Zgubne kompromisy, brak wiary w deklarowane poglądy, chęć taniego przypodobania się wyborcom. To clou zjawiska, o którym mowa. Polityk staje się w tym podejściu zwykłym bajerantem, który powie wszystko, co w jego przekonaniu pozwoli mu zyskać dodatkowe głosy – pisze Kamil Goral na łamach serwisu Nowy Świat 24.
Od kilkudziesięciu lat w zasadzie, polityka zamieniła się w medialne show. Liczy się takie tricki, jakiś bon mot, popularny wpis w mediach społecznościowych. Coraz mniej w tym wszystkim przekonania, poglądów, czy czegoś, co nazwalibyśmy programem. Wszystko jest labilne, a politycy pobiegną tam, gdzie wywieją ich wyniki badań opinii publicznej. To pójście na łatwiznę, polegające jedynie na gonieniu za sondażami, zupełnie wypłukuje politykę z jakiejś idei. Oczywiście nie brak ogólników, w stylu „troska o państwo”, „godne zarobki” czy „niższe podatki”. To wszystko jednak slogany, pod które można w istocie podciągnąć wszystko. Ta postpolityka czy może lepiej powiedzieć pseudopolityka jest tak powszechna, że w istocie nawet nie zwracamy już na to uwagi.
Największym przegranym takiego podejścia okazują się formacje konserwatywne, odwołujące się do tradycyjnych wartości. Nie mówię tu o partiach wyznaniowych, takich bowiem nie ma. Chodzi mi tu o formacje, które swoją aksjologię wywodzą z pewnego, jasno określonego rdzenia, którym jest czy katolicka nauka społeczna. To one w ostatnich latach są najbardziej skłonne do tego, aby swoje korzenie podcinać i wymieniać na kilka sondażowych punktów.
To rozmywanie tożsamości jest niezwykle niebezpieczne. W Europie zachodniej doprowadziło do sytuacji, w której partie chadeckie czy konserwatywne zupełnie utraciły swoją tożsamość, stając się de facto formacjami lewicowymi, a z pierwotnego charakteru zachowując jedynie nazwę. Prowadzi to do sytuacji, w której wyborca nie ma praktycznie żadnego wyboru. Dostaje bowiem tę samą ofertę, a poszczególne ugrupowania różnią się jedynie personaliami i nazwą.
Zgubne kompromisy, brak wiary w deklarowane poglądy, chęć taniego przypodobania się wyborcom. To clou zjawiska, o którym mowa. Polityk staje się w tym podejściu zwykłym bajerantem, który powie wszystko, co w jego przekonaniu pozwoli mu zyskać dodatkowe głosy. Nie stara się zatem przekonywać do wartości, którymi się kieruje, pokazywać czemu to one są słuszne i warto ich bronić. Macha na to ręką, wychodząc z założenia, że społeczeństwo dokonało już wyboru i nie ma co silić się na przekonywanie kogokolwiek.
W ten sposób, jeden temat po drugim, konserwatyści upodabniają się do swoich lewicowych konkurentów, których z kolei zachęca to do jeszcze większego radykalizmu. W istocie zatem powstaje scena polityczna, w której wszyscy śpiewają ten sam refren, trzymając jedynie inne tabliczki z nazwą. Społeczeństwo zaś może sądzić, że skoro panuje tak powszechna zgoda, to nie ma co szukać alternatywy.
Obawiam się, że Polsce grozi dokładnie ten sam scenariusz. Kompromisy, udawanie, że ma się jakieś poglądy przy jednoczesnym akceptowaniu stanowiska drugiej strony i tym podobne zachowania. Czyż nie obserwujemy tego także u nas? Rewolucja obyczajowa przenika także do środowiska konserwatywnego. Niektórzy jego nominalni przedstawiciele udają, że wciąż są konserwatystami, niemniej najchętniej podpisaliby się pod częścią postulatów lewicy obyczajowej, byle nie musieć toczyć w tych sprawach debat i prezentować swoich argumentów.
Polski konserwatyzm potrzebuje silnego zakotwiczenia, ludzi, którzy faktycznie wierzyć będą w to, że lewicowy taran obyczajowy trzeba zatrzymać, jasno sprzeciwiać się aborcji (w tym tej znanej pod nazwą pigułki „dzień po”), niszczeniu małżeństwa, negowaniu istnienia wyłącznie dwóch płci, in vitro etc. Kapitulacja w tych tematach czy pseudokompromisy to droga na skróty, która w praktyce prowadzi na manowce. W krótkim czasie wyjaławia i niszczy.
Uniknąć tego można poprzez organiczną pracę, także tę intelektualną. Ludziom można wytłumaczyć, o co chodzi, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z obyczajową rewolucją i niszczeniem fundamentów naszej cywilizacji. Tylko trzeba mieć do tego wolę i determinację. Pójście na łatwiznę jest w istocie zdradą społeczeństwa, pozostawieniem go samemu sobie. Żeby tego uniknąć potrzebni są jednak odważni, zdeterminowani ludzie, którzy nie oddadzą pola w debacie. Obecna rzeczywistość pokazuje, jak bardzo ich teraz potrzeba.
Źródło: Nowy Świat 24