Zioła a farmakoterapia

Farmakoterapia czy zioła? A może jedno i drugie? Jak skutecznie leczyć, unikając medycznego fanatyzmu?

W poprzednich artykułach napisaliśmy o tym, jak korzystać z ziołolecznictwa, aby przynosiło ono poprawę naszego zdrowia, a nie jego pogorszenie oraz podaliśmy przykłady zestawów ziołowych, mogących leczyć konkretne schorzenia. Wypada jednak także wyjaśnić pewne nieporozumienia dotyczące relacji między „akademicką” farmakoterapią a ziołolecznictwem.

Tak jak w wielu kwestiach, tak i tu istnieje duża polaryzacja poglądów. Dzielimy się zazwyczaj na dwa obozy — jedni są „za”, drudzy „przeciw”. Jedni są gorącymi zwolennikami ziołolecznictwa, inni — wyśmiewają je, uważając za jakąś formę zabobonu czy niesłusznie utożsamiając zielarzy ze znachorami. Tymczasem po pierwsze, medycyna akademicka korzysta garściami z leków opartych na surowcach zielarskich, po drugie zaś — choć farmakoterapia jest często bardzo skuteczna w zwalczaniu ostrych stanów chorobowych, zazwyczaj słabo sobie radzi z chorobami przewlekłymi. A nawet, jeśli daje możliwości takiego leczenia, nie dzieje się to bez szeregu skutków ubocznych. Idąc do lekarza, spodziewamy się, że przepisane przez niego lekarstwa po prostu „wyleczą” naszą chorobę. I zgodnie z naszymi oczekiwaniami, lekarz przepisuje leki, które mają przynieść określony efekt terapeutyczny, ale w większości przypadków efektem tym nie jest trwałe wyleczenie choroby, tylko jej opanowanie, to znaczy przywrócenie w organizmie pewnej równowagi zaburzonej przez chorobę. Nie oznacza to jednak, że nasz organizm wrócił do stanu sprzed choroby, tak jakby jej w ogóle nie było. Medycyna akademicka nie jest jakąś magią, pozwalającą cofnąć czas i wrócić do punktu wyjścia. Zapewne chcielibyśmy dostać lek na wieczną młodość, ale jak dotąd medycyna niczego takiego nie odkryła i zapewne nigdy nie odkryje.

Każda choroba zostawia w naszym organizmie jakiś ślad, zmieniając nasz metabolizm, działanie układu immunologicznego, pogarszając sprawność różnych układów naszego organizmu czy powodują trwałe uszkodzenia narządów lub ich czynności. Większość leków działa przede wszystkim objawowo, w pewien sposób kompensując ten brak czy zaburzenie czynności. Niestety, niemal każdy lek wprowadzony do organizmu ma szereg skutków ubocznych. Dlatego oglądając reklamy, słyszymy wielokrotnie powtarzane słowa „przed użyciem... skonsultuj z lekarzem lub farmaceutą”. Wiedza medyczna obejmuje bowiem nie tylko samo działanie leku (przedstawiane w reklamie), ale także jego skutki uboczne oraz możliwe interakcje z innymi lekami przyjmowanymi przez nas. Niestety sami „lekarze lub farmaceuci” nieraz zapominają o tych skutkach ubocznych, albo raczej — wolą zakładać, że w naszym przypadku nie wystąpią one, bądź efekt terapeutyczny jest istotniejszy od ewentualnych skutków ubocznych.

Czy podejście proponowane przez zielarzy jest inne? Czy zachodzą jakieś zasadnicze różnice między ziołolecznictwem a farmakoterapią? Oddajmy głos o. Czesławowi Klimuszce, wybitnemu polskiemu znawcy problematyki ziołolecznictwa:

Każde zaburzenie i naruszenie równowagi biologicznej w prawidłowych czynnościach naszego organizmu nazywamy chorobą. Nad przywróceniem równowagi w naszym ustroju pracuje usilnie i maksymalnie sam organizm, angażując do tego wszystkie czynniki obronne (...) Bywają jednak wypadki, gdy siły destruktywne występujące w ludzkim organizmie są silniejsze od sił obronnych. Wówczas nas ustrój potrzebuje pomocy w formie leków. Chodzi głównie o to, by nasze leki istotnie pomagały w zlikwidowaniu choroby, a nie powodowały jej pogłębienia lub nawet wywołania leczeniem innych schorzeń, nowych i groźniejszych, co się dziś często zdarza z winy nie zawsze lekarza, lecz z winy leków. (Cz. Klimuszko, Ziołolecznictwo, bmw. s. 15).

Autor zwraca tu uwagę na trzy istotne zagadnienia. Po pierwsze, nasz organizm posiada wiele mechanizmów samoregulujących, które w normalnych warunkach wystarczą do utrzymania go we właściwym stanie równowagi. Mechanizmów tych jest zbyt wiele i są zbyt skomplikowane, aby je tu opisywać. Związane są one, między innymi, z regulacją hormonalną, działaniem systemu immunologicznego, systemu nerwowego (zwłaszcza autonomicznego) oraz wieloma czynnościami na poziomie metabolizmu komórkowego. Podawanie leków może służyć usprawnieniu działania tych mechanizmów (gdy któryś z nich zawodzi), jednak właśnie ze względu na te działanie samoregulujące niezwykle łatwo jest te czułe mechanizmy „rozstroić”. Przykładem może być terapia hormonalna — gdy podajemy hormony z zewnątrz, organizm może ograniczyć wewnętrzne wydzielanie analogicznego hormonu. Próbując w ten sposób osiągnąć dany efekt terapeutyczny (na przykład podając glikokortykosterydy w celu zmniejszenia stanu zapalnego) jednocześnie wywołujemy skutek uboczny — zaburzając wydzielanie naturalnego hormonu. Po odstawieniu sterydu organizm może reagować różnie — najczęściej po pewnym czasie pierwotny poziom wydzielania hormonu wraca do normy, czasem jednak zaburzenie może się utrzymywać (stąd późniejsza sterydozależność lub sterydooporność). Innym przykładem jest podawanie antybiotyków w przypadku podejrzenia zakażenia bakteryjnego. Po pierwsze, nierzadko antybiotyki podawane są bez przeprowadzenia badań, czy faktycznie jest to zakażenie bakteryjne (na przykład w przypadku chorób górnych dróg oddechowych) i jakie konkretnie bakterie należałoby zwalczać. Po drugie, samo podanie antybiotyku zmienia działanie naszego układu odpornościowego. Po pierwszej odpowiedzi — uogólnionej (obejmującej m.in. działanie makrofagów) powinna nastąpić druga faza — respons specyficzny, podczas której system niejako „uczy się” produkując przeciwciała przeznaczone bezpośrednio do zwalczania danego patogenu. Antybiotyki zakłócają ten mechanizm, działając bezpośrednio na patogen chorobotwórczy, likwidując go, zanim system odpornościowy zdąży wyrobić sobie odpowiedź specyficzną. W przypadku kolejnego zakażenia tym samym patogenem (które jest bardzo prawdopodobne, ponieważ zazwyczaj nadal występuje on gdzieś w środowisku chorego) organizm nie ma wyrobionego mechanizmu odporności i następuje kolejny epizod choroby. Antybiotykoterapia ma więc sens w pewnych przypadkach (np. gdy organizm jest na tyle osłabiony, że nie dałby sobie rady z zakażeniem, lub gdy bakterie są szczególnie groźne, powodując duże zagrożenie życia, np. w przypadku zakażeń szpitalnych), ale nie we wszystkich.

