Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy (fragmenty)
Maciej Grabski Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy |
|
Proboszcz siedział przy biurku w gabinecie. Leżący wciąż na półce Dziki nie spał, lekko przekrzywiając głowę przyglądał się uważnie Rafałowi, jakby oczekując na rozwój wypadków. Na biurku leżał wyjęty przed chwilą z szuflady, jeszcze zapieczętowany, gruby pakiet. Rafał jakby się wahał, lecz wreszcie wziął go do ręki. Zdecydowanym ruchem złamał pieczęć, lak trzasnął cicho, okruchy rozsypały się po gładkim blacie. Pakiet krył w sobie dwie koperty, proboszcz wybrał cieńszą. Nożykiem rozciął papier i jął z trudem wczytywać się w chwiejne, rozstrzelone, często słabo wyraźne pismo biskupa.
Rafale,
tym razem ja oszczędzę sobie i tobie upokarzających tłumaczeń i przeprosin. Idą trudne i ciekawe czasy. Jeśli moje przeczucia się spełnią i konklawe przyniesie radość, nieoczekiwaną dla innych, mniej świadomych — konieczna jest moja rada.
Tytus Liwiusz, którego tomem tak pochopnie i z wściekłością rzuciłem gdy spotkaliśmy się ostatnio napisał, że lepiej aby bali się ciebie mądrzy wrogowie, niż wychwalali głupi współobywatele. Miał rację. Pamiętaj: jeżeli ktoś, kto stoi od ciebie wyżej zwraca się do ciebie z prośbą którą możesz spełnić — nie rób tego zbyt skwapliwie, bo uzna, że jesteś słaby i następnym razem nie będzie już prosił, lecz zażąda. Jeżeli ktoś taki ci grozi — jest słaby i liczy tylko na to, że jesteś słabszy niż on. Jeżeli zaś grozi ci groźbą której nie może spełnić — ma cię za głupca jeszcze większego niż on sam. Jeżeli wychwala i obiecuje godności — znaczy, że sam sięga po jeszcze wyższą godność i potrzebuje niewolnika. A jeżeli o nic nie prosi, niczego nie obiecuje i niczym nie grozi — jest godnym ciebie wrogiem. Wiedzieć kogo się obawiać — to prawdziwa mądrość.
Proszę cię, Rafale, o zgodę na pochowanie mnie w Gródku. To miejsce odmieniło i nawróciło nas obu: mistrza i ucznia — starego proboszcza Stanisława i mnie. Pamiętaj, to nie jest moja wola. To jest moja prośba, która może mieć swoje konsekwencje w przyszłości. Jeśli zdecydujesz się ją spełnić — niech pogrzeb będzie cichy i pozbawiony wszelkiej zbędnej celebry. Pomódl się za mnie. Mój przyjaciel Chaim mawiał, że gdy sprawiedliwy się modli — unosi do nieba modlitwy innych. Może inni też się za mnie modlą.
Jeszcze jedno. Wiem kto może przejąć po mnie diecezję. W drugiej kopercie znajdziesz informacje, które będą bardzo użyteczne. Pomogą ci przetrwać w miejscu które chyba pokochałeś, wśród ludzi, którzy cię przyjęli.
Niech Cię błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec, i Syn, i Duch Święty, Amen.
Jakub
Rafał odłożył list. Wziął do ręki drugą kopertę. Spojrzał na kota. Dziki znów leżał z zamkniętymi oczami. Jego prawa łapa i ogon zwisały bezwładnie za krawędź półki.
-„Nic się nie zmieniło” — pomyślał. Nie mógł, lub nie chciał zrozumieć Jakuba, który choć na łożu śmierci odżegnywał się od władania ludźmi — próbował już zza grobu zawładnąć Rafałem. Zerknął na zegarek, dochodziła druga. Starannie złożył zapisaną kartę zdmuchując okruchy laku z biurka. Schował obie koperty do szuflady. W głowie już układal sobie to, co będzie mówił kurialistom.
