Papież Benedykt XVI odwiedza najbardziej zateizowany kraj Europy...
26 września br. Benedykt XVI rozpoczyna pielgrzymkę w Republice Czeskiej, jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów świata. Dlaczego ten naród o bogatej chrześcijańskiej tradycji jest dziś „obrażony” na Boga?
Papież odwiedzi Pragę, Brno i Stary Bolesławiec. — Ta pielgrzymka będzie wsparciem dla przeżywającego trudności Kościoła w Czechach — podkreśla kard. Miloslav Vlk, prymas Czech. Jego zdaniem, wizyta Ojca Świętego jest dużą nobilitacją zarówno dla lokalnego Kościoła, jak i całej Republiki Czeskiej. — Jesteśmy bowiem najmniejszym krajem świata spośród tych, które do tej pory odwiedził Benedykt XVI — zauważa kard. Vlk.
Według Krzysztofa Tomasika, szefa działu zagranicznego KAI, Czesi mają jeszcze jeden powód do dumy. — Choć Papież miał zaproszenie do Niemiec, gdzie będą uroczystości upamiętniające zburzenie muru berlińskiego, to jednak wybrał Czechy, które są w przededniu obchodzenia 20. rocznicy aksamitnej rewolucji — mówi. Jego zdaniem, możemy oczekiwać, że podczas pielgrzymki Benedykt XVI będzie odwoływał się do tych wydarzeń historycznych, z których Czesi są dumni. — Podkreśli znaczenie obalenia komunizmu i odwoła się do ich patrona św. Wacława — uważa dziennikarz KAI.
Bastion niewiary?
Republika Czeska liczy 10,2 mln mieszkańców. Choć historycznie jest państwem na wskroś chrześcijańskim, to jednak obecna rzeczywistość religijna pozostawia wiele do życzenia. — Gdy kilka lat temu dowiedziałem się, że będę pracował duszpastersko w Czechach, usłyszałem od kolegów ze Słowacji: tam nie ma już po co jechać — wspomina ks. Wojciech Zubkowicz SAC, redaktor naczelny czeskiego czasopisma „Apostoł Bożego Miłosierdzia”.
O Czechach często się mówi, że są najbardziej ateistycznym krajem Europy, a nawet świata. Niestety, opinie te potwierdzają dane statystyczne i deklaracje składane podczas kolejnych spisów powszechnych. Aż 59 proc. społeczeństwa Republiki Czeskiej deklaruje bezwyznaniowość, a 49 proc. z nich uważa się za ateistów. Jedynie 31 proc. deklaruje, że wierzy w Boga, w tym największą grupę stanowią katolicy: prawie 27 proc. i następnie husyccy protestanci — ok. 4 proc. Statystyki te, niestety, mają tylko znikome odzwierciedlenie w praktykach religijnych, które są jeszcze gorsze. Na niedzielnej Mszy św. można bowiem zobaczyć jedynie 5 proc. katolików i ok. 1 proc. protestantów. — Duszpasterstwo w Czechach jest bardzo trudne. Zlaicyzowanie tego kraju można porównać do sytuacji, jaką widzimy na terenach byłej NRD. Jednak cały Kościół niemiecki jest bogaty i dzięki temu ma więcej możliwości duszpasterskich. W Czechach natomiast brakuje wszystkiego: wiernych, księży i pieniędzy — podkreśla ks. Zenon Hanas, wicegenerał Księży Pallotynów, który odwiedza swoich współbraci rozsianych po całym świecie.
Sytuacja u naszych południowo-zachodnich sąsiadów jest gorsza niż w znanej z niechęci do Kościoła Francji. Mimo wszystko Francuzi mają o wiele większe poczucie katolickości. — Czesi są po prostu obojętni religijnie. Wiara zupełnie ich nie interesuje — uważa ks. Zubkowicz, przełożony pallotyńskiej wspólnoty pracującej w morawskiej parafii Jamy.
Diecezje na skraju bankructwa
Kościół w Republice Czeskiej nie jest jednorodny. Najbardziej wierzące są południowe i środkowe Morawy, a bastionem laickości są duże miasta oraz zachodnia część państwa. — Z mojej wsi, która ma 400 mieszkańców, aż 50 osób chodzi co niedzielę do kościoła — mówi Jan David, kleryk z Czech, który wstąpił do Pallotynów. Jego zdaniem, religijność w niektórych częściach Moraw nie różni się zbytnio od tej w polskim Kościele. Jednak to jest tylko niewielka część całego kraju, bo na zachodzie są parafie, gdzie praktykuje tylko 2 proc. wiernych.
