Kilka wierszy poety
Jan TwardowskiNie tylko wrona chodzi zdziwionaWybrała, ułożyła i opracowała Aleksandra Iwanowska PIW, Warszawa 2000
DLACZEGO? Dlaczego Pan Bóg stworzył człowieka? Mógł stworzyć tylko aniołów, fruwaliby nad ziemią jak wielkie ciche latawce. Są lepsi od ludzi, nie stają na głowie. Porządny anioł nogami nie fika, nie pokazuje cioci języka. Pan Bóg dlatego stworzył człowieka, żeby kochał. Dlaczego Pan Bóg stworzył Adama? Żeby Adam kochał Ewę. Dlaczego stworzył Ewę? Żeby kochała Adama. Dlaczego stworzył Abla? Żeby przebaczył nawet Kainowi? Dlaczego stworzył tatusia? Żeby kochał mamusię. Dlaczego stworzył mamusię? Żeby kochała tatusia. Dlaczego stworzył siostrzyczkę? Żeby kochała braciszka. Dlaczego stworzył babcię? Żeby wnuczek mógł ją kochać. Dlaczego serce bije? Dlatego, że żyje. Dlaczego żyje? Żeby kochać, a kochać to dawać i przyjmować.
OŚWIADCZYNY O miłości mówimy, słyszymy, śpiewamy, czytamy. Pewna dziewczynka oświadczyła się najpierw wujkowi: Kocham, wujku, tylko ciebie, jak szynkę na chlebie! Potem oświadczyła się dziadkowi: Gdybym była ogrodniczką, dałabym ci kwiat z doniczką, ale chociaż nie mam kwiatka, bardzo kocham swego dziadka. Na koniec dodała: Kocham pieski, kocham kotki, lecz najbardziej wszystkie ciotki. Pod oknem zaś jej kolega, który miał gitarę, tak wyśpiewywał: Ewo miła, coś mi serce wykończyła! Nic już nie jem, nic nie piję, nie uczę się i tylko wyję! Ale nawet jak dużo mówisz albo śpiewasz o miłości, to wcale nie znaczy, że umiesz kochać.
CO TO ZNACZY KOCHAĆ Co to znaczy kochać? Kochać — może znaczyć telefonować i to tak długo, że aż słuchawka staje się gorąca. Czasem odbierzemy bardzo zimny telefon, jakby ktoś loda do niego wpuścił, ale czasem słyszymy w telefonie ciepło głosu: Halo! Zosiu! Jak się czujesz? Tak mi smutno bez ciebie. Nie mogę jeść ani masła, ani sera, ani cielęciny — liczę tylko na palcach, kiedy twoje imieniny. Widzę twoją fotografię w zielonej sukience, kocham twój warkocz i twoje ręce! Kochać to znaczy pisać listy krótkie i długie. Kaziu daleki! Kocham cię na wieki! Pokaż się już, bo bez ciebie ani rusz! Mała Pelasia napisała kiedyś taki list: „Wróciłam do domu, zjadłam kartoflankę, potem wyszłam z psem na ulicę, patrzyłam jak wrony kąpią się w śniegu, jak bezdomny piesek schował się w zaspie i spał na samym dnie białej zimy. Było tak zimno, że chyba w portmonetkach trzęsły się orzełki na pieniądzach. Znów wróciłam do domu, znów patrzę na ulicę i teraz smażę jajecznicę”. Kochać to znaczy gotować dla kogoś, pilnować, żeby się zupa nie przypaliła, żeby kakao z pianką nie wykipiało, żeby się wszystko udało, a najedzone kochane ciało, żeby się po brzuchu głaskało. Pewien chłopiec myślał, że kochać to znaczy całować, ale całowania nie lubił po tym, jak kiedyś pocałowała go ciotka i zauważyła, że nie umył lewego ucha. Kochać to nie tylko telefonować, pisać listy, gotować, całować. Kochać to pomagać, pamiętać o imieninach, dzwonić do chorego kolegi i pytać, czy spadła mu gorączka, podzielić się śniadaniem, jeśli koleżanka zapomniała zabrać z domu.