Przewidywany przez Rafała szturm na plebanię w Gródku rozpoczął się szybciej niż przewidywał. Tuż przed czwartą pod plebanię podjechala czarna Wołga. Zza kierownicy wysiadł Krzysztof, szybkim krokiem obszedł samochód i usłużnie otworzył drzwi. Z tylnego siedzenia wygramolił się diecezjalny ekonom, okrąglutki, niewysoki, i na pierwszy rzut oka niezwykle jowialny. Rafał wiedział jednak skądinąd, że w wielu sprawach związanych z prowadzeniem finansów wykazywał się twardością i bezwzględnością kompletnie nieprzystającą do dobrodusznego wyglądu. Za nim wyskoczyli z samochodu dwaj kurialiści. Rafał obserwował scenę z ganku. Kurialiści wyprzedzili ekonoma. Bardziej niecierpliwy zwrócił się władczo do proboszcza:
— Ksiądz jest tutaj proboszczem? Gdzie tu jest cmentarz?
Rafał uśmiechnął się ciepło:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Chyba powinien sobie ksiądz powtórzyć naukę o chrześcijańskich pozdrowieniach. Dobrze się składa, akurat za godzinę mam katechezę dla dzieci młodszych...
Kurialista zaczerwienił się z wściekłości. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, drugi złapał go za ramię powstrzymując od nieopatrznej riposty. Do plebańskiego ogrodu wkroczył ekonom z Krzysztofem.
— Szczęść Boże, księże proboszczu — ekonom rozpromienił się tak, jakby całe życie marzył o tej chwili. — Cieszę się, że spotykam księdza, choć — przygasił nieco uśmiech — przykro mi niezmiernie, że odbywa się to w takich okolicznościach, w których nie wiadomo czy bardziej radować się, czy smucić...
— Daj Boże — Rafał był samą serdecznością. — Zapraszam jego dostojność księdza administratora na plebanię. Myślę, że ksiądz Krzysztof nie pogniewa się, jeśli poczeka chwilę ze swoimi towarzyszami na zewnątrz...
Krzysztof przełknął obrazę bez słowa. Wiedział doskonale, że miną miesiące zanim Rafał zapomni mu feralny kwadrans w gabinecie Jakuba. Tak, jak półtora roku wcześniej, przysiadł na ławeczce. Przypomnial sobie, że odmawiał wtedy różaniec. Uświadomił sobie jak dawno nie miał go w dłoniach. Sięgnął odruchowo do kieszeni pod sutannę, nie znalazł go jednak. Odwrócił się do księży:
— Pożyczycie mi różaniec?
Kurialiści spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Jeden z nich pokręcił przecząco głową. Krzysztof machnął z rezygnacją ręką, wstał i poszedł w stronę kościółka.
— Jak się ksiądz proboszcz miewa? ze zdrowiem dobrze? — zatroszczył się ekonom, gdy usiedli już z Rafałem w gabinecie. — Pamiętamy co się wydarzyło ostatnio, takie historie mogą mocno człowieka podkopać. Dobrze, że siostra księdza jest lekarką, najważniejsze mieć właściwą opiekę.
Rafał zignorował nutkę ironii w głosie zwierzchnika.
— Dziękuję jego dostojności, chorowałem trochę, ale nic poważnego się nie wydarzyło. Zresztą zdrowie to w tej chwili mój najmniejszy problem.
Ekonom spojrzał czujnie:
— A jaki jest ten większy?
Troska na twarzy Rafała była aż nadto widoczna.
— Niech jego dostojność mnie źle nie zrozumie, ale taka wizyta i w takiej chwili może zwiastować wszystko, nawet przeniesienie...
Jego dostojność poprawiła się na fotelu i od razu poczuła się pewniej.
— Oj, proszę księdza, nikt księdza proboszcza stąd nie zamierza przenosić. Widzi ksiądz — w głosie ekonoma zabrzmiała anielska łagodność — nasz świętej pamięci biskup był bardzo związany z tym miejscem. Nie będę wnikał w niepotrzebne szczegóły, teraz, w obliczu śmierci naszego pasterza nie jest to istotne. W każdym razie ksiądz biskup Jakub chciał, by go pochowano w Gródku.
Przerwał, oczekując reakcji proboszcza. Rafał udał zakłopotanie:
— To zaszczyt dla mojej parafii, ale...
— Ale? — podchwycił ekonom. Rafał pochylił pokornie głowę:
— Jeżeli taka była wola księdza biskupa Jakuba, to nawet gdybym miał cokolwiek przeciw — jakie miałoby to znaczenie? Ja tylko myślę z przerażeniem o tym wszystkim, co stanie się za chwilę, o kłopotach, o gościach, o naszym rozsypującym się z braku pieniędzy kościółku...
— No właśnie, no właśnie — zgodził się dziwnie łatwo ekonom — gdyby ksiądz nie miał nic przeciwko ceremonii, może moglibyśmy coś zaradzić na tutejsze problemy...
Rafał, jakby nie słyszał tego, co powiedział ksiądz administrator i ciągnął dalej:
— ...organy ledwie grają, a przecież to zabytek, prawie jak u bernardynów, tylko mniejsze...
— Niech się ksiądz nie martwi — przerwał gwałtownie ekonom — zobaczymy, co da się zrobić. Na pewno pomożemy.
Rafał westchnął rozdzierająco.
— No tak, jego dostojność pewnie nie pamięta, już raz zwróciłem się do kurii o pomoc w sprawie dzwonnicy...
— Ta sprawa została załatwiona pozytywnie — szybko oświadczył ekonom. — Może ksiądz liczyć na zwrot środków, jakie wydatkował ksiądz na remont. Cieszymy się bardzo, że ksiądz poradził sobie tak doskonale...
-...kosztem najuboższych, czyli parafian — wpadł mu w słowo Rafał. — A to tylko prace zabezpieczające, bo mało brakowało, żeby kościółek się rozsypał. Wiem, wiem, słyszałem, że diecezja miała w ostatnim okresie szereg innych, nieprzewidzianych wydatków...
Ekonom przyglądał się z rosnącym zaskoczeniem Rafałowi. Szybko zdusił w sobie myśl, że wie on na temat ostatnich wydatków biskupa Marka znacznie więcej niż powinien. Postanowił wypuścić próbny balon.
— Owszem, diecezja zawsze ma sporo wydatków, ale ksiądz chyba nieco przesadza. Przecież sytuacja nie jest aż tak zła. Zresztą nie wiem, czy przy księdza przedsiębiorczości jakakolwiek większa pomoc byłaby na miejscu, świetnie sobie ksiądz radzi.
— Już to słyszałem — uciął stanowczo Rafał. — Skoro tak, wypada mi tylko przyglądać się biernie ceremonii, zgłaszając moje obiekcje co do całej sytuacji dziekanowi, jak również pisząc stosowne listy...
„-Wie! Jakimś cudem wie o testamencie i pieniądzach!...”— zakołatało w głowie administratorowi. Zrozumiał, że wybrał fatalną taktykę i zaczyna przegrywać. Rozpaczliwie szukał jakiegoś rozwiązania, które oddaliłoby widmo nieuchronnej negocjacyjnej porażki z gródeckim proboszczem. Nieoczekiwanie ratunek przyszedł od samego Rafała.
— Jego dostojność doskonale zdaje sobie sprawę jak wielka odpowiedzialność ciąży na nas w takiej sytuacji. Pozwoli ksiądz administrator, że nim podejmę decyzję — wysłucham opinii mojej Rady, która reprezentuje przecież wszystkich parafian. Czy zgodzi się ksiądz na to, by odroczyć swoją decyzję do jutra? Będę niezwykle zobowiązany.
— Tak, oczywiście — zgodził się skwapliwie administrator. — Spotkajmy się jutro o tej samej porze.
— Będę również zobowiązany — uśmiechnął się Rafał — jeśli ksiądz administrator będzie pamiętał o swoich obietnicach. Oczywiście, jak rozumiem, zadbałby ksiądz nie tylko o wygląd naszego pięknego choć bardzo zniszczonego przez czas kościoła, ale i o godziwy pochówek świętej pamięci księdza biskupa? Mówię tutaj o niebagatelnych kosztach związanych z odpowiednim dla tak znakomitej postaci grobowcem...
Ekonom zamachał rękami jakby opędzając się od podobnych, niecnych myśli.
— Powiedziałem, nie cofnę. Jeśli ksiądz zechce, potwierdzę to publicznie.
— Jego dostojność żartuje — zgorszył się proboszcz. — Nigdy nie śmiałbym zwrócić się do księdza administratora o coś takiego. Przecież ksiądz zastępuje świętej pamięci księdza biskupa, a kto wie, może kiedyś na dobre zajmie jego miejsce? tak czy owak, jest ksiądz moim zwierzchnikiem.
Administrator zerknął spode łba na Rafała. Był niemal pewien, że rozmówca kpi sobie z niego. W kolejce do sukcesji był na co najwyżej szóstym miejscu, i w diecezji wiedzieli o tym niemal wszyscy. Szybko porzucił jednak rozważania jako bezcelowe. Spotykał się z racji swego urzędu z rozmaitymi ludźmi, na ogół łatwo dawali się rozszyfrować, ale proboszcz gródecki był inny, trudno go było podejść i jeszcze trudniej zrozumieć. Administrator ostatecznie porzucił przekonanie, że w rozmowie proboszczowi szło tylko o wykorzystanie sytuacji dla poprawy finansów parafii. Wstał. Rafał również podniósł się z krzesła.
— Jesteśmy umówieni, księże proboszczu. Bóg zapłać za poświęcony mi czas — spojrzał na Rafała bez początkowej jowialności.
— Ależ księże administratorze... już ksiądz odjeżdża? nawet ksiądz herbatki u mnie nie wypił — sumitował się gospodarz. — Zgodzi się ksiądz przyjąć zaproszenie na jutrzejszy obiad, jako skromną rekompensatę za dzisiejszy brak gościnności?
Ekonom wyciągnął dłoń do Rafała.
— Szczęść Boże, księże proboszczu. Nie wiem, czy uda mi się zostać, ale liczę na to.
Uścisnęli sobie dłonie. Ekonom wyszedł sam z plebanii. Jednym gestem zgarnął swoich podwładnych i wsiadł do samochodu. Wołga ruszyła gwałtownie. W głowie dostojnika niedowierzanie szło o lepsze z podziwem. „- Do jutra muszę za wszelką cenę wiedzieć wszystko, ile wie — i skąd. Inaczej przepadnę. Kto by się spodziewał. Dobrze, że siedzi w tym Gródku, a nie u nas...”.
Rafał odczekał chwilę w gabinecie. Chyba po raz pierwszy zamknął drzwi od środka na klucz i sięgnął do szuflady. Wydobył z niej listy od Jakuba. Oglądał przez dłuższą chwilę grubszą kopertę. Wahał się długo, lecz w końcu zdecydował się. Rozciął papier. Wewnątrz znajdował się gruby plik podpisanych i opieczętowanych dokumentów, jakieś listy i kwity. Zaczął je przeglądać, najpierw z zaciekawieniem, potem ze zdumieniem, wreszcie z przerażeniem.
Pół godziny później wyszedł z plebanii i skierował się w stronę kościoła. Przed świątynią czekały już dzieci.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — wrzasnęły zgodnie.
— Na wieki wieków amen — Rafał uśmiechnął się, przypominając sobie nieszczęsnego kurialistę. Najbardziej rezolutny z siedmiolatków zerknął na Rafała.
— Księże proboszczu, a zagra nam ksiądz na organach Misia Uszatka??
Rafał zamyślił się głęboko, zmarszczył brwi i podparł dłonią brodę. Kilkanaście par oczu obserwowało go z absolutną uwagą.
— Dobrze — zdecydował. Gestem uciszył radosny wrzask. Spojrzał z wysokości swoich dwóch metrów na grupę dzieciaków.
— Ale pod jednym warunkiem — zawiesił głos. Znów poczuł na sobie uważne spojrzenia. — Porozmawiamy dzisiaj o tym, co to jest ukrywanie grzechów, a wy poradzicie mi coś. Zgoda?
— Taaaaaak!!!! — zgodnie wrzasnęły dzieci. Weszli do kościoła.
* Tytuły rozdziałów są dziełem red. OPOKA
opr. aw/aw