Całe ludzkie życie jest jednym wielkim adwentem
Adwent ciągle czeka na swoje odkrycie. Skłonni jesteśmy postrzegać go jako „przedsionek” Bożego Narodzenia, akcentując wymiar czasu, oczekiwania, przejściowości. Tymczasem całe ludzkie życie jest jednym wielkim adwentem!
„Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność: bo szybko mijają, my zaś odlatujemy” czytamy w Psalmie 90 (w. 10). Na pierwszy rzut oka słowa wydają się pesymistyczne. Ale to nieprawda. Tam bowiem, gdzie jest Bóg, tam jest nadzieja. I tam czas, życie, teraźniejszość i przyszłość nabierają zupełnie innego znaczenia.
„Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca” - prosi psalmista w cytowanym wyżej psalmie. Adwent ma nam pomóc „policzyć nasze dni” - dostrzec ich sens. Zrozumieć, że kiedyś nadejdzie kres ziemskiej wędrówki. Odkryć, że dopełnia się on w Tym, który „opuścił śliczne niebo i obrał ziemskie barłogi”.
...bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie” - usłyszymy w pierwszą niedzielę Adwentu Chrystusowe napomnienie. Rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie” (por. Mk 13,33-37).
Uwagę zwraca intensywność napomnień. Gwałtowność i siła, z jaką są wypowiadane, wskazują na priorytetowy charakter wezwania. Ku czemu/komu? Do zwrócenia się ku Bogu, zdystansowania wobec codziennych, przyziemnych spraw, niejednokrotnie absorbujących nas bez reszty, i spojrzenia w niebo. „Adwent zmniejsza nasze zaangażowanie w szaleństwo świata posuwającego się szybko naprzód - napisała s. Joan Chittister („Co roku bliżej Boga”). Przyhamowuje nas. Skłania do myślenia. Każe nam spoglądać poza dzień dzisiejszy na «wielkie jutro» życia. Bez Adwentu, zagrzewani jedynie wyścigiem donikąd, który wyczerpuje świat wokół nas, moglibyśmy tak gorączkowo podejmować próby cieszenia się i sterowania tym życiem, że nie rozwinęlibyśmy w sobie upodobania do ducha, który nie umiera i nie przecieka nam przez palce jak topniejący śnieg”.
Szczególną rolę w Adwencie odgrywa Maryja. Została wybrana przez Boga od początku, nim jeszcze „góry stanęły i wody miały swoje granice” (por. Prz 8,22-31), na Matkę Zbawiciela. Kontemplujemy Jej wiarę, posłuszeństwo, gotowość do podjęcia współpracy z Przedwiecznym Bogiem. Trzeba odkryć głębszy sens kluczowej roli Matki Pana w historii zbawienia - szczególnie w kontekście naszego czasu: zauważyć, że - jak tłumaczył liturgista, ks. prof. Bogusław Nadolski - „Bóg nie przyniósł ciała ze sobą «z góry». Przyjmuje, zaślubia ciało człowieka. Oznacza to wyjątkową afirmację całego człowieka, która jest początkiem przyszłych relacji [...]. Bóg odwieczny, wysyłając swego Syna na ziemię, prosi o współpracę w tym nowym narodzeniu kobietę - Maryję”.
Fakt ów stanowi jawne zaprzeczenie twierdzeń płynących niekiedy ze strony ruchów feministycznych, jakoby w Kościele deprecjonowano kobiecość. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Zostaje ona wyniesiona! Ów aspekt maryjności naszej wiary jest często niezauważany - może dlatego, iż wydaje się... mało teologiczny. Nie brakuje opinii, iż może on być śmiało przyjmowany jako fundament współczesnej emancypacji.
„Kościół od zawsze głosił, że najwspanialszym człowiekiem w historii ludzkości nie był mężczyzna, lecz kobieta - Maryja - pisze ks. Marek Dziewiecki. Syn Boży przyjął ciało mężczyzny po to, by chronić kobiety. Bronił je nie tylko przed poniżeniem i krzywdą, ale nawet przed pożądliwym spojrzeniem mężczyzn. Kościół kieruje się realizmem i dlatego przypomina, że rzeczywistego szacunku dla kobiet nie zapewnią żadne ustawy sejmowe ani międzynarodowe deklaracje, lecz same kobiety, o ile w sposób rozważny i odpowiedzialny wychowują swoich synów i uczą ich szacunku oraz wdzięczności wobec kobiet. Promocja kobiety, jej godności i jej kobiecego geniuszu powinna stanowić istotny element nowej ewangelizacji. Przyszłość ludzkości zależy bowiem od tego, czy większość kobiet będzie drugą Ewą, która karmi siebie i innych toksycznymi iluzjami, czy też drugą Maryją, która karmi siebie i innych Bożą miłością i prawdą” („Feminizm katolicki” i rola kobiety w Kościele”, www.opoka.org.pl).
Św. Łukasz, umieszczając w swojej Ewangelii scenę Zwiastowania, ukazuje młodziutką Miriam zasłuchaną w słowo Boże (Łk 1,26n). Nie jest to odbiór bezrefleksyjny, pozbawiony - jak byśmy to dziś powiedzieli - „analitycznego pazura”. Przyszła Matka Pana stawia odważne pytania! „Rozważa w swoim sercu”, co anioł jej objawia. Szuka znaków, potwierdzenia słów. To bardzo ważne!
Ciekawe, że już we wczesnym chrześcijaństwie malowano ikony przedstawiające Matkę Jezusa z charakterystycznym motywem... odsłoniętego ucha. Może to być o tyle dziwne, że na Bliskim Wschodzie kobiety miały zasłonięte włosy. W Polsce taki wizerunek Maryi można oglądać w bazylice Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej w miejscowości Rokitno w województwie lubuskim. Przesłanie jest oczywiste: będąc matką Pana, nigdy nie przestała być uczennicą zasłuchaną w Jego głos. Nawet wtedy, gdy wielu rzeczy nie rozumiała i gdy trzeba było czekać 33 lata, by pojąć słowa Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie”) albo 21 lat, gdy po zagubieniu Jezusa w drodze powrotnej z pielgrzymki do Świątyni Jerozolimskiej nie rozumiała słów, które 12-letni syn wówczas wypowiedział.
„Słuchać” nie zawsze znaczy to samo, co „usłyszeć” - mamy z tym dziś ogromny kłopot. Jak też z faktem, iż dla wielu deklaracja „wierzę w Boga”, wcale nie pokrywa się ze słowami „wierzę Bogu”. Wiara poszukuje zrozumienia - to naturalne. Ale fundament zawsze pozostaje taki sam: „usłyszeć”, tj. wziąć sobie do serca, co Bóg ma mi do powiedzenia, afirmować Dobrą Nowinę.
Istotnym elementem adwentowego czuwania są tzw. roraty - liturgie Mszy św. o Matce Bożej celebrowane o świcie. Ważną rolę odgrywa w nich kontrast pomiędzy ciemnością (oznaczająca czas oczekiwania na Mesjasza) i jasnością, oznaczającą radość z Jego przyjścia. Owa symbolika wykracza daleko poza rozumienie li tylko liturgiczne. Nie lubimy mierzyć się z ciemnością - świat generuje dziś mnóstwo kosmatego, podstępnego lęku. Stając w perspektywie niepewności, zaczynamy się wahać, wycofywać, szukać wymówek. Naturalnym odruchem takiego stanu rzeczy jest koncentracja na sobie. Roratnie świece (ich płomień zanosi się do domów) pokazują, że Pan Bóg jest w stanie rozświetlić drogę, pomóc przejść nawet przez „najciemniejsze doliny” (por. Ps 23) - pragnie przywrócić człowiekowi podobieństwo do siebie, które utracił w raju i które nieustannie ulega zniekształceniu poprzez grzech. Patrząc na Maryję, w Niej odnajdujemy odwagę i nadzieję, że to się może spełnić!
Adwent - biblijne oczekiwanie na „powrót Pana” - realizuje się na dwóch poziomach. Pierwszy z nich, eschatologiczny, zwraca nas ku czasom ostatecznym, w końcowej jego części - także ku wydarzeniu zbawczemu, jakim jest wcielenie Syna Bożego. „Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” - usłyszymy niedługo (por. Łk 21,27-28).
Drugi wymiar Adwentu to przypomnienie, iż Bóg przychodzi do nas codziennie. Bywa, że bez uprzedzenia, jako niezapowiedziany Gość. Pojawia się tam, gdzie nie spodziewamy się Go spotkać. Zaskakuje oczywistością i prostotą swojej obecności - bez metaforycznych zniekształceń, jakie nieraz jesteśmy skłonni Mu przypisywać, hojnością łaski, której nam udziela, i wszechstronnością działania przekraczającego nasze zdolności przewidywania. Bywa, że nie zauważamy tego. Śpimy! Jesteśmy zajęci bez reszty „budowaniem spichlerzy!” - gromadzeniem rzeczy stanowiących jedynie cień przyszłych dóbr. Zmęczeni, zaabsorbowani nimi tracimy bezpowrotnie szansę na przebudzenie, zredefiniowanie celów. Przegrywamy życie. To odwieczne przekleństwo spisku Heroda, który chciał zniszczyć Boże Narodzenie...
Bóg przychodzi. Jest blisko! Nie chcemy patrzeć na ten fakt jedynie na płaszczyźnie moralnej. Przyjście Pana jest ostateczną afirmacją godności człowieka wyrażającej się w nadziei. W Nim człowiek „jest u siebie”! Dlatego w tych trudnych czasach, kiedy tak często dostrzegamy deficyt nadziei, chcemy wołać z całym Kościołem: „Marana tha!” - Przyjdź, Panie Jezu! (por. Ap 22,20c). Przyjdź i odnów nasze spojrzenie na siebie, cały nasz świat. I pozostań z Nami na zawsze!
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 48/2017
opr. ab/ab