O przystanku Woodstock 2001 i ewangelizacji
Sobota, 11 sierpnia, „Przystanek Woodstock” w pełni. Tylko wszystko jakby przygaszone w porównaniu z tym, co można było zobaczyć podczas poprzedniej edycji imprezy. Życie w Żarach toczy się jakby ospale, bezdusznie, brakuje atmosfery „uniesienia”, która panowała przed dwoma laty.
Wystarczy jedno spojrzenie na pole namiotowe i od razu staje się jasne, że do Żar przyjechało o połowę mniej uczestników niż w 1999 r. Śmieszne wydają się doniesienia o dwustu, trzystu tysiącach, chociaż niektórzy dziennikarze bez namysłu podają tę liczbę. Propaganda sukcesu za wszelką cenę?
Zdecydowanie mniej niż przed dwoma laty jest kramików, na których można kupić różne gadżety. Widocznie na „Woodstocku” nie robi się dobrych interesów, bo alejka stoisk, która niegdyś ciągnęła się daleko w głąb pola, teraz ma zaledwie kilkadziesiąt metrów. Można za to kupić okolicznościowe kartki. Ale i to nie idzie najlepiej, a koszulki z napisami w stylu „Woodstock 2001” cieszą się „zerowym” zainteresowaniem.
Za to wprost „kultowym” towarem jest piwo, i ci, którzy na nie postawili, zrobili dobry interes. Domków, na kilka dni przeobrażonych w sklepy, których ofertę stanowi jeden gatunek piwa nie brakuje. Co rusz można zobaczyć strzałkę z napisem: „Tanie piwo — 50 m”. I nie jest ważne, że trzeba będzie przejść nawet 250 m — „jak już zaczną szukać, to nie zrezygnują” — mówi z uśmiechem młody chłopak, handlujący w przedsionku swojego domu. Obok stoi kilku młodych ludzi, z których jeden chwali się, jak sprzedawał trawkę obok policyjnego radiowozu i żaden z funkcjonariuszy nie zauważył, co się dzieje pod ich nosem. Policja nawet nie próbuje egzekwować zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych.
Mizerne jest też zainteresowanie mediów. Nie ma co się dziwić, trudno wywęszyć sensację, bo tegoroczny „Przystanek Jezus” — punkt zapalny ostatniego festiwalu — ma zdecydowanie inną formułę. Przed dwoma laty, mimo że to była kompletna bzdura, wszyscy z zacięciem pisali o konfrontacji z „Woodstockiem”. W tym roku nie ma tematu, bo kto chce pisać o grupie ludzi, którzy modlą się na polu namiotowym. Paradoksalnie przy okazji i „Przystanek Woodstock” staje się mniej atrakcyjnym tematem.
Poniedziałek, 6 sierpnia, do rozpoczęcia „Przystanku Woodstock” w Żarach pozostało jeszcze kilka dni. Do ośrodka rekolekcyjnego w oddalonych o kilka kilometrów Kunicach przybywają pierwsi uczestnicy „Przystanku Jezus”. Wraz z biskupem Edwardem Dajczakiem przez kilka dni uczestniczą w rekolekcjach. Ksiądz Biskup bardzo wyraźnie podkreśla, że najistotniejsza w tym wszystkim nie jest ewangelizacja, ale proste dzielenie się doświadczeniem Bożej Miłości.
W środę „ci od Jezusa” — jak często mówią się o nich na polu namiotowym — przenoszą się do Żar, na plac, gdzie odbywa się impreza. W kaplicy Matki Bożej Różańcowej, w centrum Żar, rozpoczyna się nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu, w której, jak się potem okaże, będą uczestniczyli nie tylko ludzie z „Przystanku Jezus”, ale także wielu mieszkańców miejscowości.
Aby uniknąć oskarżeń o nachalne demonstrowanie swojej obecności, małymi grupkami, „niezorganizowanie” przechodzą na pole namiotowe. Nie ma więc uroczystego wniesienia krzyża, chociaż został wzniesiony na polu namiotowym. Z tych samych powodów organizatorzy „Przystanku Jezus” rezygnują z Drogi Krzyżowej. Nigdzie nie widać sceny z napisem „Przystanek Jezus”. Poza spotykanymi co rusz ludźmi w białych koszulkach z napisem „Bóg jest”, trudno dopatrzyć się wyraźnych odznak ich obecności. Nie ma nawet bazy w szkole położonej obok placu, gdzie odbywa się „Woodstock”. Nie ma także koncertów organizowanych w pobliżu pola.
„Tak właśnie miało być — tłumaczy ks. Andrzej Draguła, rzecznik prasowy. — Zrezygnowaliśmy z całej »widowiskowej« formy ewangelizacji z dwóch powodów. Chcieliśmy uniknąć wszystkiego, co by miało chociaż posmak konfrontacji czy konkurencji z »Przystankiem Woodstock«”. Drugi powód ma głębsze, teologiczne uzasadnienie. „Doszliśmy do wniosku — mówi ks. Draguła — że powinniśmy skoncentrować się na ewangelizacji poprzez środki ubogie, czyli po prostu przez obecność. Taka postawa jest najprawdziwsza, najbardziej autentyczna, nie ma w tym żadnego huku, szumu, nie ma ani odrobiny »blichtru«. Nie skupiamy się na opakowaniu, ale staramy się przekazywać treść”.