Po drugie, o. Klimuszko zwraca uwagę na problem możliwego pogłębienia się choroby. Czy faktycznie leki mogą pogłębiać chorobę? Oczywiście, że tak — gdy leczą objawy, nie usuwając przyczyn. Najprostszym przykładem są leki przeciwbólowe. Przyjmując je — usuwamy objaw, czyli to, co jest dla nas najbardziej dolegliwe. Nie zastanawiamy się jednak, czy odczuwany przez nas ból, na przykład — ból  głowy — jest skutkiem migreny, zaziębienia, grypy, zapalenia opon mózgowych, a może — nowotworu. W każdym z tych przypadków potrzebne byłoby inne podejście, a lek przeciwbólowy można traktować jedynie doraźnie. Czy leki mogą wywoływać inne schorzenia? Jak najbardziej — pośrednio i bezpośrednio. Pośrednio — ponieważ niewłaściwie leczona choroba może wywoływać kolejne. Przykładem mogą być stany zapalne w jamie ustnej (nieleczone lub niewłaściwie leczone problemy stomatologiczne), które — na co rzadko zwracamy uwagę — mogą doprowadzić do wielu groźnych chorób ogólnoustrojowych. Substancje z chorego przyzębia przedostają się do krwioobiegu; bakterie wytwarzają toksyny, które mogą uszkadzać trzustkę, zwiększać ryzyko miażdżycy i chorób serca. Bezpośrednie skutki uboczne lekarstw zazwyczaj opisywane są w towarzyszących im ulotkach, któż jednak zadaje sobie tyle zachodu, żeby je czytać...

Po trzecie, problemem nie są lekarze, ale same leki. Lekarzy przepisując dany lek kieruje się informacją pochodzącą z koncernu farmaceutycznego, będącą wynikiem długotrwałych i szerokich badań o charakterze statystycznym. Firmy farmaceutyczne wprowadzając na rynek daną substancję testują ją na znacznej liczbie pacjentów. Aby testy mogły być wiarygodne, testowana jest konkretna substancja, a nie cały zestaw substancji. I tu właśnie ujawnia się zasadnicza różnica pomiędzy podejściem farmaceutycznym a ziołoleczniczym. W przypadku współczesnej farmacji, zakłada się podanie konkretnej substancji (z ewentualnymi substancjami pomocniczymi) w konkretnej dawce, aby osiągnąć optymalny efekt terapeutyczny. W praktyce okazuje się jednak, że dany pacjent nie jest „daną statystyczną”, ale konkretnym żywym organizmem, który inaczej reaguje na dany lek, ponadto występują u niego rozmaite skutki uboczne. Dlatego, aby dopasować terapię do pacjenta, przepisuje mu się kolejny lek, aby zniwelować owe skutki uboczne. A tej kolejny lek, niwelując skutki uboczne poprzedniego, sam powoduje kolejne. I w ten sposób uruchamia się lawinę farmakoterapii. O ile przy dwóch przyjmowanych równocześnie lekach można w miarę precyzyjnie przewidzieć ich interakcję, każdy dodatkowy lek wprowadza zbyt wiele niewiadomych, tak że pozostaje tylko eksperymentowanie metodą prób i błędów. Królikiem doświadczalnym jest sam pacjent.

Podejście ziołolecznictwa jest odmienne. Substancje lecznicze zawarte w ziołach (a często są to identyczne substancje, jak te stosowane w farmakoterapii, tylko w znacznie mniejszych dawkach) działają na zasadzie synergii. Nie jest to pojedyncza substancja, wyizolowana laboratoryjnie, ale cały szereg związków chemicznych naturalnie występujących w surowcu zielarskim, korzystnie wpływających na organizm. Działanie pojedynczej substancji byłoby zbyt słabe, ze względu na stosunkowo małą dawkę, jednak kombinacja różnych ziół wzmacnia działanie pożądane, a jednocześnie osłabia ewentualne efekty uboczne. Przykładem może być mentol — olejek pozyskiwany z mięty. Oprócz pozytywnego działania leczniczego — pobudzającego czynność żołądka i wątroby, a także bakteriobójczego, ma on także niepożądane działanie — zakłóca działanie błon śluzowych, mogąc prowadzić do ich uszkodzenia. W dobrze dobranym zestawie ziołowym stężenie mentolu będzie mniejsze niż w olejku, a samo działanie mentolu będzie zrównoważone substancjami chroniącymi i regenerującymi śluzówkę (np. śluzy pochodzące z prawoślazu lub nasienia lnu, saponiny  i hydroksykumaryny z lukrecji).

Oddajmy jeszcze raz głos o. Czesławowi Klimuszce:

Praktycznie rzecz biorąc musimy przyjąć w obecnej rzeczywistości spośród różnych metod dwa główne działy w lecznictwie: chemioterapię, stosującą chemiczne i syntetyczne środki farmakologiczne oraz fitoterapię, stosującą leczenie ziołami. Trzymanie się kurczowe wyłącznie tylko środków chemicznych, a potępianie ziół leczniczych byłoby grubym nieporozumieniem i na odwrót — uznawać leczenie samymi tylko ziołami byłoby równoznaczne z fanatyzmem i to bardzo niebezpiecznym. (...) Medycyna klasyczna operuje dawkami uderzeniowymi, stosuje leki zbyt silne — pomimo ostrożności lekarza. Prawie wszystkie leki są toksyczne, wywierające szkodliwe działanie uboczne i wpływające niebezpiecznie na inne organy ustroju (...) Leki chemiczne leczą tylko dany organ, leki zaś roślinne przyprowadzają cały organizm do biologicznej równowagi (...) Ustrój nasz przyswaja je chętnie jako naturalny napój i pokarm, z którego wyławia potrzebne dla siebie pierwiastki, sole mineralne, mikroelementy, cukry, enzymy, różne biokatalizatory i zasila nimi wszystkie komórki i tkanki. To zaś, co mu nie jest potrzebne, wyrzuca z organizmu jako balast. W takim układzie nie ma obawy o przedawkowanie lekami roślinnymi ani też nie potrzeba się obawiać o szkodliwe działania uboczne. (tamże, s. 16-17)

Leki roślinne, stosowane nie pojedynczo, ale w zestawach, tak jak wielokrotnie zaleca o. Klimuszko, nie tylko „leczą”, ale także „odżywiają” organizm, dostarczając mu niewielkich dawek mikroelementów i enzymów pomagających w regeneracji i odbudowie uszkodzonych tkanek. To jest ich olbrzymia zaleta i zasadnicza różnica w stosunku do „czystych” leków wytworzonych przez przemysł farmaceutyczny. Między innymi dlatego fitoterapia lepiej sprawdza się w przypadku chorób przewlekłych — prowadzi bowiem nie tylko do zlikwidowania dolegliwości, ale do odbudowy naszego organizmu, dostarczając mu niezbędnych składników.

Warto zauważyć, że sam o. Klimuszko ostrzega przed fanatyzmem w stosowaniu ziół. Nie każda choroba daje się wyleczyć ziołami. Dotyczy to zwłaszcza chorób w stanie ostrym i nowotworów. Nie powinniśmy w takich przypadkach rezygnować z terapii oferowanych przez medycynę akademicką. Możemy je natomiast uzupełniać terapiami naturalnymi, pozwalającymi naszemu organizmowi odbudować się po przebytej chorobie.

Pamiętać należy — o czym pisaliśmy już poprzednio — że istnieją także substancje pochodzenia roślinnego o silnym działaniu, takie jak skopolamina stosowana w stanach skurczowych czy chinina o działaniu przeciwmalarycznym. Takie leki należy przyjmować pod kontrolą lekarza, ponieważ nie są to nieszkodliwe „ziółka”, ale substancje wymagające precyzyjnego dawkowania i monitorowania efektów działania.

Podsumowując, fanatyzm i wszelkie skrajności są groźne w każdym przypadku. Medycyna jest i być może na zawsze pozostaje bardziej „sztuką” niż ścisłą wiedzą. Dane uzyskane metodami statystycznymi są pomocne, ale niewystarczające w leczeniu konkretnego przypadku choroby. Podejście kliniczne, obserwacja pacjenta i dążenie optymalnego doboru terapii do każdego przypadku są koniecznym uzupełnieniem standardowych procedur ustalonych metodami statystycznymi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama