Bardzo potrzebujemy Jezusa, wiary w Niego, bo Jego łaska uzdalnia nas do miłości wobec „braci najmniejszych”, na podstawie której to miłości będziemy sądzeni. Aby osiągnąć zbawienie, potrzebne są czyny miłości, będące owocem wiary oraz dobrze uformowanego sumienia.
Pełny tekst czytań wraz z komentarzem >>
Czy wystarczy być dobrym człowiekiem, by osiągnąć zbawienie?
Na pytanie postawione na lekcji religii: „co trzeba czynić, by pójść do nieba?” katecheta często słyszy odpowiedź: „trzeba robić dobre uczynki”. Przedstawiony dzisiaj obraz sądu zdaje się potwierdzać taką właśnie odpowiedź. Niektórzy może powiedzą, że w życiu liczy się przede wszystkim humanizm, czyli szacunek wobec drugiego człowieka, że cenne są akcje charytatywne i dobroczynne, że to wszystko wystarczy, by czuć się spełnionym. Może nawet dodadzą, że w tak rozumianym humanizmie nie jest istotne, jaką religię się wyznaje i w jakiego Boga się wierzy, bo najważniejsze jest, by wierzyć w człowieka. Dzisiejsza Ewangelia może w takim przekonaniu utrwalać. Czytamy w niej bowiem o wielkim zdumieniu zarówno tych, którzy usłużyli potrzebującym, jak i tych, którzy nie usłużyli, że to, co zrobili lub czego nie zrobili, odnosiło się do Jezusa. Innymi słowy, można nie znać Jezusa, a jednak, pomagając drugiemu „pójść do nieba”, niezależnie czy jest się muzułmaninem, hindusem czy też ateistą. Ważne, że jest się humanistą. Taki trend myślowy jest dziś mocno rozpowszechniony.
Wczytajmy się jednak głębiej w Ewangelię. Opowiada ona o Jezusie Chrystusie Królu, który na końcu czasów będzie sądził ludzi. Ten sąd rzeczywiście będzie uniwersalny. Zgromadzą się przed Królem „wszystkie narody”, a zatem: chrześcijanie, żydzi, wyznawcy islamu, niewierzący, agnostycy, ateiści i wszyscy inni. Sąd będzie przeprowadzony w oparciu o życie i czyny poszczególnych osób, a podstawowym kryterium osądu będzie kryterium miłości. Wymienionych zostało w Ewangelii sześć uczynków miłości, a mianowicie służba głodnym, spragnionym, przybyszom, nagim, chorym, uwięzionym. To oczywiście nie jest lista zamknięta. Zresztą sam Król uogólnia swoją wypowiedź i mówi: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych…”. „Bracia moi najmniejsi” – to każdy człowiek, który jest bratem Jezusa przez fakt człowieczeństwa, a szczególnie „brat najmniejszy”, czyli ktoś bezradny i bezbronny, potrzebujący pomocy.
I w tym miejscu rozpoczyna się trudność. Służba drugiemu człowiekowi jest niestety podatna na różnego rodzaju ograniczenia, a nawet ideologie. Społeczności starożytnej Grecji i Rzymu były bardzo humanistycznie nastawione, a jednak wykluczały określone grupy ludzi, na przykład nieuleczalnie chorych, dzieci upośledzone, które po urodzeniu zrzucano ze skał. To właśnie chrześcijanie zakładali pierwsze w świecie zakłady dobroczynne dla ludzi najciężej chorych i najbardziej potrzebujących, tzw. (z języka greckiego) ksenodochia. Czynili to w oparciu o dzisiejszą Ewangelię, w której polskie słowo „przybysz” jest tłumaczeniem greckiego słowa „ksenos”. W zachodnim chrześcijaństwie ksenodochia przyjęły nazwę hospicjów, od łacińskiego słowa „hospes”, czyli „przybysz, gość”. Zresztą twórcy nowoczesnego ruchu hospicyjnego, posługującego terminalnie chorym, do tamtych doświadczeń pierwszych chrześcijan świadomie nawiązywali. Starożytni chrześcijanie stanęli też w obronie zabijanych zaraz po urodzeniu dzieci, a także – od samego początku sprzeciwiali się aborcji. W pierwszej poł. II w. po Chr. powstał chrześcijański dokument Didache, w którym czytamy: „nie zabijaj płodu, nie odbieraj życia niemowlęciu”.
Troska o każdego człowieka, w tym o człowieka ciężko chorego, dziecka upośledzonego czy też dziecka nienarodzonego, jest oczywiście sprawą ogólnoludzką, powiemy – ogólnohumanistyczną. Wystarczy tylko odnieść się do człowieczeństwa „brata naszego najmniejszego”. Nie jest to troska wyłącznie chrześcijańska. Czy zatem chrześcijaństwo jako religia jest zbędne? Właśnie w tym miejscu jest ono bardzo potrzebne. Nauka Jezusa jest konieczna, aby od Niego usłyszeć: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Potrzebowała tych słów humanistyczna – wydawać by się mogło – starożytność, potrzebuje tych słów współczesność, która owszem jest humanistyczna i walczy z różnego rodzaju wykluczeniami (nawiasem mówiąc: u najgłębszych podstaw tej walki leży właśnie myśl chrześcijańska), ale jest też skrajnie antyhumanistyczna, popierając w wielu miejscach eutanazję oraz tak szeroko promując i wykonując aborcję, w tym aborcję dzieci niepełnosprawnych. Bardzo potrzebujemy Jezusa, wiary w Niego, bo Jego łaska uzdalnia nas do miłości wobec „braci najmniejszych”, na podstawie której to miłości będziemy sądzeni.
Komu zatem będzie łatwiej na sądzie ostatecznym: chrześcijanom czy niechrześcijanom? Chrześcijanom będzie – z jednej strony łatwiej, bo otrzymali łaskę Jezusa, która uzdalnia ich do miłości; to oni otrzymali naukę: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”, uwrażliwiającą na drugiego człowieka. I to jest poważny argument za tym, że bycie chrześcijaninem nie jest czymś drugorzędnym w stosunku do bycia humanistą. Chrześcijaństwo uzdalnia do bycia pogłębionym humanistą i uwalnia od różnych groźnych ideologii, umniejszających, a nawet negujących człowieczeństwo niektórych ludzi. Z drugiej jednak strony – chrześcijanom niekoniecznie będzie łatwiej na sądzie, zważywszy na inne słowa Pana Jezusa: „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk 12,48). Jeśli bowiem chrześcijanie otrzymali i łaskę, i wiarę, i naukę Jezusa, to właśnie z przyniesienia owoców tych darów będą rozliczeni. A owocami są czyny miłości względem bliźniego.
To może zatem łatwiej będzie na sądzie ostatecznym niechrześcijanom? Będą oni sądzeni na podstawie prawa naturalnego, obecnego z ich sumieniu, jak nauczał św. Paweł (por. Rz 2, 14n). Sumienie rzeczywiście powinno człowiekowi wystarczyć, by wybierać dobro i służbę bliźniemu, jednak często jest ono zniekształcone poprzez obecne w nas skutki grzechu pierworodnego. Dlatego, nie będąc chrześcijaninem, tak łatwo jest zbłądzić i znaleźć się na sądzie po stronie lewej, czyli tych, którzy nie usłużyli właściwie człowiekowi. Potrzebna jest zatem misja ewangelizacyjna ze strony chrześcijan, by iść i nauczać „wszystkie narody” (Mt 28,19), by pomóc im znaleźć się w czasie sądu ostatecznego po stronie prawej, czyli zbawionych.
A nawiązując do tytułowego pytania: aby osiągnąć zbawienie, potrzebne są czyny miłości, będące owocem wiary oraz dobrze uformowanego sumienia.