W efekcie zachodnie diecezje nie są w stanie utrzymać świątyń ani księży, ani potrzebnej administracji.
Niektórzy proboszczowie muszą dbać jednocześnie o duszpasterstwo i niezbędne remonty w ponad dziesięciu kościołach i kaplicach. W wielu miejscach nie są nawet odprawiane Msze św. w niedzielę. — Tu nikogo nie dziwi widok pięciu osób na Mszy św., która odprawiana jest tylko raz w miesiącu — mówi ks. Zubkowicz. Morawskie diecezje, dzięki wsparciu wiernych, mogą utrzymać się na skromnym poziomie, ale na zachodzie kraju sytuacja jest dramatyczna. Diecezje Pilzno i Litomierzyce wciąż funkcjonują na skraju zapaści finansowej.
Kardynał myje okna
Do trudnych warunków duszpasterskich dochodzą jeszcze bardzo napięta relacja z państwem oraz nieprzychylne Kościołowi media. Odpowiedzialny za rozmowy z czeskim rządem prymas kard. Miloslav Vlk nie kryje rozczarowania złą sytuacją, która ciągnie się od czasów aksamitnej rewolucji. Republika Czeska jeszcze nie ratyfikowała konkordatu, a diecezje wciąż czekają na odzyskanie zagrabionych przez komunistów własności. — Jesteśmy wciąż uzależnieni ekonomicznie od państwa. Państwo nadal, jak w okresie dyktatury komunistycznej, ma w rękach niemal cały kościelny majątek — podkreśla kard. Vlk i dodaje: — Papież jest naszym gościem i nie będzie poruszał tych trudnych tematów. Jednak nie wykluczam, że sprawa konkordatu pojawi się w rozmowach między rządem i sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej kard. Tarcisio Bertone.
Trudna sytuacja Kościoła czeskiego jest pokłosiem silnej zbrodniczej dyktatury komunistycznej. Represje, jakie spadły na naszych południowych sąsiadów po wojnie, są niewspółmierne do tych, z jakimi duchowni zmagali się w naszym kraju.
Nieugięta postawa abp. Josefa Berana w stalinowskich Czechach spotkała się z silną reakcją ówczesnej władzy. W efekcie lata 50. przyniosły ciężkie represje. Prześladowania spadały na setki tysięcy ludzi — począwszy od księży skazanych na śmierć i zamordowanych, poprzez tysiące więzionych i internowanych (wśród nich była większość biskupów), przetrzymywanych bezprawnie w obozach pracy i w klasztorach pod nadzorem policji (tak było w przypadku tysięcy zakonników i zakonnic), zesłanych do karnych roboczych jednostek wojskowych, aż po ogromne rzesze świeckich. Gdy abp Beran wyjechał do Rzymu po kapelusz kardynalski, nie został już nigdy wpuszczony do Czechosłowacji. Resztę życia musiał spędzić na obczyźnie.
Najdramatyczniejszym dla Kościoła posunięciem była jednak likwidacja diecezjalnych seminariów duchownych. Pozostawiono jedno dla całych Czech i Moraw, do którego droga wiodła poprzez rozmowę kwalifikacyjną w partii. Do tego ograniczono limit do 25 kandydatów z terenu całej Czechosłowacji. Każdy ksiądz pracujący w parafii podlegał władzy sekretarza partyjnego, bez jego zgody nie mógł nawet odprawić Mszy św. w sąsiedniej parafii. Zbyt aktywnych duszpasterzy natomiast przenoszono do parafii prawie martwych. Inni tracili całkowicie możliwość sprawowania czynności kapłańskich. W efekcie stali się duszpasterzami działającymi w ukryciu, często sprawując Eucharystię w prywatnych mieszkaniach. Oprócz tego na co dzień ci księża chodzili do normalnej pracy. Kard. Vlk mył okna, a biskup Václav Malý był zawodowym palaczem.
