BOHATER I TCHÓRZE
Tradycja Kościoła przekazała nam tysiące świadectw męczeńskiej śmierci tych, którzy miłość do Boga cenili wyżej niż biologiczne życie. Świadectwa te na ogół skupione są na osobach męczenników, prześladowcy są tłem na którym lśni ich odwaga, wierność, a przede wszystkim miłość. To oczywiste, autorzy tych relacji chcieli podkreślić to, co piękne i trwałe, bo ostatecznie tylko to się liczy. Kogo dziś obchodzą na przykład nazwiska morderców św. Maksymiliana?
Na tym tle wyróżnia się opis męczeństwa Jana Chrzciciela. Mateusz poświęca dużo miejsca sprawcom tej zbrodni. Jest powściągliwy, nie ocenia, przytacza fakty, które są wystarczająco wymowne. Można odnieść wrażenie, że chce wzbudzić w słuchaczu nie tyle gniew, co politowanie dla Heroda, jego nałożnicy i reszty towarzystwa. Nie chodzi tu o modne dziś przerzucanie odpowiedzialności moralnej ze sprawcy zła na rodzinę, społeczeństwo, kulturę czy religię. Herodiada i jej królewski kochanek odpowiadają za mord na Chrzcicielu. Właśnie dlatego są godni pożałowania, już w momencie jej popełnienia, jeszcze zanim stanęli przed Bogiem, sędzią miłosiernym i sprawiedliwym. Mateusz pokazuje ich jako ludzi, którzy bardzo się boją. W przypadku Heroda jest to powiedziane wprost. Boi się swej demonicznej nałożnicy, boi się swoich sług, boi się kompromitacji, utraty prestiżu i, w konsekwencji, władzy. Tak bardzo się boi, że przestaje bać się Boga. Ale i Herodiada się boi. Wszyscy znają okoliczności jej kariery. Co by się z nią stało, gdyby święty Jan przekonał króla, aby oddalił kochankę? Choć to daleka analogia, przychodzi na myśl pies, który gdy się boi ucieka lub gryzie. Tchórzami są ucztujący (i pewnie mocno pijani) urzędnicy króla. Boi się i Salome, być może jeszcze nie w pełni świadoma, w jak ohydnym spektaklu bierze udział.
Wszyscy się boją, bo kochają ponad wszystko dobra, które łatwo utracić: władzę, bogactwo, rozkosze zmysłowe, poczucie bezpieczeństwa, wreszcie swe doczesne życie.
Na tle tych słabych i przestraszonych ludzi, postać Jana jest jeszcze bardziej wzniosła. Czy się bał, gdy przemawiał do króla, wiedząc jak niebezpieczna i wpływowa jest jego kochanka? Prawdopodobnie tak. To oczywiste, że kochał swe biologiczne życie, które jest darem Boga i ma wielką wartość, również z perspektywy nadprzyrodzonej. Być może zadrżał, gdy zobaczył kata wyciągającego miecz. Ale wiedział, że życie pełne, życie wieczne wymaga miłowania Boga ponad wszystko. I to dawało mu odwagę.
Choć co roku tysiące chrześcijan ginie lub jest brutalnie prześladowanych z powodu Chrystusa, wydaje się mało prawdopodobne, abyśmy musieli dokonać radykalnego wyboru między miłością Boga a zachowaniem biologicznego życia. Jednak każdego dnia, chcemy czy nie, musimy wybierać między różnymi względnymi dobrami a miłością Boga. Każdego dnia możemy być odważni jak Jan i tchórzliwi jak Herod. Jak często działamy wbrew sumieniu, bojąc się utraty jakiś dóbr, chociażby poczucia bezpieczeństwa, które mam należąc do większości! W tak wielu miejscach bycie wierzącym katolikiem oznacza przeciwstawienie się dominującej opinii, wyznawanej przez większość. Gdzie szukać siły, która daje odwagę? Tam gdzie znalazł ją Jan Chrzciciel.