Recenzja albumu "Jezus - 2000 lat obecności" wydanego wspólnie przez PWN SA oraz WAM
Mam oto przed sobą znakomity album pod takim właśnie tytułem. Na okładce reprodukcja Pantokratora z klasztoru św. Katarzyny na Synaju. Gdy już zamkniemy album, patrzymy na „Ukrzyżowanego Chrystusa św. Jana od Krzyża”, którego w roku 1951 namalował Salvador Dali. Obok tekst z Listu do Filipian:
„On, istniejąc w postaci Bożej nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi...” (2,6—12).
To imponujące wydawnictwo, zrealizowane wspólnie przez PWN SA Oddział w Krakowie i Wydawnictwo WAM Księży Jezuitów, jest wielogłosem autorów, którzy z wielu punktów widzenia omawiają obraz Chrystusa, z jakim żyli, żyją i będą żyć ludzie różnych czasów. Po modlitewnej lekturze powyższego fragmentu Pawłowego tekstu możemy sobie uświadomić zakres i obszar problemów, z jakimi mierzymy się, pisząc czy mówiąc o Chrystusie. Można by więc zapytać: cóż jeszcze? Cóż jeszcze oprócz uważnej lektury Pisma Świętego i własnej modlitwy może przybliżyć nam Zbawiciela? Przecież widzimy Go i czujemy, rozmawiamy z Nim i rozmyślamy na miarę naszej wiary, nadziei i miłości.
Warto jednak uświadomić sobie, że upływający czas, a ostatnio galopujące zmiany w myśleniu i odczuwaniu ludzi — wymagają wyjaśnień, przybliżeń i analiz. Myślę teraz o książce ojca Aleksandra Mienia „Sakrament, Słowo, Obrzęd”. Wydana w Rosji budzącej się spod zwałów sowieckiego koszmaru książka jest zbiorem wyjaśnień dotyczących elementarnych form i treści wiary oraz kultu. Ojciec Mień wyjaśnia i opisuje dosłownie wszystko, z czym styka się dziecko radzieckiego imperium, gdy wejdzie do świątyni, która nie jest już sklepem ani garażem, lecz miejscem, gdzie można spotkać Boga. To oczywiście sytuacja skrajna, w której swoisty elementarz wiary i Kościoła przekazywany jest ludziom od dziesięcioleci przymusowo odciętym od życia religijnego.
Teksty w albumie „Jezus” napisało jedenastu autorów, którzy dzielą się z nami swoimi widzeniem „sprawy Jezusa z Nazaretu”. Czytamy więc m.in. rozważania kardynałów Kościoła rzymskiego — C.M. Martiniego oraz Ch. Schönborna, rosyjskiego kulturoznawcy Awierincewa i libańskiego orientalisty Adela T. Khoury. Napotykamy teksty Marii Jepsen, biskupa-kobiety, i Hansa Künga. Nie ma oczywiście możliwości, by w krótkim omówieniu ustosunkować się do szczegółowych tez postawionych w tekstach. Album, mimo iż wydany przy współudziale WAM, nie jest wydawnictwem kościelnym, a więc nie musi uwzględniać magisterium Kościoła czy realizować nauczania Stolicy Apostolskiej w sprawach takich jak na przykład kapłaństwo kobiet. Jednak gdy czytam — o zasługach teologii feministycznej, której dziełem jest „ujawnienie znaczenia kobiet w życiu Jezusa” — o czym pisze biskup Maria Jepsen — czuję niejakie zażenowanie. A przecież jest w tym albumie również najzwyklejsze zdanie Matki Teresy: „Bez Jezusa nasze życie byłoby pozbawione znaczenia i niezrozumiałe”.
Oczywiście dzieląc się refleksją o albumie — nie występuję jako tajny współpracownik Świętego Oficjum. Ale też warto zwrócić uwagę na konsekwencje łączenia w takich właśnie monumentalnych wydawnictwach wielu opcji i wielu spojrzeń. Podejmuje się ryzyko spojrzenia globalnego, przyjmując, iż rzecz i tak jest bardziej do oglądania niż do czytania, a zatem mało kto przeczyta całość, łowiąc niuanse teologiczne i filozoficzne. Otrzymujemy w ten sposób sumę wiedzy o Podmiocie albumu, zakładając, że istotą jest pytanie zawarte już w pierwszym tekście Idy Görres: „Co pozostało z naszego obrazu Chrystusa, z którym wzrastaliśmy? Czy nie rozpłynął się nam w palcach w fali nowych idei, które przekazuje się dzieciom w szkole, teologom na uniwersytetach, a nawet gdzieniegdzie ludowi z ambony?”.
A jeżeli komuś obraz Chrystusa nie rozpłynął się w palcach, to nie jest już dzieckiem wieku? Otóż wiele w tym niewątpliwie bardzo ważnym wydawnictwie tekstów efektownej publicystyki. Ale równocześnie rodzi się pytanie: czy to jest naprawdę próba docierania do Chrystusa podjęta współcześnie? Czy to nie malownicza panorama myśli, które zestawione są tak, że zwykły czytelnik skazany jest na bezradne błądzenie między głęboką i czytelną religijną refleksją a hermetycznymi rozważaniami; między — mówiąc po prostu — dobrą religijną literaturą, inspirującą do modlitwy i dalszych lektur a intelektualną grą z filozoficznymi modami, feminizmem, pacyfizmem i hasłami, w których Jezus Chrystus wciągany jest do „walki o pokój” i o „równouprawnienie płci”? A może to właśnie takie są czasy i takie należy wydawać książki? Może ten album — swoisty pomnik Roku Jubileuszowego — ma być takim trudnym dochodzeniem poprzez mrok ku światłu Chrystusowej Postaci? Jeżeli tak jest, to mamy w istocie album-dokument. Album-dokument złożony w ręce ludzi, którzy sami winni dokonać oceny, oddzielić ziarno od plew.
Wartością autonomiczną tomu są reprodukcje dzieł sztuki. Niezależnie od zawartości tekstów — album „Jezus” jest do oglądania. Podobnie jak — odnosząc się do tekstów — trudno nam oceniać wybór polskich wydawców (dzieło jest rezultatem wielkiej wydawniczej współpracy niemiecko-szwajcarsko-austriackiej, tłumaczonym na język polski), tak samo w przypadku doboru reprodukcji można by polemizować z koncepcją autorów zagranicznych.
Co do jakości reprodukcji — możemy mówić o najwyższym poziomie realizacji, zarówno jeśli chodzi o malarstwo, rzeźbę, rzemiosło artystyczne, jak architekturę. Zasadnicza zaleta to uniwersalny przegląd epok, nurtów, najbardziej znanych, ale i nieznanych zupełnie wizerunków czy motywów chrystologicznych.
Tego typu wielkie zestawienie po raz nie wiadomo już który ujawnia naturalny związek wiary i sztuki, ale także potwierdza słowa Jana Pawła II zawarte w liście do artystów, że dzieje sztuki to także dzieje ludzi. Ludzi, którzy poprzez twórczość odkrywali Boga. Poprzez widzialne spotykali Niewidzialnego. „Zmartwychwstanie” z poliptyku Grünewalda otwierające tom i „Ecce Homo” Corintha oraz Rouaulta — zamieszczone niemal na zakończenie — pozwalają zobaczyć skalę ewolucji, jaką przeszła sztuka, ale również ikonografia postaci i życia Jezusa.
Można zaryzykować stwierdzenie, że w albumie nie ma epoki reprezentowanej źle, że zawarty jest w nim w miarę pełny obszar naszego muzeum wyobraźni związanego z Chrystusem. Jednak dobór ten (choć, jak powtarzam, znakomity) jest potwierdzeniem funkcjonującego od lat schematu, który spotykamy w bardzo wielu najlepszych zachodnich wydawnictwach o sztuce sakralnej. A przecież przed nami otworzył się już cały świat. Nie ma już granic niemożliwych do przekroczenia. Jeśli chodzi o sztukę współczesną, pokazano na przykład trzeciorzędny rysunek Picassa, który spełnia raczej rolę wizytówki malarza z gruntu dalekiego od motywów sakralnych. Dwukrotnie reprodukowany jest Orozco, który należał do komunizujących malarzy meksykańskich, manipulujących raczej postacią Jezusa niż ukazujących uniwersalne, w tym społeczne przesłanie Ewangelii. To tylko przykłady spośród wielu innych. A przecież gdyby autorzy rozejrzeli się po Europie trochę uważniej, odnaleźliby może Jerzego Nowosielskiego z jego niezwykłą kontynuacją bizantynizmu, znakomitą postać Chrystusa Dunikowskiego z portalu bazyliki ojców jezuitów w Krakowie czy — sięgając do sztuki ludowej — świątki Jędrzeja Wowry przedstawiające Chrystusa Frasobliwego. Reprodukowane w albumie „Ołtarze domowe” Józefa Soboty to zresztą jedyne polonicum w tym wydawnictwie. A przecież winien się znaleźć w albumie wizerunek Jezusa Miłosiernego A. Chyły — tak bardzo już dzisiaj znany na świecie — według wizji błogosławionej siostry Faustyny zamiast ogromnej fotografii papieskiego ołtarza wzniesionego na placu Rewolucji w Hawanie (w roku 1998) z napisem „Jezu, ufam Tobie” i wizerunkiem Chrystusa. Autorzy wybrali niestety nurt „upolitycznionego” Pana Jezusa na Kubie, nie pokazując polskiego pierwowzoru. Brak w albumie najlepszych późnych Piet Michała Anioła, przynajmniej jednego z kilku „Ukrzyżowań” Wita Stwosza, wyraziściej pokazanego Grünewalda, a z artystów współczesnych — wielu ciekawych malarzy rosyjskich.
To, co piszę, nie jest uporczywym poszukiwaniem potknięć. Przeglądając taki właśnie album, mamy prawo oczekiwać staranniejszego poszukiwania materiałów, wyjścia poza powszechnie akceptowany i znany schemat. Monumentalny album poświęcony wizerunkowi Jezusa i Jego obecności w dwa tysiące lat liczącej historii chciałoby się oglądać jak wielki dokument wielostronnego zobaczenia Postaci. Mimo doskonałości poziomu edytorskiego rzecz nie wychodzi poza perfekcyjnie ukazaną historię sztuki.
Ale najważniejsze jest to, że stoi przed nami Zbawiciel — jak na reprodukowanym znakomitym obrazie Daumiera „Oto człowiek”. Mamy w rękach wysokiej klasy album, który jest na pewno materiałem do przemyśleń, dyskusji i polemik, ubogacającym również naszą wiedzę o sztuce. Skorzystajmy z tej inspiracji.
opr. mg/mg