DZIECI PANA BOGA Powiedziała mi kiedyś dziewczynka z klasy V b, że nie wyjdzie za mąż, bo z każdego chłopca głuptasa śmieje się cała klasa. Jak wygląda ślub w kościele? Przy wejściowych drzwiach stoi młoda para: on młody i ona młoda. Zobaczyła ich mała dziewczynka i zawołała: Powiedziała święta Klara, że to będzie dobra para. To on, a to ona to mąż, a to żona. On ubrany na czarno jak na Zaduszki, a ona biała jak dentystka. Idą po czerwonym dywanie jak król i królowa, bo ci, co się kochają są jak król i królowa szczęśliwi i dla siebie bardzo ważni. Idą do ołtarza i mówią przez mikrofon i na cały głos, że się kochają. Potem podają sobie złote obrączki: pan pani, pani panu. Dzielą się złotem. Są tak szczęśliwi, jakby wygrali miliard w sobotę. Razem z nimi wszyscy ludzie w kościele są szczęśliwi, bo wszyscy są dziećmi Boga: pan młody, panna młoda i wszyscy goście. Młodzi i starzy, dzieci, które mają małe książeczki, i starsi, którzy mają duże książki do nabożeństwa, dzieci, które siedzą na małych stołeczkach, i starsi, którzy siedzą na dużych stołkach. Człowiek stary, który ma na szyi medalik jak dziecko. Dzieci, które klękają tak jak starsi. Wszyscy są dziećmi Pana Boga. Wszyscy mówią ten sam pacierz: Ojcze nasz. I małe dziecko, i duże dziecko, i nawet dziadek też jest dzieckiem, bo też mówi do Pana Boga: Ojcze nasz.
PAŃSTWO MŁODZI Po czym poznać państwa młodych? Po czerwonym dywanie idą do ślubu: panna młoda w białej sukni z ogonem niesie kwiaty, pan młody ubrany na czarno niesie białe rękawiczki. Wygolony, albo z porządnie wyczesaną brodą. Idą. Ona w jeszcze nieużywanych pantofelkach, wyjętych wprost z pudełka, on w czarnych lakierkach. Jeżeli w kościele leży dywan ze sztucznego tworzywa, może być kłopot. Czasem ogon panny młodej przylepia się do dywanu i przerażona rodzina łamie ręce, jak oderwać dywan od ogona. Ale jak leży solidny, przedwojenny, wełniany dywan, można śmiało iść do ślubu i żadna panna się nie przyklei. Państwo młodzi są dla siebie bardzo grzeczni. Pan młody mówi panny młodej: Moja ty stokrotko kochana, gwiazdko, perełko, mróweczko, rybko, ptaszyno, kropelko. Panna młoda do pana młodego: Mój ty kotku, piesku, osiołku, leguminko, polędwiczko, aspirynko, witaminko, telewizorku. Są dla siebie bardzo życzliwi. Kiedyś pannie młodej urwał się guzik, a pan młody rzucił się jak napastnik w meczu futbolowym, żeby go znaleźć. Innym razem upadł jeden płatek róży z bukietu, pan młody tak się zgiął, żeby ten płatek podnieść, że aż mu szelki pękły. Kiedyś pan młody skaleczył się jedną igłą choinki. Panna młoda przetarła mu palec wodą kolońską, podmuchała i pożałowała: Mój ty męczenniku kochany, choinką podrapany, wodą kolońską podlany!
JAK SIEBIE SAMEGO Drugiego człowieka trzeba kochać jak siebie samego. Kiedy kochamy samego siebie? Bardzo często, gdy powietrze szczypie policzki, otulamy się ciepłym szalikiem. Kochamy własną szyję i wołamy: Moja szyjo ukochana! Opatulam cię od rana, bo nie jesteś cudzą żmiją, ale jesteś moją szyją! Kochamy siebie, jeśli rzucamy się na ulubione winogrona wszystko sami wyjadamy — tak o własne brzuchy dbamy. Kochamy siebie, jeśli ciągle przeglądamy się w lusterku, tak jak pewna dziewczynka, która siebie pocałowała w lusterku w nos. Ubieramy się cieplutko, że by nasze „ja” nie zmarzło, zajadamy, że nasze „ja” nie schudło, wciąż mamy pretensje i nasze „ja” obraża się. I tak ciągle nasze „ja” jak się pchało — tak się pcha. Spróbujmy kochać innych jak samego siebie. Okręcić komuś szalikiem szyję, bo bardziej marznie od mojej, podzielić winogrona po połowie z kolegą, pożyczyć lusterko, żeby niemiła koleżanka też ładnie w nim wyglądała.