Kiedy dwa lata temu na scenie „Przystanku Jezus” występowali 2TM 2,3, przyszły tłumy. Ale organizatorzy zauważyli jednocześnie, że wszystko „kończyło się przed sceną”. „Wraz z biskupem Edwardem doszliśmy do wniosku, że formuła »Przystanku Jezus« z 1999 r. była bardzo dobrym pomysłem właśnie na tamten czas. Wtedy było potrzebne, by, między innymi, zamanifestować swoją obecność na »Przystanku Woodstock«, aby zaistnieć w sposób wyrazisty — mówi ks. A. Draguła. — Sytuacja się zmieniła i także nasza rola jako »Przystanku Jezus« jest nieco inna”.
Lazaret istnieje, ale z tych samych „dyplomatycznych” powodów nie jest nazywany w ten sposób. Chcą uniknąć zarzutów, że próbują organizować jakąkolwiek formę medycznej pomocy. Zdaniem organizatorów „Przystanku Woodstock”, to nie jest potrzebne, bo sami są w stanie taką pomoc zapewnić. Ale wojskowe namioty „Przystanku Jezus”, podobnie jak w ubiegłym roku, szybko stają się schronieniem dla pijanych, zaćpanych, leżących na ziemi. „To jest zwykła, ludzka pomoc — podniesienie leżącego, nakrycie go kocem i podanie gorącej herbaty, kiedy się obudzi. Chcemy po prostu, aby tę noc spędził w warunkach nieco bardziej godnych człowieka, czyli na pewno nie pod śmietnikiem” — mówi ks. A. Draguła.
Pomysł na ewangelizację jest prosty — być z ludźmi. Być z nimi w każdym momencie. Jak są głodni — dać im jeść, dzielić się tym, co mają, jeśli leżą, to trzeba ich podnieść, jeśli chcą rozmawiać, to poświęcić im tyle czasu, ile potrzebują. Jeśli ktoś zarzuca, że przyjechali tu lepsi do gorszych, to jest w sporym błędzie. W ich zachowaniu nie sposób znaleźć choćby namiastki takiej postawy.
„Ci od Jezusa” chodzą po polu namiotowym i... nie zagadują nikogo. Nie chcą później spotykać się z zarzutami o jakąkolwiek próbę indoktrynacji. Za to często sami są zaczepiani. Tu giną wszelkie bariery. Ludzie podchodzą, pytają — najchętniej księży. W tym roku przyjechało ich wyjątkowo dużo, blisko czterdziestu. Są także siostry Jezusa Miłosiernego „specjalistki od satanistów”. Do tego około pięciuset młodych ludzi z całej Polski oraz siedemdziesięciu kleryków. Choć często spotykają się z zaczepkami „ty klecho, ty Jezus...”, szybko okazuje się, że nie ma w tym odrobiny agresji. Może poza kilkoma wyjątkami. Raz jakiś szaleniec biegał po polu i gryzł napotykanych księży.
Wioska „Przystanku Jezus” jest na samym końcu pola namiotowego. Wszyscy o tym wiedzą i bardzo dużo ludzi przychodzi tam porozmawiać. Często włączają się do modlitw odmawianych przy krzyżu. Do miejsca, w którym rozbite są namioty uczestników „Przystanku Jezus” przyciąga także wydawane za darmo jedzenie, a takich, którym piwo „wypłukało” kieszeń nie brakuje.
„Jesteśmy na placu jak inni uczestnicy, może poza tym, że dzielimy się chlebem i staramy się pomóc tym, którzy tego potrzebują — mówi ks. A. Draguła. — Myślę, że Jurek Owsiak też zrozumiał, że nie walczymy z tym, co on tu robi i nie próbujemy konkurować”.
Przemek pochodzi ze Świebodzina w woj. lubuskim. Adrianna z Dzierżoniowa na Dolnym Śląsku. Obydwoje pochodzą ze szkół Nowej Ewangelizacji. Poznali się w 1999 roku na „Przystanku Jezus”. Skoro okoliczności były wyjątkowe, to dlaczego ceremonia ich ślubu nie miałaby odbyć się w takiej samej, wyjątkowej atmosferze? O błogosławieństwo poprosili bpa E. Dajczaka.
W sobotę, w kościele garnizonowym zawierają związek małżeński. Kościół wypełniony po brzegi, rodzina, ale najbardziej widoczni są młodzi ludzie w białych koszulkach z napisem: „Bóg jest”. W homilii Biskup mówi między innymi o kontraście między „Woodstockiem” a świątynią. „Tam dokonuje się zmaganie o to, by ktoś mógł być człowiekiem, a tutaj dokonuje się wielka celebracja miłości. Na tym świecie toczy się swoista bitwa między miłością a ciemnością, która zasklepia się w sobie. To małżeństwo, zawierane podczas takiej walki, ma szczególny, bo ewangelizacyjny wymiar” — mówi.
„Nasza nieobecność byłaby manifestacją braku zainteresowania ludźmi, którzy tu przyjeżdżają — mówi ks. A. Draguła. — My tu musimy być, by zaświadczyć, że ci ludzie nas interesują. Młodzież przyjeżdżająca na „Przystanek Woodstock” w pewnym sensie miałaby nawet prawo mieć do nas żal, gdyby nas zabrakło”. Woodstock stał się platformą do demonstrowania swoich wartości, powstał swoisty wolny rynek i — jak mówi ks. A. Draguła — na tym rynku także my musimy być. „Nasza nieobecność tu byłaby poważnym błędem” — dodaje.
opr. mg/mg