Reformator zakonu franciszkańskiego, wielki propagator Imienia Jezus – pisze ks. Arkadiusz Nocoń. 20 maja wspominamy św. Bernardyna ze Sieny (1380-1444), prezbitera. Kanonizował go Papież Mikołaj V w 1450 r. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Bernardyna w L’Aquila. Jest patronem kaznodziejów i chorych na płuca.
Bernardyn urodził się 8 września 1380 r. w Massa Marittima k. Sieny. Wcześnie osierocony przez rodziców, wychowywany był przez krewnych, którzy pomogli mu zdobyć wykształcenie. Po ukończeniu studiów z prawa i teologii, zapisał się do „Bractwa Maryi”, którego celem było osobiste uświęcenie, opieka nad pielgrzymami i posługiwanie chorym. Spełniając z gorliwością swoje obowiązki, zaraził się podczas epidemii i cudem uniknął śmierci. Po wyzdrowieniu rozdał swój majątek i wstąpił do franciszkanów, podejmując z czasem próbę zreformowania zakonu w duchu pierwotnej reguły. Najbardziej dał się jednak poznać jako kaznodzieja, który głosząc Słowo Boże przeszedł wzdłuż i wszerz Italię. Gdziekolwiek się pojawił, gromadziły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Przemawiał więc na placach, a owocem jego kazań było odrodzenie życia religijnego, liczne nawrócenia i powołania. Ulubionym tematem jego nauk była cześć dla Imienia Jezus (to on rozpropagował symbol IHS – Jezus Zbawcą ludzi).
Z kazania „O chwalebnym Imieniu Jezus” św. Bernardyna:
„Imię Jezus jest chwałą kaznodziejów. Ono sprawia, że chwalebnym się staje zarówno słuchanie, jak i głoszenie Bożego słowa. Skąd bowiem, jeśli nie dzięki głoszeniu Jezusa rozprzestrzenia się po całym świecie tak szybkie i jasne światło wiary? Czyż blaskiem i wonnością tego Imienia i nas samych nie pociągnął Bóg do swego przedziwnego światła? (…) Trzeba nam zatem głosić to Imię, aby świeciło, a nie pozostawało w ukryciu. Nie może być jednak głoszone zbrukanym sercem i nieczystymi wargami. W wybranym naczyniu należy je przechowywać i stamtąd wydobywać (...) Albowiem jak po zapaleniu ognia w celu oczyszczenia pól, giną suche i bezużyteczne chwasty, jak po rozproszeniu ciemności promieniami wschodzącego słońca kryją się złodzieje, tak głosząc (Imię Jezusa) ginie niewiara, rozpraszają się błędy i jaśnieje prawda”. (kazanie 49, rozdz. 2, fragm.)
W czym tkwiła siła jego kazań? Na pewno bardziej niż słowa działało na słuchaczy jego świadectwo, jego wyrzeczenia i modlitwy. W swoim przepowiadaniu odwoływał się często do rozumu („Największym przyjacielem diabła jest ignorancja”! – powtarzał), ale przede wszystkim odwoływał się do ludzkiego serca. Wiedział, że wiara jest relacją osobową, dialogiem z żywym Bogiem, a nie intelektualną spekulacją.
Poza tym, słuchacze doskonale wyczuwali, że za kierowanymi do nich słowami stoi ktoś, komu naprawdę na nich zależy, ktoś, kto naprawdę ich kocha. Dlatego nie obrażały ich drobne przytyki, których nie brakowało w kazaniach. Trzeba pamiętać, że trwały one niekiedy cztery godziny! Gdy skupienie słuchaczy słabło i zaczynali między sobą rozmawiać, w różny sposób przywoływał ich uwagę. Pewnego razu wyciągnął z kieszeni kawałek papieru:
„Posłuchajcie listu, który dzisiaj rano otrzymałem” – zawołał, a gdy nastała cisza, dodał: „O, niewdzięczni! To kawałek listu, jest dla was ważniejszy, niż Słowo Boże”?! Innym razem gorzko zauważył: „Gdy moi słuchacze nudzą się i ziewają, wystarczy, że powiem jedno słowo przeciwko kapłanom lub prałatom, a natychmiast budzą się drzemiący i zadowoleni zapominają o chłodzie i głodzie”.
Najbardziej krytyczny był jednak wobec samego siebie. Ilekroć mówił o Ojcach pustyni czy o św. Franciszku, podziwiał ich posty, umartwienia, i pytał: „Jak oni to robili? Ja tak nie potrafię”.
Duszpasterskie sukcesy św. Bernardyna nie wszystkich jednak napawały radością. Wielokrotnie oskarżany o głoszenie herezji, musiał tłumaczyć się przed sądami. Oczyszczonemu z zarzutów trzykrotnie proponowano biskupstwo. Za każdym razem odmawiał. Miał duży dystans do siebie. „Gdy człowiek dobiega sześćdziesiątki – mawiał – zaczyna maleć i staje się krzywy. Jego oczy łzawią, głowa chyli się ku ziemi, głuchnie i niedowidzi”. Rzeczywiście, wyniszczony ciągłymi postami i wieloletnią pracą, z biegiem czasu zapadał na coraz więcej chorób. Dokuczały mu kamienie w nerkach, reumatyzm i choroby żołądka. I chociaż każda z tych chorób wystarcza na ogół, aby człowiek stał się drażliwy i zamknięty w sobie, Bernardyn znosił je wszystkie z przykładną cierpliwością, a gdy wychodził na ambonę i zaczynał przemawiać, wstępowała w niego młodzieńcza energia i apostolski zapał. Św. Bernardyn ze Sieny zmarł 20 maja 1444 r. w San Silvestro k. L’Aquila.
Powiedział ktoś, że kazanie powinno być jak koncert, symfonia. Powinno mieć temat, rozwinięcie, rytm, dynamikę, pauzy i zawieszenia, punkt kulminacyjny, dysonanse, a wreszcie zakończenie, kodę i oklaski… Nie wiemy jak mówił św. Bernardyn: nie zachowały się nagrania z jego kazaniami. Nie wiemy więc jaką miał barwę głosu, jak stawiał akcenty, na jakim przemawiał tonie. Jedno wszakże wiemy: na pewno był to „koncert”, a „muzyka” prawdziwie Boska.