O UŚMIECHU Każdy uśmiech można nazwać kawałkiem radości. Do kogo się uśmiechamy? Powiedział mi kiedyś chłopiec z II b, że zawsze uśmiecha się do pani od rysunków i do pani od gimnastyki, ale nigdy do pani dentystki. Pewna dziewczynka, kiedy kładła się spać, miała zupełnie suche policzki, jednak gdy się budziła — były zupełnie mokre. Co to znaczy? Płakała przez sen i dowiedziała się o tym dopiero wtedy, kiedy poczuła łzy na policzkach. Nawet kiedyś zjadła jedną łzę i powiedziała, że smakuje jak woda sodowa. Czy można poznać, że ktoś się uśmiechał przez sen? Można, bo budzi się wtedy w dobrym humorze, mówi porządnie pacierz, śniadanie zajada z apetytem, a w szkole nikomu nie dokucza. Andersen, autor bajek, które wszyscy znamy, uśmiechał się stale do Pana Boga, nawet na ulicy, i wciąż wysyłał Mu długie całusy wprost do nieba.
NIEMODNY ŚWIĘTY Dzieci tak często grymaszą przy jedzeniu. Natomiast święty Jan Chrzciciel, który chodził po pustyni wcale nie grymasił. Wszystko jadł, nawet szarańczę. Łykał duże polne koniki, jak ostrygi. Słodził je miodem, ale to, co niedobre czy posolone, czy posłodzone — zawsze jest niedobre. Pewna dziewczynka wyła, kiedy kapuśniak na stole zobaczyła. pewien chłopiec, jak zobaczył kluchy, gryzł ze złości paluchy. Znam dziewczynkę, która grymasi, że jajko na miękko jest za miękkie, jajko na twardo za twarde, a jajko sadzone jest albo za małe, albo niesłone, albo za słone. Są dzieci, które nie jedzą pietruszki, które nie lubią gruszki, są takie, które urządzają awantury, bo wolą baleron od kury. A każda mamusia tak się utrudzi, żeby przygotować jedzenie. Święty Jan Chrzciciel też nie grymasił przy ubieraniu się. W dodatku ubierał się niemodnie niczym Eliasz, który żył wiele lat wcześniej przed nim. Znam dzieci, które koniecznie chcą modnie wyglądać. Pewna dziewczynka powiedziała, że musi być uczesana „na afro” jak Murzynka i chce mieć każdy włos sztywny jak drut. Inna chciała mieć „chustę Arafata”. Widziała taką w telewizji i myślała, że to jest modne. Są dzieci, które ciągle chcą mieć coś nowego do ubrania, a święty Jan Chrzciciel ubierał się, jak dziadek i pradziadek. Postaraj się — zwłaszcza przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy stale przypomina się święty Jan Chrzciciel — nie sprawiać rodzicom kłopotów i czekać na prezenty bez urządzania awantur i grymaszenia ani przy ubieraniu, ani przy jedzeniu.
KIM JESTEŚ? Kiedy święty Jan Chrzciciel kąpał ludzi w Jordanie, zapytano go: Kim jesteś? A gdyby ciebie tak ktoś zapytał, co byś odpowiedział? Jestem uczniem klasy III b. Jestem córeczką mojej mamusi. Jestem siostrą mojego brata. Jestem dyżurnym w klasie. Jestem wzorowym uczniem. Jestem tym, który niczego nigdy nie gubi i wiem, że
żadnej gapy nikt nie lubi, bo co weźmie wszystko zgubi! Jestem tym, który często pożycza i pamiętam, że „nie pożyczaj” to zły zwyczaj! Nie jestem podobny do pieska, który trzyma kostkę i warczy: — Tylko dla mnie wystarczy! — Trzyma w pysku i w łapie. Spróbuj podejść — to podrapię! — Myśli, że nawet w niebie każdy gnat ma dla siebie. Nie jestem plotkarką, która stale plotkuje co na obiad ugotuje, ile dała na tacę, z kim babcia poszła na spacer. Nie wiem, kim jestem, ale wiem, że moja koleżanka to skarżypyta, gaduła, beksa, a mój kolega to fajtłapa, leniuch i stale leży na tapczanie i czeka na trzecie śniadanie. Kim ty jesteś? Czy jesteś tym, kto stale chce być lepszy?