W ciągu 40 lat komunistycznych rządów Kościół w Czechach stracił blisko 35 proc. wszystkich księży, a ci którzy pozostali, byli już staruszkami. Tuż po odzyskaniu niepodległości w 1993 r. średnia wieku przeciętnego kapłana wynosiła aż 68 lat.
Do śmierci przy ołtarzu
Obecnie, po 20 latach od upadku komunizmu, sytuacja wygląda niewiele lepiej. Choć szeregi czeskiego duchowieństwa zostały zasilone przez polskich kapłanów, to jednak wciąż są bardzo duże braki. Dla przykładu — w archidiecezji praskiej 64 proc. parafii nie ma księdza, w diecezji litomierzyckiej, gdzie panuje najgorsza sytuacja, istnieje ponad 400 parafii, lecz w duszpasterstwie pracuje tylko 90 kapłanów. I choć obecnie kształci się więcej kleryków niż w czasach komunistycznych, to jednak wciąż jest to kropla w morzu potrzeb. Księża nie mogą liczyć na emeryturę. Pracują duszpastersko do śmierci.
Zdaniem ks. Zubkowicza rozwojowi powołań nie sprzyja także klimat społeczny. Chłopcy, którzy chcieliby zostać ministrantami, są narażeni na szykany i wyśmiewanie w szkołach. — Pokutuje też obraz przeciętnego czeskiego księdza, który jest dziadkiem w wytartej, niedopranej sutannie. Do tego mieszka na starej zagrzybionej plebanii. Dlatego nawet wierzące rodziny odradzają chłopakom wstępowanie do seminarium. Mówią: Po co ci to? Czy chcesz skończyć jak ten dziadek z sąsiedztwa? — tłumaczy pallotyn pracujący na Morawach.
Historia czeskiej laicyzacji
Geneza czeskiego ateizmu i niechęci do Kościoła rzymskokatolickiego jest złożona. Niektórzy obarczają winą komunizm. Jednak tych przyczyn jest o wiele więcej. Historia sporów jest niemal tak stara, jak chrześcijaństwo na terenach Republiki Czeskiej. Już w IX wieku ścierało się tu chrześcijaństwo słowiańskie, przyniesione przez świętych braci Cyryla i Metodego, z wpływami Kościoła niemieckiego.
Do kolejnej fali niepokojów społecznych na tle wyznaniowym doszło na początku XV wieku za sprawą rektora Uniwersytetu Praskiego, ks. Jana Husa. Był on z jednej strony twórcą pisowni i ortografii języka czeskiego, zaś z drugiej —prekursorem ruchu reformatorskiego w Kościele. Wystąpił m.in. przeciwko odpustom, domagał się Komunii św. pod dwiema postaciami, wprowadzenia języka czeskiego do liturgii oraz zniesienia władzy papieskiej (przypomnijmy, że był to czas schizmy zachodniej, kiedy oprócz papieża o Piotrowy tron spierało się aż dwóch antypapieży).
Postulaty padły na podatny grunt i przysporzyły Husowi wielu zwolenników wśród czeskiego duchowieństwa oraz arystokracji. Dla większości Czechów husytyzm nie był tylko ruchem religijnym, ale przede wszystkim narodowym. Opowiadał się bowiem przeciwko ideologicznym i politycznym wpływom Kościoła katolickiego, który utożsamiano z dominacją Niemców oraz ich kulturą i językiem. Dlatego też, gdy Hus został skazany i spalony na stosie za szerzenie herezji, w Czechach doszło do zamieszek, a później do powstania narodowego i wieloletnich wojen husyckich. Po podpisaniu porozumienia protestantyzujący Kościół husycki przez dziesiątki lat był ostoją kultury, w szczególności literatury czeskiej.
Komunizm kropką nad „i”
Ostre represje spadły na husytów, gdy Czechy znalazły się pod wpływem wspieranej przez hierarchię katolicką austriackiej dynastii Habsburgów. Pod ich panowaniem wszyscy przymusowo musieli przyjąć katolicyzm, a niepokornych wypędzono z kraju. Od tej pory Kościół katolicki stał się państwowym wyznaniem zaborcy. A przez samych Czechów duchowieństwo katolickie było traktowane jako część obcego aparatu władzy. W efekcie polityka Habsburgów doprowadziła prawie do całkowitego zaniku języka czeskiego. W XVIII wieku praktycznie zgermanizowane były średnie i wyższe warstwy społeczeństwa. Poczucie narodowej odrębności zaczęło się budzić dopiero z nadejściem Wiosny Ludów.
