<< .
Większość osób deklaruje, że rodzina jest dla nich zarówno największą wartością, jak i pragnieniem. Jednocześnie tak wielu doświadcza w rodzinie cierpienia, niezrozumienia, krzywdy. Jak modlić się, gdy ktoś bliski nas zawiedzie? Jak wspólnie przejść przez trudności materialne, chorobę czy kłopoty wychowawcze?
Modlitewnik zawiera świadectwo osoby, która doświadczyła Bożej interwencji w swoich kłopotach rodzinnych. Są w nim również modlitwy i wezwania, które można skierować do Boga w rozmaitych sytuacjach rodzinnych – zarówno ze skarbnicy tradycji Kościoła, jak i te współczesne, wypływające z przeżyć ludzi takich, jak my.
opr. ac/ac