ANIOŁ BETLEJEMSKI Co wiemy o aniele betlejemskim, którego często wycinamy z błyszczącego papieru i wieszamy na choince? Co anioł betlejemski miał do zrobienia w noc Bożego Narodzenia? Najpierw latał po polach i budził pastuszków-śpiochów. Potem podawał komunikat o Bożym Narodzeniu. Potem ogłosił, że na świecie zapanuje wielka radość. Może anioł pomylił się? O jakiej radości mówił, przecież Herod tupał nogami, żołnierze rzymscy wymachiwali dzidami, Matka Boska zmarznięta bez rękawiczek, marzła w nieopalanej stajence? Ale anioł nigdy się nie myli. Do tej pory co roku przeżywamy radość z okazji Bożego Narodzenia. Nawet pies, którego ciocia wzięła ze sobą na Wigilię, szczekał pod stołem: Ham, ham, ham, jaką radość teraz mam! Ham, ham, ham, nie jestem sam! Leżę pod stołem i liczę z podłogi, że każdy gość ma dwie duże nogi. Wciąż jakby ten sam anioł betlejemski biegał po świecie i wszystkim dzieciom przynosił pięknie ubrane choinki.
HEROD Dlaczego krzywo patrzymy na króla Heroda? Przecież był taki przystojny, pięknie się ubierał. Widziałem go na obrazku. Miał czerwony płaszcz z ogonem na dwa metry, podbity białym futrem z czarnymi łapkami, spięty klamrą. Na klamrze wytłaczany wąż, zwinięty w trąbkę. Na głowie miał świecącą po ciemku koronę. Bransolety na rękach błyszczały jak zimne ognie. Na palcach miał tak kolorowe pierścionki, że chciałoby się pogłaskać każdy kolor. Na nogach trzewiki z miękkiej skóry krokodyla, szyte cienką zieloną nitką przez niewolnice. Siedział na tronie, na którym był wyrzeźbiony lew z kółkiem w pysku, jak na starej kanapie. Chodził po dywanie haftowanym w czarne koty. Jak rozkazywał, tak krzyczał i wrzeszczał, że lampa pod sufitem drżała, kieliszek na jajko dygotał w kredensie, a złota pszczoła przewracała się w powietrzu do góry brzuchem. Co się stało z królem Herodem? Umarł. Co się stało z jego koroną? Przepadła. Co się stało z jego płaszczem? Mole pocięły. Co się stało z dywanem? Myszy poszarpały i zrobiły dowcip, bo zjadły wyhaftowanego kota. Dlaczego po królu Herodzie wszystko przepadło? Bo on za życia nikogo nie kochał, jakby mu ktoś serce wysadził w powietrze i Herod miał po nim tylko dołek. Nie kochał ani mamusi, ani tatusia, a jeśli nawet kochał jakąś pannę, to drugą utopiłby w łyżce wody. Jedną pocałował, na drugą się wykrzywiał. Był tylko dla siebie, jakby sam siebie prowadził pod rękę. Nie kochał, nienawidził, złościł się i wygrażał. A co najgorsze krzywił się na małego Jezusa, bo bał się, że szybko urośnie i będzie od niego lepszym królem. Co po nim zostało? Nic, tylko wstyd, niedobre wspomnienie, plama. Do dziś każdemu trzęsie się ze smutku broda, kiedy wspomni króla Heroda
STAJENKI W okresie Bożego Narodzenia w każdym kościele ustawiona jest stajenka. Co to jest stajenka? Mały domek, w którym nocują zwierzęta, na przykład osioł, wół, koń. Widziałem już różne stajenki. Jedna z nich nie była ani kwadratowa, ani prostokątna — była trochę podobna do nierównego koła jak dziupla. Kiedy robi się dziupla w drzewie? Wtedy, jak sęk wyskoczy z drzewa. Czasem zamieszka w niej wiewiórka, czasem wyfrunie z niej ptak, jak anioł. W tym drzewie był malutki pokoik. Na tle zielonej firanki siedziała Matka Boska w powłóczystym srebrzystym szalu, w złotej sukni i trzymała małego Pana Jezusa, a nad Nimi świeciła gwiazda. Gdzie są aniołowie? — Pomyślałem. — Pobiegli budzić pastuszków. Gdzie jest święty Józef? Poszedł po nowe siano do żłóbka, a może stoi na dworze i patrzy na gwiazdę, jak w telegraf, i depeszuje do Trzech Królów: — Przyjeżdżajcie! Gdzie jest wół? Pewno poszedł pospacerować, bo nawet na czterech nogach trudno jest długo ustać. A osiołek? Może wyszedł, żeby nogi wyprostować, tak jak żołnierz, który schodzi z warty i musi biegać tam i z powrotem, żeby nogi rozruszać? Powiedział: — Niedługo wrócę. — I na pewno niedługo powróci. Pamiętam też inną. Stajenka do stajenki podobna, więc też była w niej złota gwiazda, tak jakby ktoś połączył dwie obrączki, mamusi i tatusia, i pokazał wieczorem (bo złoto świeci, kiedy jest ciemno). W tej stajence były dwa osiołki. Jeden zaprosił drugiego, żeby było do pary. A jak są dwa osiołki, to mniejszy osiołek jest mądrzejszy, no bo jest mniejszy. Pamiętam też stajenkę ruchomą, w której wszystko się ruszało. Anioł ruszał skrzydłami, tak jak pan kościelny kluczami. Wszyscy szli w procesji: pastuszkowie jeden po drugim po kolei, Trzej Królowie, a każdy na koronie miał pierwszą literę imienia, żeby nie zapomnieć, jak się nazywają. Potem szli rozmaici ludzie: pan lekarz, pan dentysta, który leczy zęby, pan listonosz, który przynosi listy. Na samym końcu szedł piesek.
TYLKO TY I PAN JEZUS Czasem w kościele stoi szopka, w której siedzi tylko Matka Boska z małym Jezusem. Sami w małym białym mieszkaniu. Co by się stało, gdyby z twojego mieszkania nagle wszyscy wyszli i zostałbyś sam na sam z twoją mamusią? Nie ma tatusia. Poszedł jak pracowity wół do pracy. Ciocia z samego rana pobiegła jak osiołek do biura, nawet nakręciła budzik, żeby nie zaspać. Siostra może poszła do ogrodu, żeby całować śnieg (bo jak śnieg spadnie na usta, to można go pocałować)? Jesteś w domu zupełnie sam, tylko z mamusią. Mamusia i ty. Co byś jej wtedy powiedział? Może byś się chwalił, że twój kolega dostał dwójkę, a ty piątkę? Może byś się skarżył, że za mało dostałeś pod choinkę? Może byś marudził? Może powiedziałbyś mamusi, kim chcesz być, jak dorośniesz? Może powiedziałbyś: — Mamusiu, przepraszam ciebie, bo przyszedł Nowy Rok, a ja po staremu jestem niedobry. Może powiedziałbyś mamusi, że ją kochasz? „Kocham” mówi się do lewego ucha, bo lewe ucho jest bliżej serca. A co by się stało, gdybyś nagle został tylko sam na sam z Panem Jezusem? Jezus i ty. Czy powiedziałbyś: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”? Czy powiedziałbyś pacierz Ojcze nasz? Stań przed szopką i pomyśl: co byś powiedziałbyś, gdybyś został tylko sam z mamusią, albo tylko z tatusiem, albo tylko z Panem Jezusem.
PÓJDŹMY WSZYSCY DO STAJENKI Kogo widzimy w stajence betlejemskiej? Matkę Bożą, która złożyła do żłóbka małego Jezusa i przykryła Go sianem, żeby nie zmarzł. Matka Boża przeważnie stoi, bo w stajence nie ma krzesła (dlatego pewnie i święty Józef czasem wychodzi). Są jeszcze pastuszkowie. Kto to jest pastuszek? Chłopiec, który pilnuje owiec, krów. Trzeba pojechać na wakacje w lipcu i w sierpniu, żeby zobaczyć pastuszka. Uczono mnie kiedyś w szkole takiego wierszyka: Krowa idzie, pastuszek, co ją ogania od muszek. Kogo jeszcze widzimy w stajence? Trzech Króli. Każdy król przychodzi z podarunkiem. Pierwszy przynosi złoto. Każda mamusia i każdy tatuś mają po kawałku złota — obrączki, czyli złoto na rączki. Złoty skarb, znak miłości. W czasie ślubu tatuś całuje obrączkę mamusi, a mamusia całuje obrączkę tatusia. Drugi król przynosi kadzidło, zapachy. Nieraz w czasie wakacji pachnie zboże. Pięknie pachnie las. Jak sosna się skaleczy, sama się leczy i pokrywa się żywicą. Żywica pięknie pachnie, jak ją się potem pali w kościele. Trzeci król przynosi mirrę, lekarstwo, jakie pomaga po śmierci. Umarłego malowano tym lekarstwem i po śmierci nieżywy wyglądał zupełnie jak żywy. Z faraona została mumia, bo namaszczono go takim lekarstwem i on niby umarł, ale trochę nie umarł, bo nie rozsypał się w proch. Pewien chłopiec powiedział, że lepiej by było, gdyby przynieśli ropę naftową i zegarek kwarcowy, który liczy milcząc. Kogo brak w stajence? Nas: mnie, ciebie, kolegi, koleżanki. Każdy powinien być w stajence i pomodlić się do Pana Jezusa. Nie wciśniemy się w nią, ale możemy przed nią uklęknąć. opr. MK/PO |