Opat francuskich trapistów: od piechoty morskiej do surowego zakonu kontemplacyjnego

Opat klasztoru trapistów we wschodniej Francji ma za sobą niezwykłą drogę życiową - przez kilka lat był komandosem we francuskiej marynarce wojennej, pragnąc „służyć krajowi i budować pokój”, w końcu jednak powołanie do życia zakonnego okazało się silniejsze

Życie mnicha oznacza odejście z tego świata i zarazem bycie w tym świecie a podstawą monastycyzmu jest prostota. Tak widzi swe obecne istnienie i miejsce w Kościele dom Godefroy Raguenet De Saint-Albin – od 2020 przełożony opactwa Notre-Dame d'Acey we wschodniej Francji. W ubiegłym tygodniu obszerny artykuł-wywiad z mnichem, mającym za sobą wiele niezwykłych doświadczeń życiowych, w tym kilka lat służby komandosa we francuskiej marynarce wojennej, zamieścił najstarszy francuski dziennik katolicki „La Croix” w swej wersji międzynarodowej.

Urodzony w 1970 o. Godefroy po raz pierwszy zetknął się z życiem monastycznym, gdy miał 15 lat – był wówczas zatrudnionym na niepełnym etacie przez opactwo trapistów w Lérins na wyspie Saint-Honorat na Riwierze Francuskiej przewodnikiem turystycznym. Oprowadzał gości licznie przybywających do tego miejsca, aby podziwiać zabytkowe malownicze budowle, z których duża część liczyła 10 wieków. Zajęcie to było też okazją do spotkania z modlitwą psalmami i żyjącymi tam „naprawdę szczęśliwymi ludźmi”. Ten krótki pobyt w opactwie zapewne zaważył później na wyborze przez przyszłego opata życia mniszego.

Zanim jednak to nastąpiło, młody człowiek zapragnął spróbować swoich sił gdzie indziej. Chciał zostać komandosem, aby – jak zapewnił w rozmowie – „służyć swojemu krajowi i budować pokój”. W tym celu ukończył studia i treningi w Akademii Marynarki Wojennej. Nie brakowało mu tam różnych doświadczeń, gdyż – jak to określił – „nurkowie niekoniecznie muszą być pobożni”. Ale gdy trzymał w rękach broń, niekiedy miewał wątpliwości, czy jest to właściwa droga do pokoju. Gdy jako oficera wysłano go do Stanów Zjednoczonych w ramach szkolenia między zaprzyjaźnionymi armiami, zaszedł kiedyś do opactwa trapistów św. Józefa w mieście Spencer w stanie Massachusetts. Pewien mnich dał mu książkę opata Dom Bernardo Olivery „Jak daleko mam iść?” (How far to Follow?) o męczeństwie 7 trapistów w Tibhirine w Algierii w 1996, którzy w 2018 zostali beatyfikowani.

Ich tragiczne losy nakręcony na tej podstawie film "Ludzie Boga" okazały się kolejnym wielkim wyzwaniem dla młodego wojskowego. Niebawem dowiedział się o próbie wysłania 5 kolejnych trapistów do Tibhirine i wówczas – jak wspomniał – „zapragnął wziąć w tym udział”. Wstąpił więc do nowicjatu w opactwie w Aiguebelle w południowo-wschodniej Francji. Przełożonym był tam dom Jan od Krzyża, który wcześniej był opatem właśnie w Tibhirine.

Po święceniach kapłańskich w 2011 i odbyciu formacji zakonnej młody trapista w 2014 został wysłany do wspólnoty w Midelt w Maroku, która była przedłużeniem tej z Algierii. Żył tam razem z dwoma świadkami tragedii w Tibhirine: br. Amadeuszem, który wkrótce potem zmarł oraz br. Janem-Piotrem (Jeanem-Pierrem), który cudem uniknął śmierci i którego relacja przyczyniła się do powstania wspomnianego filmu „Ludzie Boga”.

Z Maroka, zamiast do Algierii, władze zakonne skierowały go do Syrii, gdzie został kapelanem sióstr trapistek w miejscowości Azeir przy granicy z Libanem. W Syrii trwała i nadal trwa krwawa wojna. Na tej bardzo niebezpiecznej placówce francuski zakonnik spędził 3,5 roku. „Byłem kapelanem wspólnoty, do której jednak formalnie nie należałem. Mimo wojny i różnic kulturowo-językowych w tamtym czasie doświadczyłem radości tego, czego zawsze pragnąłem, aby stać się «małym ziarnem modlitwy w tym morzu cierpień»” – wspominał tamten czas o. Godefroy. Spędzał tam całe godziny na modlitwie, odmawiając także w nocy różaniec i spoglądając na odgarnięty wojną kraj.

W czasie urlopu misyjnego w opactwie w Szwajcarii w marcu 2020 otrzymał wiadomość o wybraniu go na opata klasztoru Notre-Dame d`Acey, w którym przebywa obecnie. Ten nowy krok w życiu nazwał „powiewem od Pana Boga”, takim samym, jakim były wcześniej pobyt i modlitwa w ogarniętej wojną Syrii.

W opactwie tym żyje 28 mnichów. „Jest to piękna wspólnota, głęboko zakorzeniona w tym regionie. Skromna, mocna a zarazem krucha. Nigdy nie było nas wielu ani nie jesteśmy sławni jak inne klasztory, np. z produkcji serów czy piwa. Od lat pięćdziesiątych wytwarzamy natomiast na skalę przemysłową elekrolizy. Te średniowieczne mury współistnieją z najnowocześniejszymi technologiami” – przedstawił swą wspólnotę jej przełożony.

Mieszkając we Francji rozmówca dziennika nadal żywi wielką cześć do siedmiu braci – błogosławionych męczenników z Tibhirine. Ich ofiarę nazywa „olśniewającym” dowodem na to, że życie monastyczne jest bardziej sprawą „bycia” niż „czynienia czegoś”.

Życie mnicha oznacza odejście z tego świata a jednocześnie życie w tym świecie, prostota zaś „jest podstawą życia monastycznego” – podkreślił opat. Wyjaśnił, iż ”życie mnisze to prostota otwarcia się na «Innego» [Boga], który jest obietnicą i który otwiera nam horyzonty w odnajdywaniu sensu [życia]”. Takie jest, dodał na zakończenie, „doświadczenie wszystkich, którzy przychodzą do klasztoru”.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama