Choć dziadek skończył opowiadanie, Antoś nie odzywał się. Myślał właśnie o tym, czy sam miałby tyle odwagi, by wspiąć się na Sobotnią Górę…
Choć do końca roku szkolnego pozostał jeszcze tydzień, uczniowie coraz częściej zamiast na tablicę spoglądali tęsknym wzrokiem w okno, przez które przebijały jaskrawe promienie słońca. Po lekcjach dzieci wybiegły na szkolne podwórko. Wśród koleżeńskich rozmów dominował temat zbliżających się wakacji.
Antoś po obiedzie udał się do dziadka.
– Oj, jak ten ostatni tydzień roku szkolnego się ciągnie… – westchnął, ledwie wszedł do domu.
– Nie narzekaj – uśmiechnął się dziadek. – Wakacje przecież już za pasem. Zanim się obejrzysz, będzie sobótka.
– Sobótka? – zdziwił się chłopiec.
– To nazwa góry na Śląsku – wyjaśnił dziadek – a także pogańskiego obrzędu, jaki na tej górze był niegdyś sprawowany. Dawno temu ludzie w tym miejscu oddawali cześć Słońcu. Nawet wtedy, gdy Polska była już krajem chrześcijańskim, niektóre tradycje nadal kultywowano. W noc sobótki, która poprzedzała uroczystość świętego Jana, kobiety paliły ogniska, wokół których tańczyły, wzywając pogańskie bóstwa.
Przepasywały się przy tym bylicą. Około północy wśród śpiewów puszczano na strumień wieńce, które płynęły, unoszone przez wodę. Tak wyglądał obrzęd sobótkowy.
Z samą górą Sobótką wiąże się zaś legenda. Otóż zdarzyło się kiedyś, że pewna biedna wdowa nagle zachorowała. Jej jedyny syn bardzo się martwił. Poprosił o radę znaną w okolicy znachorkę. „Istnieje pewien sposób – odrzekła kobieta – ale to bardzo trudne. Trzeba zdobyć żywą wodę”. „A gdzie mogę ją znaleźć?” – spytał syn z nadzieją w głosie. „Bardzo daleko – odpowiedziała znachorka. – Za trzema borami i trzema rzekami znajduje się Sobotnia Góra. Na jej szczycie, u stóp mówiącego drzewa, tryska źródło tej cudownej wody, która nie tylko zdrowie, ale i życie przywraca. Byli tacy, którzy chcieli jej zaczerpnąć, ale żaden nie powrócił. Wiele straszydeł i pokus strzeże do niej dostępu. Smutny los tego, kto się zlęknie lub ulegnie pokusie! Złe moce przemieniają go bowiem natychmiast w zimny głaz”. Chłopiec jednak nie uląkł się i byłby od razu udał się w podróż, gdyby nie powstrzymała go sama matka. „Ja już mam swoje życie prawie za sobą – mówiła – a ty dopiero przed sobą. Lepiej, żebym ja umarła, niż żebyś ty przepadł”. Po jakimś czasie wdowa rzeczywiście zmarła. Wówczas jej syn postanowił nie czekać dłużej. Wyruszył po wodę, która wedle słów znachorki mogła nawet umarłych wskrzesić. Przebrnął przez trzy bory i trzy rzeki, a następnie zaczął się wspinać na Sobotnią Górę. Droga była skalista. Roiło się tam od jadowitych stworzeń. Ponadto zewsząd dało się słyszeć głosy: „Po co się trudzisz, skoro obok jest ścieżka na skróty? Zaczekaj! Pokażę ci inny szlak!” – rozbrzmiewały pokusy. Wokół pojawiało się złoto, którym złe moce usiłowały zwabić biednego młodzieńca. Chłopiec szedł jednak niewzruszenie, lekceważąc to wszystko. Wkrótce z każdej strony zaczęło się do niego dobiegać przeraźliwe wycie wilka pomieszane z głośnym skowytem jakichś dzikich bestii. Co jakiś czas chłopcu zdawało się, że las przed nim staje w ogniu. Jednak były to tylko złudzenia. Złe duchy próbowały go wystraszyć. Chłopak piął się mimo to dzielnie wzwyż. Wreszcie dotarł na miejsce. Zobaczył tam wszystko tak, jak znachorka mu powiedziała: źródło żywej wody wypływało spod mówiącego drzewa. Na gałęziach siedział zaczarowany sokół. Chłopak ujrzał również niezliczone kamienie na stokach góry. Sokół zerwał się na jego widok, wzleciał ku niebu i po chwili wrócił ze złocistym dzbanem w dziobie. Wtedy mówiące drzewo przemówiło następującymi słowami: „Weź ten dzban i zaczerpnij nim żywej wody. Później zerwij jedną z moich gałązek i zanurz ją w dzbanie. Gdy to uczynisz, wracaj do matki. Po drodze jednak skrapiaj żywą wodą głazy. One czekały na ciebie latami”. Chłopiec zrobił tak, jak mu mówiące drzewo nakazało: dzban wodą żywą napełnił, gałązkę ułamał, a następnie podziękował drzewu, wodzie i sokołowi, ruszając w powrotną drogę. Zatrzymywał się przy każdym kamieniu i żywą wodą go skrapiał, a kamień w okamgnieniu przybierał postać człowieka. Wkrótce tłum odczarowanych ludzi zdążał wraz z nim. I tak chłopiec wrócił do chatki, gdzie leżała martwa matka. Skropił ją od razu żywą wodą. Wdowa natychmiast wstała z łóżka. W biednym domku zapanowało szczęście. Tak brzmi legenda o Sobotniej Górze. W czasach Bolesława Krzywoustego pewien możny rycerz, Piotr Włast, sprowadził na tę górę zakonników, którzy założyli tam klasztor.
Choć dziadek skończył opowiadanie, Antoś nie odzywał się. Myślał właśnie o tym, czy sam miałby tyle odwagi, by wspiąć się na Sobotnią Górę…
opr. aś/aś