Słowa hiszpańskiej minister do spraw równości, która stwierdziła, że dzieci mają prawo do seksu z kimkolwiek chcą, każą zadać pytanie: czy jest to ledwie skrywana aprobata dla pedofilii?
„Wszystkie dzieci [dosłownie "los niños, las niñas, y les niñes"] w Hiszpanii mają prawo znać swoje własne ciało, wiedzieć, że żaden dorosły nie może dotykać ich ciała, jeśli one tego nie chcą, i że jest to forma przemocy. Mają prawo wiedzieć, że mogą kochać lub mieć relacje seksualne z kimkolwiek chcą, na podstawie zgody”.
To cytat z wypowiedzi hiszpańskiej minister ds. równości Irene Montero przed Kongresem Deputowanych 21 września, gdy debatowano nad ustawą o prawach seksualnych. Przepisy obejmują edukację seksualną dla nieletnich w szkołach.
Jej słowa rozpętały w Hiszpanii prawdziwą komunikacyjną burzę. Jeśli bowiem rozumieć je dosłownie, oznaczałoby to, że dzieci mogą uprawiać seks z kimkolwiek chcą, w tym z dorosłymi, jeśli tylko zgadzają się na to. Jest to sprzeczne z wiedzą psychologiczną i prawem większości cywilizowanych krajów, które uznaje, że dzieci nie są wystarczająco dojrzałe psychicznie, aby udzielić świadomej zgody na stosunki seksualne z osobą dorosłą.
Nie trzeba było długo czekać na reakcje – prawicowa partia Vox złożyła doniesienie na Montero do Sądu Najwyższego, natomiast lewicowi politycy i publicyści chóralnie zaczęli bronić Montero. Trudno jednak poważnie potraktować ich apologię, gdy twierdzą, że minister chodziło tylko o „dzieci” powyżej 16 roku życia – na co zdecydowanie nie wskazuje użyte przez nią sformułowanie „wszystkie dzieci” („niño” w języku hiszpańskim odnosi się do dzieci poniżej 12 roku życia). Równie żałosne są próby odwrócenia uwagi od meritum wypowiedzi, skupiające się wyłącznie na słowach, że „dorośli nie mogą dotykać ciał dzieci”, ignorujące resztę wypowiedzi, a w szczególności klauzulę „jeśli one tego nie chcą”.
Czy doczekamy się sprostowania lub przeprosin?
Jak zauważa Jorge Ruiz Ortiz, hiszpański dziennikarz i teolog, politykom można w wielu sytuacjach udzielać kredytu zaufania, jednak w tym przypadku słowa minister Montero były jasne i nie ma tu miejsca na dwuznaczne interpretacje. Gdyby faktycznie powiedziała co innego, niż chciała, od 21 września upłynęło już wystarczająco dużo czasu na sprostowanie czy też przeprosiny.
Ortiz dodaje, że kredyt zaufania nie oznacza naiwności, zwracając także uwagę na jeszcze jedno problematyczne w tym kontekście słowo: „prawo”. „Gdy członek rządu używa słowa «prawo», musimy pamiętać, co to dla niego naprawdę oznacza. W większości przypadków sprowadza się to po prostu do «więcej władzy dla państwa». We współczesnej koncepcji politycznej państwo jest bowiem gwarantem wszystkich uznanych praw wobec społeczeństwa i jednostek. Innymi słowy, to właśnie ono zagwarantuje, że wszystkie prawa zostaną spełnione w każdych okolicznościach, ponad wszelkimi innymi względami i przed kimkolwiek. Dlatego im więcej praw zostanie uznanych, tym więcej władzy będzie miało Państwo”.
W ten sposób twierdzenia, że kobiety mają prawo do aborcji przekładają się na państwowe gwarancje, że faktycznie mogą jej dokonać, niezależnie od wieku – także w przypadku ciąż u nastolatek, i to bez zgody rodziców. Podobnie rzecz ma się z tak zwaną „orientacją seksualną” i zmianą płci. Gdy uznamy, że każdy ma „prawo” do dowolnej orientacji i do wyboru płci (gender), niezależnie od faktycznej płci biologicznej, państwo staje się gwarantem tych praw, odbierając tym samym rodzicom możliwość wpływania na własne dzieci.
