O malarstwie poświęconym tajemnicy Bożego Narodzenia i związanej z nim symbolice
Maleńkie Dzieciątko złożone w żłobie, pochylona nad nim Matka, pyski wołu i osła, stajenka... Zachwycamy się Bożymi Narodzinami. Ale czy zdajemy sobie sprawę z niewyobrażalnej nowości i niezwykłości owego wydarzenia? Słowo Boże — jak czytamy w Księdze Mądrości — „runęło w pośrodek zatraconej ziemi”. Bóg stał się człowiekiem, stał się dzieckiem. Artyści zrozumieli, jak cudownym zdarzeniem było Narodzenie, które łączy dziecięcą delikatność i czułość z gwałtowną jak ogień przemianą. Pierwsze plastyczne wyobrażenia Narodzin podkreślają zdumiewający fakt, iż Bóg włączył się w czas biologiczny, że Jego ciało poczęło się w ciele kobiety. Na bizantyńskich mozaikach, na płaskorzeźbie z katedry w Chartres osłabiona porodem Maryja spoczywa na łożu, wyciągając dłoń ku szczelnie otulonemu w pieluszki Dzieciątku, zaś służące przygotowują dla Niemowlęcia kąpiel.
Na obrazie piętnastowiecznego flamandzkiego mistrza Rogera Campina widzimy pośród adorujących dwie niewiasty, przystrojone w wykrochmaloną biel. To dwie położne, o których opowiada apokryficzna Protoewangelia Jakuba. Lecz już legenda mówi o tym, że przyjście Jezusa na świat było cudem. Dziecię wyszło z Maryi niczym promień słońca, niczym błysk światła. Narodziny dokonały się ponad porządkiem natury. Dlatego na późniejszych obrazach — jak w wizji późnorenesansowego malarza Baroccia, gdzie rumiane Dzieciątko zdaje się uśmiechać do widzów — Matka klęczy przed żłóbkiem pogrążona w cichej modlitwie, wielbiąc swego Syna i Boga.
Malarze podkreślają także inną zaskakującą nowość — potężny władca nieba i ziemi rodzi się w ubóstwie. Pierwszymi wezwanymi przed Jego oblicze, o czym czytamy w Ewangelii według świętego Łukasza, byli pasterze. Flamandzki artysta Hugo van der Goes wiernie oddaje ich ogorzałe oblicza, szorstkie dłonie i połatane odzienie. Z czułą uwagą przyglądają się malarze rozwichrzonemu słomianemu poszyciu szopki.
Przeraźliwie biedna jest sceneria w Bożym Narodzeniu Hieronima Boscha — nagie Dzieciątko spoczywa na kilku garściach słomy, a wół i osioł, których miękkie nozdrza tłoczą się nad posłaniem Niemowlęcia, zdają się ogrzewać chłodne powietrze stajenki. Tradycja przekazuje, że Bóg narodził się w ubogiej stajni, w otoczeniu zwierząt. Przyszedł na świat w grocie, miejscu, które zawsze pobudzało ludzi do medytacji, pozwalało odczuć kontakt z Nadprzyrodzonym. Cała natura daje zatem świadectwo owej absolutnej nowości — Bóg włączył się w życie świata ponad naturą, lecz we współbrzmieniu z nią.
Na obrazie renesansowego weneckiego mistrza Giorgiona Święta Rodzina zdaje się stanowić jedno z pełnym harmonii pejzażem. Piękne barwy krajobrazu prowadzą nasze oczy ku mrocznemu, wilgotnemu wnętrzu groty Narodzenia, wnętrzu odpowiedniemu dla objawienia i tajemnicy. Owa tajemnica jest niczym snop światła, zawsze silny i wciąż nowy. Światło, którego źródłem jest Nowonarodzony, wybucha jak żółty, oślepiający płomień w ciemności Świętej nocy szesnastowiecznego malarza Corregia. O świetle tym przypomina świeca, trzymana i osłaniana przez świętego Józefa na obrazach piętnastowiecznych flamandzkich artystów.
Wiele symboli bożonarodzeniowej ikonografii ukrywa myśl o nowości owego wydarzenia. Niektóre wyobrażenia Narodzin mają za tło ruiny — i dzieje się tak nie tylko z powodu malowniczości spękanych murów, strzaskanych kolumn i łuków, zmurszałych cegieł oraz ścian oplecionych bluszczem. Artyści — jak Martin Schongauer w pełnym prześlicznych szczegółów miedziorycie — pragną zwrócić naszą uwagę na to, iż na gruzach starej narodziła się nowa religia, Stary Testament ustąpił miejsca Nowemu.
Na obrazie Rogera Campina jasny, wczesnozimowy, bezśnieżny pejzaż jest pełen spokoju. Statki suną po zielonkawej toni, w domach toczy się codzienne życie, ludzie spacerują krętą drogą wśród nagich drzew, jakby nieświadomi cudu Narodzenia, który my — widzowie — mamy przed oczyma. Lecz zza skały wychodzi już zwiastun nowej ery — wielkie słońce. Jego pierwsze promienie ogrzewają krajobraz i głoszą chwałę wydarzenia, które zmieni wszystko, po którym nic już nie będzie takie jak przedtem.