Rób dobro - za darmo!

Czyń drugiemu to, co chcesz, by i tobie czyniono. Dlaczego warto być dobrym człowiekiem?

Nikt z nas nie może zwolnić się z obowiązku miłości względem drugiego człowieka. Bóg nigdy nie cofnął tego przykazania, nigdy go nie odwołał. My też nie możemy tego uczynić.

Prymas Tysiąclecia

Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.

Biblia

„Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. (…) Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego! Miłość nie wyrządza zła bliźniemu” (Rz 13,8-10).

Kard. Stefan Wyszyński bardzo często przypominał o nakazie miłości względem drugiego człowieka. Uczulał na to, by jeden drugiemu nie szkodził, ale zawsze działał dla dobra bliźniego. Mówił, że „Miłość świadczona innym jest największym dobrodziejstwem dla nas samych, którzy zdobywamy się na okazywanie miłości”. Miłość jest wyznacznikiem naszego człowieczeństwa. Zdolność do kochania przyjęliśmy od naszego Stwórcy, który uczynił nas na swój obraz i podobieństwo. Pytanie, co z tym potencjałem zrobiliśmy? Działać na korzyść drugiego to dawać mu szansę na rozwój lub poprawę, nawet jeśli na to nie zasłużył. To znaczy nie szkodzić drugiemu, ale też nie być względem niego obojętnym. Co mogę zrobić, aby kogoś podbudować czy umocnić? Czasem potrzeba niewiele: wystarczy pochwalić za to, co dobrego zrobił, powierzyć mu jakieś zadanie, podziękować za wspólnie spędzony czas, nie krytykować i nie wyśmiewać, gdy czegoś nie umie, dobrze poradzić, czegoś nauczyć, coś pokazać… Takich gestów potrzebują zarówno dzieci, jak i dorośli.

Kim jesteś?

„Człowiek jest tak mocno związany ze sobą, że trudno mu o sobie zapomnieć, można jednak wyrobić w sobie zwyczaj myślenia o innych” - podkreślał Prymas Tysiąclecia. Innymi słowy: miłości można się nauczyć, można ją w sobie wykształcić, możliwe jest skoncentrowanie na drugim, a nie na sobie. W życiu nie chodzi o to, by być podłym, burczącym urzędnikiem, który każdego potrzebującego odsyła z kwitkiem. Nie chodzi o to, by być sędzią, który w każdej chwili rzuca przepisami, krytykuje i ocenia, zanim jeszcze wysłucha oskarżonego. Nie chodzi o to, by być bezdusznym strażnikiem czy policjantem czekającym tylko, by złapać kogoś na gorącym uczynku, kiedy drugi się myli lub upada. Z takim urzędnikiem, sędzią czy policjantem w domu, w pracy czy innym środowisku żyje się bardzo trudno. Pomyśl dziś, kogo najmocniej zapamiętałeś z przeszłości? Szybko dojdziesz do wniosku, że tych, którzy byli dobrzy, którzy ci zaufali, pomogli i w jakiś sposób wsparli. Jeśli chcesz być tak zapamiętany, czyń podobnie. Chcesz życzliwości? Sam bądź taki. Chcesz pomocy? Pomagaj innym. Chcesz przebaczenia? Przebaczaj. Zapamiętujemy ludzi ze względu na ich zachowanie i słowa. Dlaczego po latach ktoś ma o nas mówić: to był podły, nikczemny człowiek?

Coś za coś?

„Jeśli cokolwiek warto na świecie czynić, to tylko jedno - miłować” - wskazywał prymas S. Wyszyński. Dziś wiele osób mówi: to naiwne myślenie i pobożne życzenia. Dziś coraz częściej szukamy rewanżu i odpłaty. Brakuje nam bezinteresowności. Coraz mniej ludzi postępuje według zasady: czynię coś dobrego, zamykam za sobą drzwi, zapominam o tym, co zrobiłem i idę dalej, nie czekam na oklaski i podziękowania. Zazwyczaj ich nie będzie. Takich ludzi jest coraz mniej. Robimy dobro, ale oczekujemy odpłaty, jakiegoś rewanżu. A kardynał celnie pyta: Co jesteś winny innym? Tu nie chodzi o odwdzięczanie, a raczej o postawienie sobie pytania: w czym niedomagam, jeśli chodzi o relacje z ludźmi, czego brakuje w moich kontaktach z dziećmi, współmałżonkiem, rodzicami, pracownikami, znajomymi…? Mamy względem nich pewne obowiązki. Czy znajdujemy dla nich czas, czy traktujemy ich poważnie, czy nasze relacje są żywe? Łatwo być roszczeniowym w stosunku do innych, o wiele trudniej wymagać od siebie. Daleko nam do doskonałości, jeśli chodzi o nasze wzajemne kontakty. Co jesteśmy winni innym? Ot, chociażby szacunek, zrozumienie, troskę… a co dajemy w zamian? Bardzo często są to złość, obojętność, krytyka… jacy jesteśmy, takimi nas zapamiętają…

AWAW

Wszystko zaczyna się od spotkania

Okiem duszpasterza
Ks. Jakub Kozak, wikariusz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Łukowie

Nie jest łatwo obudzić w sobie wrażliwość na drugiego człowieka, jeśli nie jest ona wyniesiona z domu, z postawy rodziców, wypracowana w początkach wychowania. Ludzie chcą mieć wymierne korzyści z własnego wysiłku. Dziś najłatwiej jest dotrzeć do ludzi z przekazem, że moja wrażliwość okazywana drugiemu człowiekowi coś mi daje. Warto byłoby zastanowić się, jaką „korzyść” niesie w sobie służba, dostrzeganie człowieka i odczytywanie jego potrzeb? Chciałoby się tę „korzyść” widzieć - powiedzmy językiem ekonomii - jako wartość dodaną, jako wymierną zapłatę. Wtedy sama wrażliwość - nadal odwołując się do ekonomii - stałaby się swego rodzaju pracą. Ktoś mógłby zakwestionować taki tok myślenia, ale gdyby się rozejrzeć, czy nie tak właśnie jest widziana wrażliwość? Jako trud, praca i środek do uzyskania celów? Rodzice potrafią małym dzieciom wynagradzać za drobne gesty wrażliwości. Oczekują ich, proponując nagrodę, albo wymagają, grożąc karą? Wrażliwość jest wtedy okazywana ze względu na nagrodę. Często mamy do czynienia z wrażliwością wymuszoną, okazjonalną. Nie jest ona celem samym w sobie. Stała się poniekąd towarem.

Rozważając temat w ramach myśli sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia widzimy, że wrażliwość ma być częścią Krucjaty Miłości. Jest ona zatem wartością sama w sobie. Dostrzeżenie potrzeby bliźniego, rozpoczęte od najzwyklejszego zatrzymania się przy kimś, wysłuchania go jest już pierwszym krokiem ku rozwojowi tej wrażliwości. Przecież każdego dnia spotykamy tylu ludzi. Warto byłoby zrobić sobie rachunek sumienia: ile znam osób z mojego miejsca pracy, szkoły? Ilu znam sąsiadów? Nie chodziłoby tylko o podanie imienia i nazwiska (chociaż i to czasami nie przychodzi łatwo). Ile wiesz o nich od nich samych, a nie z plotek? Na ile zadałeś sobie trud poznawania drugiego człowieka? Od spotkania - ludzkiego spotkania - zaczyna się wrażliwość. Żyjemy w takich czasach, że już samo wysłuchanie jest wielkim darem wrażliwości na drugiego człowieka. Dopiero wtedy może człowiek poznać, że poświęcając czas, talent, słowo drugiemu, sam się staje bogatszy, jego człowieczeństwo dojrzewa i rozwija się. Ponawia się zachwyt podobny do tego, jaki udzielił się Adamowi w raju, gdy zobaczył Ewę. To jest największa „korzyść” wrażliwości.

Dziś jesteśmy bardziej nastawieni na branie niż dawanie, na rzeczy a nie ludzi. Trzeba odwrócić ten trend. Znowu odwołam się do sceny, gdy w Edenie Pan Bóg pragnie dać pomoc odpowiednią dla mężczyzny. Inne stworzenia nie dają mężczyźnie takiego wsparcia. Dopiero Ewa - kobieta sprawia, że mężczyzna, którego wyraża do tej pory słowo adamah - proch, staje się Adamem - imieniem mężczyzny. Dopiero drugi człowiek, bliźni sprawia, że mogę być sobą. Takie spojrzenie, które szczególnie w Wielkim Poście towarzyszy nam od momentu posypania głów popiołem, pokazuje właściwy kierunek relacji do przedmiotu. Rzecz jest dana człowiekowi, ale nie jest człowiekiem. To ona ma mi służyć, a nie ja jej. My, jako chrześcijanie właśnie teraz, w Wielkim Poście dajemy temu wyraz. Nasza radykalna wolność w dawaniu, wolność w posiadaniu, wolność w otwieraniu się na drugiego - czyli osobiste radykalne świadectwo każdego z nas, jest w stanie to zmienić. Obawiam się, że nie ma skuteczniejszej metody na zmianę serca, jak nawrócenie.

opr. nc/nc

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama