Największa obok "Quo vadis" powieść religijna
PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów
Rok wydania: 2011
ISBN 978-83-7502-279-7
stron: 688
Format książki: 136 x 210 mm
fragment książki:
Nazajutrz oddział żołnierzy udał się do Opustoszałego domu Hurów. Zaryglowali od zewnątrz bramy, w rogach umieścili woskowe pieczęcie, a po bokach przybili tabliczki z łacińskim napisem: WŁASNOŚĆ CESARZA.
Dzień później, około południa, dekurion z liczącym dziesięciu jeźdźców oddziałem zbliżył się do Nazaretu od strony Jerozolimy. Nazaret był w owym czasie niewiele znaczącą mieściną położoną na wzgórzu, tak małą, że jedyna znajdująca się tam ulica przypominała raczej wąską ścieżkę, ubitą przez pędzone nią trzody. Na południu rozpościerała się równina Ezdrelon, a z zachodnich wzniesień widać było wybrzeże Morza Śródziemnego, obszar ciągnący się za Jordanem i górę Hermon. Cała okolica obfitowała w ogrody, winnice, sady, pastwiska i gaje palmowe. Ściany ubogich kwadratowych domów o płaskich dachach pokrywały jasne liście winorośli. Na szczęście susza, która wypalała wyżyny Judei, nie przekraczała nigdy granicy Galilei.
Trąbka oznajmiła mieszkańcom przybycie nieoczekiwanych gości. Wkrótce z bram i drzwi frontowych wyległy na zewnątrz tłumy ciekawskich. Wprawdzie i tu żywiono szczerą niechęć do Rzymian, ale ciekawość przeważyła. Nie należy się temu dziwić, gdyż Nazaret leżał z dala od głównych gościńców i rzadko kiedy działo się w pobliżu coś niezwykłego.
Szczególne zainteresowanie wzbudził eskortowany przez oddział więzień. Szedł pieszo, z gołą głową, na wpół nagi. Miał ręce związane z tyłu. Opleciony wokół jego nadgarstków rzemień przymocowany był do uprzęży konia. Młodzieńca spowijała chmura żółtego pyłu. Co chwila potykał się i omdlewał.
Dekurion zatrzymał się ze swoimi ludźmi przy studni. Zsiedli z koni, a wyczerpany więzień osunął się na ziemię. Nazarejczycy, widząc, że jest bardzo młody, chcieli mu pomóc, lecz nie mieli odwagi. Stali więc zmieszani, podczas gdy żołnierze podawali sobie dzban i gasili pragnienie. Nagle jedna z kobiet ujrzała człowieka nadchodzącego drogą z Sefforis i zawołała:
- Patrzcie! Idzie cieśla. Zaraz się czegoś dowiemy.
Był to człowiek sędziwy. Siwe włosy wystawały mu spod nakrycia głowy, biała broda spływała po szarej, zgrzebnej sukni. Posuwał się wolno, nie tylko z powodu podeszłego wieku, ale również dlatego, że długo wędrował bez odpoczynku i niósł ciężkie narzędzia: siekierę, piłę i nóż.
Przystanął nieopodal, by przyjrzeć się zgromadzonym ludziom.
- Och, rabbi, dobry rabbi Józefie! - wykrzyknęła kobieta, biegnąc ku niemu. - Przyprowadzono więźnia. Spytaj żołnierzy, kim jest, co uczynił i jaki czeka go los.
Twarz rabbiego ani drgnęła. Spojrzał na spętanego młodzieńca, po czym podszedł do oficera.
- Niechaj pokój Pana będzie z tobą! - rzekł z powagą.
- A z tobą łaska bogów - odparł dekurion.
- Przybywacie z Jerozolimy?
- Tak.
- Wasz więzień jest młody.
- Tylko wiekiem.
- Czy mogę spytać, jaką popełnił zbrodnię?
- To morderca.
Zebrani z niedowierzaniem powtarzali ostatnie słowo, lecz Józef pytał dalej:
Czy jest synem Izraela?
- Jest Żydem - stwierdził sucho Rzymianin.
Obecnych znów ogarnęła fala współczucia dla skazańca.
- Nie znam się na waszych rodach - dodał żołnierz - lecz wiem nieco o rodzinie więźnia. Zapewne słyszałeś o księciu jerozolimskim imieniem Hur.
- Spotkałem go kiedyś.
- To jest właśnie jego syn.
W tłumie odezwały się krzyki. Dekurion, chcąc je uciszyć, oświadczył bez zwłoki:
- Przedwczoraj w Jerozolimie próbował zabić szlachetnego Gratusa, zrzucając mu na głowę dachówkę.
Po tych słowach istotnie zapadła cisza. Nazarejczycy spoglądali teraz na Ben Hura jak na dziką bestię.
- I zabił go? - spytał Józef.
- Nie.
- Jaki zapadł wyrok?
- Dożywotnie galery.
- Boże, pomóż mu! - rzekł ze wzruszeniem starzec.
Wówczas młodzieniec, który towarzyszył Józefowi, lecz dotąd stał za nim niezauważony, położył na ziemi siekierę, zbliżył się bezszelestnie do studni, wziął z cembrowiny dzban z wodą i nim strażnicy zorientowali się w sytuacji, pochylił się nad więźniem, podsuwając mu naczynie do ust.
Skazaniec ocknął się, czując na ramieniu dotyk serdecznej dłoni. Podniósł wzrok i ujrzał twarz, której nigdy już nie miał zapomnieć; twarz młodzieńca w jego wieku, ocienioną lokami kasztanowych włosów, a zarazem rozjaśnioną przez oczy tak łagodne, przejmujące, pełne miłości i głębi, że nic nie mogło się oprzeć bijącej od nich mocy. Duch młodego Żyda, ciężko doświadczony doznanymi cierpieniami, przeżarty goryczą i coraz bardziej łaknący pomsty na całym świecie, odzyskał pod spojrzeniem nieznajomego dziecięcą czystość. Więzień przywarł usta do dzbana i pil łapczywie; nikt nie ośmielił się mu przeszkodzić.
Kiedy zaspokoił pragnienie, niezwykły młodzieniec przeniósł dłoń, którą dotąd trzymał na ramieniu skazańca na jego głowę i wypowiedział błogosławieństwo. Potem odstawił dzban na cembrowinę, zabrał siekierę i wrócił do Józefa. Wszyscy popatrzyli za nim ze zdumieniem.
Kiedy napojono wierzchowce, dekurion wydał rozkaz wyruszenia w dalszą drogę, lecz jego zachowanie zmieniło się nie do poznania. Sam podniósł więźnia z ziemi i pomógł mu wsiąść na konia za jednym z żołnierzy. Po odjeździe oddziału nazarejczycy wrócili do swoich domów.
I tak oto Ben Hur po raz pierwszy spotkał syna Maryi.
opr. aś/aś