Miłość, przykazania i Duch Święty. Komentarz do niedzielnej Ewangelii.
Z niewiadomych, a w każdym razie nie biblijnych powodów, nieraz spotykamy się z przeciwstawianiem „ducha” i „przykazań”, tak jakby jedno było sprzeczne z drugim. W historii chrześcijaństwa nie brakło herezji, zakorzenionych w gnostycyzmie, które twierdziły, że osoby na wysokim poziomie rozwoju duchowego nie są już związane prawem i przykazaniami. Dzisiaj nadal swego rodzaju gnostycyzm jest duchową pokusą, przed którą ostrzega w adhortacji „Gaudete et Exsultate”. Tą pokusą jest przekonanie, że „ponieważ wiemy coś lub możemy wyjaśnić to za pomocą pewnej logiki, jesteśmy już święci, doskonali, lepsi od «ciemnej masy»” (GE 45). Nie tak działa Duch Święty.
Jezus wyraźnie mówi „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy”. Duch, którego obiecał nam Chrystus, nie znosi w żaden sposób przykazań, ale prowadzi do ich głębszego zrozumienia, daje moc do ich zachowywania i uczy pokory wobec Słowa Bożego. Jest jednak istotny warunek, aby móc tego Ducha otrzymać i przyjąć. Warunek ten zawarty jest w pierwszym zdaniu: „jeżeli Mnie miłujecie”. Duch Święty nie przychodzi na skutek naszego rozumowania, wysiłków moralnych czy duchowych uniesień, ale tylko i wyłącznie poprzez relację z Chrystusem – relację miłości.
„Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was” – te słowa Jezusa mówią wyraźnie o relacji, bliskiej więzi, która łączy Jego uczniów z Nim samym i z Ojcem. Próby budowania chrześcijaństwa jakimikolwiek metodami pomijającymi tę więź skazane są na porażkę. Kościół nie jest organizacją ani tworem intelektualnym, ale organizmem, ożywianym miłością, pulsującą w nim za sprawą działania Ducha Świętego. Gdy czytamy słowa św. Piotra wzywającego nas do bycia gotowym do obrony i uzasadnienia nadziei, która jest w nas, przypominamy sobie jednocześnie słowa Jezusa „postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony” (Łk 21,14), oraz „nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty nauczy was w tej właśnie godzinie, co należy powiedzieć” (Łk 12,11-12). Moc Słowa Bożego, płynącego z natchnienia Ducha Świętego, jest nieporównywalnie większa niż moc naszych własnych słów. Nie chodzi więc o to, byśmy jako chrześcijanie tworzyli wysublimowane intelektualne argumentacje mające przekonać przeciwników wiary, ale abyśmy pozwolili Duchowi, by działał w naszych sercach i mówił przez nas.
To działanie Ducha najczęściej przejawia się w celności słów, które przemawiają wprost do serc słuchaczy, „żywe jest bowiem Słowo Boże i skuteczne … zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12). Czasem jednak potrzebne są bardziej zewnętrzne znaki, o których wspomina pierwsze czytanie: uzdrowienia czy uwolnienie od złych duchów. Tego tym bardziej nie jesteśmy w stanie uczynić naturalnymi siłami ani mocą intelektu. Duch Święty sam wie, kiedy takie znaki i cuda są potrzebne, aby poruszyć ludzkie serca. To, co zależy od nas – to wierność, wsłuchiwanie się w głos Boga i praktyczna realizacja przykazania miłości. Cóż bowiem przyszłoby z najbardziej nawet spektakularnej ewangelizacji, gdyby ci, którym głosimy Chrystusa, nie widzieli w nas miłości? Ostatecznie sprawdzianem naszej relacji z Jezusem jest zawsze miłość: „po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.” (J 13,35).
Maciej Górnicki, opoka.org.pl