Fragmenty książki będącej zapisem rekolekcji p.t. "Za Jezusem z Nazaretu"
Wydawnictwo ESPRIT,
Rok wydania: 2012, ISBN 978-83-61989-87-5 |
Brat Moris Za Jezusem z Nazaretu
Jesteśmy stworzeni, aby kochać i być kochanymi, lecz musimy uważać, aby wciąż kochać Jezusa. Może się bowiem zdarzyć, że Jezus stopniowo zniknie z centrum naszej uwagi. Krok po kroku w naszej codzienności Jego miejsce mogą zająć problemy niesione przez życie i w ten sposób naszym sercem mogą zawładnąć miłości zastępcze. Jeśli się tak stanie, nie będziemy szczęśliwi, gdyż nic nie będzie mogło wypełnić naszego serca tak, jak wypełniał je Jezus. Słowa te pierwotnie zostały skierowane przez Morisa do osób z jego własnej wspólnoty, jednakże uniwersalność i prostota jego wypowiedzi sprawia, że każdy człowiek, bez względu na powołanie czy zawód, jaki wykonuje, może poczuć się zaproszony do szczególnej, głębokiej więzi z osobą Jezusa Chrystusa. Fragmenty
|
Część pierwsza
Rozpoczynając te rekolekcje, musimy przypomnieć sobie, że jesteśmy tutaj na zaproszenie Jezusa. Pewnego dnia Pan Jezus powiedział do swoich uczniów: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!” (Mk 6, 31). Z pewnością byli oni zmęczeni, nieustannie towarzyszyła im przecież rzesza ludzi, i dlatego Jezus bierze ich ze sobą gdzieś na ubocze, aby odpoczęli. Od czasu do czasu sam też tak czynił, odłączał się, żeby być ze swoim Ojcem, przebywać w Jego bliskości. Tak samo zabiera ze sobą swoich bliskich, przyjaciół, by odpoczywać razem z nimi. Odpoczywać razem z nimi to znaczy przebywać w bliskości, wspólnie ze sobą i z Bogiem, serce w serce z Bogiem. Jezus oddawał przyjaciołom swoje serce.
Tak samo jest z nami tutaj i właśnie po to zostaliśmy zaproszeni. Przyszliśmy tu, aby słuchać Jezusa, dać Mu się kształtować. W żadnym wypadku nie jest ważne to, co my będziemy robić. To nie jest czas refleksji, czas studiów, lecz czas, w którym powinniśmy oddać się Bogu, aby On nas kształtował. Trzeba umieć zachowywać swoje serce w pokoju przed Bogiem, być otwartym na działanie Ducha Świętego w nas.
W życiu codziennym pośród ludzi, w naszych środowiskach, mamy wrażenie, że trzeba wciąż coś robić. Nawet w odniesieniu do Boga, do modlitwy — myślimy, że trzeba coś robić, coś powiedzieć... Ale tak naprawdę najważniejsze jest to, abyśmy umieli być w obliczu Boga, w obliczu Jezusa, abyśmy pozwolili Mu się kształtować.
Na początku swojej Ewangelii św. Jan opisuje pierwsze spotkanie Jezusa z uczniami (por. J 1, 35—51). Kiedy na nowo odczytamy opis tego spotkania, zobaczymy, jak często wspomina się tam o spojrzeniu Jezusa. Te spisane po latach wspomnienia umiłowanego ucznia Chrystusa zachowują pierwszą fascynację i doznania serca apostoła. Kiedy już przy pierwszym spotkaniu uczniowie pytają: „Rabbi! (...) gdzie mieszkasz?”, Jezus odpowiada im: „Chodźcie, a zobaczycie”. Wszystko odbywa się w ogromnej prostocie i prawie bez słów. Możemy jedynie domyślać się, jaką rolę w tym spotkaniu odegrało spojrzenie Jezusa. W Ewangelii często jest o nim mowa, o tym spojrzeniu pełnym miłości i poznania. Tak było z bogatym młodzieńcem: „Jezus spojrzał z miłością na niego” (Mk 10, 21). Możemy przypuszczać, że podobnie popatrzył na kobietę cudzołożną, którą przyprowadzono do Niego, aby ją oskarżyć (por. J 8, 10).
To spojrzenie Jezusa spoczywa na każdym z nas. Do nas należy przyjęcie tego spojrzenia, czekanie na nie, szukanie go w głębi naszych serc. Nasza wiara, chrześcijaństwo, nie opiera się na moralności, nawet jeśli istnieje coś, co można nazwać moralnością chrześcijańską. Nie opiera się też na jakiejś strukturze, tradycji, formie społeczeństwa. Tradycja i moralność są czymś dobrym, koniecznym, lecz jest to konsekwencja, a nie podstawa wiary. Nasza wiara, chrześcijaństwo, opiera się na Osobie, na Jezusie, Słowie Bożym i samym Bogu, na Jezusie, synu Maryi. Całe nasze zakonne życie ma sens jedynie, jeśli jest oparte na więzi miłości z Jezusem.
Świadczą o tym wszelkie nawrócenia. Przypomnijmy sobie nawrócenie Brata Karola. Było ono prawdziwym spotkaniem osoby z Osobą. Jezus objawił się mu i Brat uwierzył. Mamy tyle innych świadectw, które mówią o tym doświadczeniu spotkania Jezusa, spotkania spojrzenia Jezusa skierowanego na człowieka. Poprzez wymianę spojrzeń i nadzwyczajną moc Jezus ukazuje się nam jako przyjaciel, który nas wzywa i któremu się oddajemy: „Już was nie nazywam sługami, (...) ale nazwałem was przyjaciółmi” (J 15, 15). Świadectwa mówią o tym językiem obrazów — jakby niebo się rozwarło — i odtąd osoby te uwierzyły w Boga Stworzyciela, w Trójcę Świętą, w Boga, który jest Miłością i Prawdą, który stał się jednym z nas.
Nawet jeśli urodziliśmy się w chrześcijańskiej rodzinie, nawet jeśli nasze dzieciństwo upływało w chrześcijańskiej atmosferze i mieliśmy szczęście otrzymać chrześcijańskie wychowanie, wszystko to jeszcze nie gwarantuje osobowego spotkania z Jezusem. Jezus wzywa każdego z nas po imieniu i, prawdę mówiąc, życie zakonne nie jest możliwe bez tego przywiązania osoby do Osoby, bez pragnienia wymiany spojrzenia osoby z Osobą. Ono sprawia, że obie rzeczywiście się spotykają i że odtąd, z powodu Jezusa, decydujemy się zaangażować całym naszym życiem. Zresztą trudno byłoby nam postąpić inaczej, gdyż jest to sprawa miłości. Niezależnie od tego, ile mamy lat i jaki staż zakonny, całe nasze życie ostatecznie jest historią miłości.
Na początku życia zakonnego uczucia odgrywają wielką rolę i wcale nie jest to czymś złym. Czujemy się osobiście pociągnięci przez Jezusa. On daje nam radość z pójścia za Nim, poczucie swej bliskości. Lecz taki stan rzadko trwa długo. Potem przychodzi przyzwyczajenie, codzienność, doświadczenie własnej nędzy — jesteśmy ranieni, popełniamy błędy. W pewien sposób są to doświadczenia nieuniknione, nieodłączne od naszego losu, lecz ostatecznie nie one są ważne. W historii naszej miłości nie odgrywają dużej roli, dlatego że Jeden z nas dwóch jest naprawdę wierny. I właśnie to najbardziej się liczy.
A jednak czasami — np. po rekolekcjach, po jakimś głębszym zranieniu duszy, po chorobie czy doświadczeniu słabości, upadku — doświadczamy na nowo bliskości Jezusa, mamy wrażenie, jakby ponownie wziął nas za rękę i poprowadził do siebie. Oczywiście, to doświadczenie obecności Jezusa nie towarzyszy nam zbyt często i właśnie dlatego musimy pamiętać, że na ziemi przeżywamy rzeczywistość wiary. Dopiero po śmierci „będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3, 2). Trzeba pamiętać o tym, że ujrzymy Jezusa twarzą w twarz i że miłość, jaką On nas ukochał, już teraz się realizuje.
O tej miłości Boga do nas mówi Objawienie. W całej Biblii znajdujemy kierowane do nas słowa czułości, miłosierdzia i miłości. Księga Powtórzonego Prawa (7, 7—8) mówi: „Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was (...) ponieważ (...) was umiłował”. Postawy Boga wobec nas nie tłumaczy w Biblii nic innego jak tylko miłość. Bóg nigdy nie działa na swoją korzyść. Ze względu na miłość zostaliśmy przez Niego stworzeni i z powodu miłości Bóg stał się jednym z nas. Miłość sprawiła, że Jezus oddał za nas swoje życie i udzielił się nam w Eucharystii. Ze względu na tę samą miłość, niezależnie od całej naszej słabości — każdy z nas jest tak słabą istotą! — Bóg wzywa nas i dzisiaj po imieniu. Ta miłość Boża rozprzestrzeniona w sercu człowieka sprawia, że każda ludzka istota, mój brat i siostra, ma nieskończoną wartość osoby ukochanej przez Boga. Nawet jeśli tak trudno jest nam kogoś przyjąć i zrozumieć, nawet jeśli tak trudno jest nam znaleźć w nim jakąkolwiek wartość, to musimy pamiętać przynajmniej o tym, że i dla niego Bóg oddał się z miłości na śmierć krzyżową.
Prorok Jeremiasz (31, 3) pisze: „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość”. Tak samo u Izajasza (49, 15) znajdujemy cudowną perłę miłosnej deklaracji: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu (...)? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!”. U proroka Ozeasza (2, 21—22) czytamy o tym, jak wobec odstępstwa i grzechów Izraela Bóg wyraża swój ból, lecz również swoją miłość: „Poślubię cię sobie (...) na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność”.
Właśnie ta miłość zaprasza każdego z nas. Mamy na nią odpowiedzieć i to nie przez małe rzeczy, jakąś dyscyplinę życia, która sama w sobie jest zresztą dobra, ale całym życiem, dając wszystko to, co mamy i kim jesteśmy, w miłości, która jest jedyna.
Ale uważajmy! Jesteśmy stworzeni, aby kochać i być kochanymi. Bez miłości człowiek nie może być w pełni człowiekiem, czegoś istotnego mu brakuje. Jeżeli w głębi naszego serca Jezus zaproponował nam miłość osoby do Osoby, jeżeli zdecydowaliśmy się oddać Mu nasze życie, musimy pamiętać, że nasz Bóg jest Bogiem zazdrosnym. Nie jest zazdrosny o te wszystkie przyjaźnie, które możemy mieć, wręcz przeciwnie — uwalnia nasze serca, abyśmy pełniej umieli kochać innych. Jeśli On jest w centrum naszego życia, wszystkie przyjaźnie będą dla nas prawdziwym darem i będziemy w stanie zaangażować się w nie bardzo głęboko. W naszym życiu zakonnym prawdziwe przyjaźnie są nie tylko możliwe, ale i pożądane. Ale miłość do Jezusa musi pozostać dla nas czymś wyjątkowym, jedynym i niepowtarzalnym. A jeśli zdarzy się, że nie będziemy wierni tej miłości, jeśli oddalimy się od Niego, On pozostanie wierny i możemy zawsze być pewni, że ponownie przyjdzie wziąć nas za rękę i poprowadzi nas do siebie.
Jesteśmy stworzeni, aby kochać i być kochanymi, lecz musimy uważać, aby wciąż kochać Jezusa. Może się bowiem zdarzyć, że Jezus stopniowo zniknie z centrum naszej uwagi. Krok po kroku w naszej codzienności Jego miejsce mogą zająć ludzie, których spotykamy w pracy, oraz problemy niesione przez życie i w ten sposób naszym sercem mogą zawładnąć miłości zastępcze. Jeśli się tak stanie, nie będziemy szczęśliwi, gdyż nic nie będzie mogło wypełnić naszego serca tak, jak wypełniał je Jezus. Ani pasjonująca praca, ani ciekawe środowisko. Poszczególne przyjaźnie nie zaspokoją najgłębszego głodu naszej istoty i nie mogą zająć pierwszego miejsca w naszym życiu. Podobnie też tego miejsca nie może zająć rozpamiętywanie własnych cierpień czy ran serca.
To normalne, że od czasu do czasu błądzimy, gdyż tacy jesteśmy. Nie jest to z pewnością rzecz dobra, ale tak po prostu najczęściej się dzieje, ponieważ jesteśmy bardzo słabi. My, kiedy już jesteśmy starsi, nie mamy wielu złudzeń. Wiemy, że wyruszając w drogę, chcieliśmy całkowicie oddać się Bogu. Ale wiemy też, że w tym wszystkim, czym przez lata żyliśmy — dla niektórych z nas było to wejście w inną kulturę, nauka języka, aby lepiej zakorzenić się w nowym środowisku, nowe przyjaźnie i spotkania, lata studiów i pracy — w tym wszystkim także często doświadczaliśmy słabości fizycznej, moralnej i psychicznej. Spotkały nas też różne przykrości, czasem ze strony osób bliskich. Nadal wywołują one niemiłe wspomnienia, ale nie warto wracać do tych sytuacji, wciąż na nowo zastanawiając się, kto za nie jest odpowiedzialny; często my sami ponosimy część winy. Dzisiaj nie ma to większego znaczenia. Jednak te wszystkie wydarzenia mogą nieco przesłonić i uśpić nasze pragnienie, aby nieustannie spotykać Jezusa, aby być z Nim prawdziwie zjednoczonym. Od czasu do czasu przeżywamy jednak coś, co nami wstrząsa, coś, co nie było zaplanowane, czasami jakieś nowe cierpienie. W tym nowym wydarzeniu nasze serce wyzwala się i w jego głębi na nowo odnajdujemy spojrzenie Jezusa, gdyż On nigdy od nas się nie odwrócił, ale przeciwnie, wciąż szuka spotkania z nami, szuka nas, aby wziąć nas za rękę. I znowu jesteśmy zapraszani do nawrócenia się: „Wyprowadzę cię na pustynię, oczyszczę i poślubię cię”.
W zależności od naszego wieku relacja z Jezusem może być różnie przeżywana. Jednak najważniejsze jest zawsze pragnienie poznania Jezusa, zgoda, aby On prowadził nas do Ojca, zgoda na to, by tak jak On przyjmować Ducha Świętego. A w tym — niezależnie od naszego zakonnego stażu — wszyscy jesteśmy nowicjuszami albo raczej nawet postulantami. Lecz w głębi serca jesteśmy pewni, że Bóg jest Miłością. Wiemy również, że cała nasza nędza, wszystkie cierpienia, błędy, wyrzeczenia są niczym w porównaniu z miłością, którą od Niego otrzymujemy. Ponieważ miłość jest źródłem radości i pokoju, nawet w chwilach najtrudniejszych nasze serce może być spokojne, gdyż w nim obecny jest sam Jezus.
W naszym oddanym Bogu życiu dokonaliśmy wielu wyrzeczeń. Często wymagało to odwagi i rezygnacji z samego siebie, podjętej ze świadomością wolnego wyboru. Ale przede wszystkim doświadczamy w tym wyborze radości z przynależności do kogoś drugiego, do Jezusa. Z Nim wszystko jest możliwe, a nasze życie ma sens.