Tak właśnie należy rozumieć słowa minister Montero. Gdy padają z jej ust sformułowanie na temat tego, że dzieci „mają prawo” do uprawiania seksu z kimkolwiek chcą, chodzi jej o odebranie rodzicom wpływu na wychowanie własnych dzieci i otwarcie drogi do ich instytucjonalnej deprawacji, między innymi przez „edukację seksualną” prowadzoną przez lewicowych aktywistów, z którymi minister chętnie się identyfikuje, o czym mogą świadczyć wpisy i zdjęcia zamieszczone na jej własnym profilu facebookowym.
Słowo-wytrych: „prawo”
Od czasu, gdy zaczęto mówić o „prawach człowieka”, sam termin „prawo” stał się słowem-wytrychem, za pomocą którego można uzasadnić dowolne wypaczenie, gdy tylko powiąże się je z rzekomą wolnością czynienia wszystkiego, co dana jednostka uzna za wskazane dla siebie. Nieustanne rozszerzanie katalogu praw człowieka o prawo do aborcji, prawo do wyboru płci, prawo do uprawiania seksu z kimkolwiek (w tym dzieci z dorosłymi) podważa samą ideę praw człowieka. Każe też zadać pytanie o jej powiązanie z etyką. Czy można mówić o „prawach człowieka”, gdy brakuje im jakichkolwiek podstaw etycznych?
Hiszpański publicysta Jorge Ruiz Ortiz, słusznie zauważa, że w Biblii nie ma mowy o jakichkolwiek „prawach człowieka”, nieustannie natomiast podkreślana jest waga prawa, które zostało objawione człowiekowi przez Boga, a także wpisane w samą naturę człowieka.
Być może nadszedł więc czas, aby chrześcijanie uświadomili sobie, że pojęcie „praw człowieka” w oderwaniu od etycznego fundamentu, jakim jest prawo naturalne i przykazania objawione nam przez Boga staje się zaprzeczeniem samej idei prawa. Zamiast chronić człowieka przed tym, co dla niego groźne i szkodliwe, otwiera drogę do nieposkromionej realizacji dowolnych zachcianek, pożądań i dążeń. Mówiąc o tym, że dana osoba ma „prawo” do czegoś, zapominamy często o tym, że prawo jednej osoby kolidować może z prawem innej. Przykładowo – prawo do wolności wypowiedzi staje nieraz w kolizji z prawem do zachowania dobrego imienia osób, których ta wypowiedź dotyczy. Jeszcze bardziej dramatyczna jest sytuacja w przypadku „prawa do aborcji”, gdy rzekomy dobrostan matki koliduje z fundamentalnym prawem do życia jej własnego dziecka.
Wprowadzanie kolejnych praw bez odwołania się do etycznego fundamentu prowadzi do coraz większego zamętu i nieporządku. Etyka nie może opierać się na zasadzie „wszystko mi wolno”, bo jak słusznie dopowiada św. Paweł: „ale nie wszystko przynosi korzyść” (1Kor 6,12). Warto zauważyć, że w drugiej części tej zasady brakuje słowa „mi”. Nie można bowiem wszystkiego uzasadniać własną korzyścią lub przyjemnością, ale trzeba spojrzeć szerzej. Skutki działania sprzecznego z etyką często ujawniają się dopiero po czasie, a jego konsekwencje ponoszą także inni, o których nie myślimy, gdy postępujemy niemoralnie.
Być może hiszpańskiej minister wydaje się, że skoro dziecko „wyraża zgodę” na uprawianie seksu z kimkolwiek, to ma prawo to czynić i nikt nie może go w tym ograniczać. To przekonanie oparte jest jednak na całkowicie błędnym założeniu, że dziecko jest na tyle dojrzałe, aby faktycznie taką zgodę wyrazić. Ciekawe, czy minister Montero z równym zaangażowaniem broniłaby prawa grup militarnych do werbowania dzieci-żołnierzy, gdy tylko wyrażą one zgodę na wstępowanie do armii? A jeśli nie, to być może koncepcja „praw człowieka” wymaga głębszej refleksji niż ta, do której jest zdolna hiszpańska minister do spraw równości?