Odrodzenie narodowe automatycznie wiązało się z negowaniem katolicyzmu. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. doszło do tego, że Czesi, manifestując swą wolność, odchodzili również od Kościoła. — Nietrudno się domyślić, że przymuszanie ludzi do wiary przyniesie więcej szkody niż pożytku. Katolicyzm w Czechach był traktowany podobnie jak w Polsce prawosławie, czyli jako wyznaniowy organ zaborcy — podkreśla ks. Zubkowicz. W międzywojennej historii Czech i Polski można doszukać się wielu innych analogii. W Warszawie np. na fali wolności narodowej i manifestowania niechęci do prawosławia zburzono cerkiew na placu Saskim, a w Czechach z tych samych pobudek na Starym Rynku w Pradze legła w gruzach kolumna z figurą Matki Bożej.
Zdaniem dr. Petera Přihody, znanego działacza katolickiego, Kościół katolicki od dawna jest już obcym ciałem w ciele narodu czeskiego. Czesi bowiem nie mieli możliwości wykorzystania katolicyzmu do celów narodowych. — Jeżeli porównamy dzieje Kościoła u nas z sytuacją Kościoła w Polsce, to zobaczymy, że nieprzyjaciele Polaków byli także wrogami wiary katolickiej. U nas było odwrotnie — ocenia dr Přihoda.
Po 1918 r. na fali wolności religijnej został reaktywowany Kościół husycki i wiele innych odłamów protestantyzmu. Niemniej jednak wielu Czechów odchodziło od jakiejkolwiek wiary. Tym samym rozpoczął się proces dynamicznej laicyzacji. — Mówiąc o trudnej sytuacji Kościoła w Czechach, często używa się uproszczenia i całą winę zrzuca na komunizm. Natomiast on był jedynie kropką nad „i” — tłumaczy ks. Zubkowicz.
Papież wzmocni elity
Zdaniem niektórych duchownych, komunizm paradoksalnie zbliżył Czechów do katolicyzmu. Kościół już nie był wrogiem, lecz tym, który walczył razem z czeskim narodem w jednej sprawie. To było coś, czego Czesi nie doświadczali zbyt często. W listopadzie 1989 r. w praskiej katedrze kard. František Tomášek wypowiedział bardzo ważne słowa: „W decydującej dla naszego kraju chwili walki o prawdę i sprawiedliwość Kościół katolicki i ja osobiście stoimy po stronie narodu!”.
Czas aksamitnej rewolucji był okresem, kiedy Czesi zaczęli przyznawać się do Kościoła. Wzrosła liczba osób przyznających się do katolickiego wyznania. Jednak ten entuzjazm szybko opadł i już 10 lat później Czesi znów stali się narodem obojętnym religijnie. Intelektualna elita świeckich katolików, mocno do niedawna zaangażowanych w podziemną działalność, przeszła do świata uniwersytetów i polityki. — Kościół był zbyt zdziesiątkowany dekadami prześladowań, by od razu zająć ważne miejsce wśród reformatorskich sił społecznych. Wyszło na jaw „zużycie” kleru — starość i zmęczenie wielu duchownych, ich odizolowanie od aktualnych prądów teologii i nowych form życia Kościoła w świecie — podkreśla ks. Tomáš Halík, praski teolog i duszpasterz akademicki.
Obecne zobojętnienie religijne jest najtrudniejszą duszpasterską barierą, która dla wielu księży wydaje się być nie do pokonania. — W Polsce, gdy ktoś ma małą wiarę, idzie do kościoła, bo idą inni. W Czechach natomiast taka osoba nie pójdzie do kościoła, bo nikt nie chodzi. Dlatego do świątyń trafiają tylko ludzie z mocną, ugruntowaną wiarą, a nie z przyzwyczajenia — uważa redaktor „Apostoła Bożego Miłosierdzia”.
Czescy księża nie liczą wcale, że papieska pielgrzymka obudzi Czechów z religijnego letargu. Jednak mają nadzieję, że Ojciec Święty wzmocni tych, którzy dziś są w Kościele. Oni są bowiem elitą, na której trzeba budować przyszłość czeskiej religijności.
opr. mg/mg