Ci, którzy dopiero rozpoczynają życie zakonne, zwłaszcza jeśli są po pierwszym roku formacji, często mają wrażenie, że w tym życiu jest bardzo dużo rzeczy, których trzeba się nauczyć i o których należy pamiętać. Trzeba nauczyć się modlić, nauczyć się wewnętrznego milczenia, ciszy, a jednocześnie trzeba być uważnym wobec braci i sióstr; trzeba nauczyć się słuchania innych i być wystarczająco wolnym wewnętrznie, trwać w prawdzie, aby powiedzieć, kim się jest i co się myśli. Trzeba zachować serce tylko dla Boga, a jednocześnie być otwartym na ludzi, do których Bóg nas posyła. Trzeba być pokornym i dyskretnym, a jednocześnie autentycznym i szczerym. Może się nawet wydawać, że to za dużo na raz. Niełatwo odpowiedzieć na te wszystkie wymagania. Czasami, akcentując jeden wymiar naszego życia, zaniedbujemy drugi. Na przykład umiemy świętować, wyrazić radość w życiu wspólnotowym, a jednocześnie zaniedbujemy życie wewnętrzne. W takich wypadkach musimy reagować na uwagi ludzi za nas odpowiedzialnych, których szczególnym zadaniem jest czuwanie nad równowagą życia całej wspólnoty.
Są różne rzeczy i obowiązki, których trzeba się nauczyć, z których trzeba zdawać sobie sprawę. Lecz musimy wiedzieć, że nie będziemy w stanie ich podjąć, jeśli nie będziemy rzeczywiście żyli dla Boga. Jeżeli w sercu jesteśmy zjednoczeni z Jezusem, to w określonym momencie będziemy wiedzieli, co mamy czynić, jaka jest potrzeba chwili i czego wymagają okoliczności. Zrozumiemy lepiej, co to znaczy być uważnym wobec braci i sióstr; będziemy pragnąć życia w posłuszeństwie dla większej jasności i prawdy; będziemy dążyli do większej wierności w modlitwie. Jezus jest światłem i centrum naszego życia, jest jego podstawą i celem.
Jesteśmy wezwani, aby być kontemplatykami w świecie. Nie polega to tylko na oddaniu swojego serca Bogu, ale także na odnalezieniu czasu na dłuższą samotność, odejściu na ubocze, aby tam w milczeniu szukać modlitwy samego Jezusa. To nie egoizm, lecz odpowiedź na wezwanie Jezusa. Musimy przede wszystkim wiedzieć, że umiejętność zrozumienia innych ludzi wypływa z kontemplacji serca Jezusa, z medytacji nad Jego życiem, nad Jego słowami. Tylko dzięki temu zrozumiemy, jak bardzo Bóg kocha człowieka.
Próbując odnaleźć to Jezusowe spojrzenie skierowane na nas, próbując na nie odpowiadać, stopniowo — i najczęściej nieświadomie — zmieniamy nasze własne spojrzenie na innych ludzi i uczymy się patrzeć na nich tak jak Jezus. Uczymy się kochać ich, tak jak On ich kocha, a to zmienia wszystko. Na tym polega kontemplacyjne patrzenie na ludzi. Odkryjemy głębię i dyskrecję tego spojrzenia i lepiej zrozumiemy, co to znaczy kochać. W ten sposób Jezus pomaga nam przemieniać serce, uczy nas wrażliwości i miłosierdzia. I tylko On, który jest Bogiem, może nas tego nauczyć, gdyż jest Miłością i Miłosierdziem. Tę samą ewolucję przechodził Karol de Foucauld. To niesłychanie interesujący aspekt jego życia. Widzimy, jak od chwili nawrócenia przez pierwsze lata życia zakonnego u trapistów, a później w Nazarecie, był całkowicie pochłonięty Jezusem — „sam Jezus”. Pragnął nieustannie przebywać w towarzystwie Jezusa, Jego Matki i Józefa. Potwierdzają to wszystkie jego medytacje i modlitwy. Wpatrując się wyłącznie w Boga, stopniowo uświadamiał sobie Jego miłość do najuboższych i zrozumiał, że i on musi z nimi się utożsamić na wzór swego Mistrza. Tę zmianę zauważamy w jego zapiskach i listach, ale można ją uchwycić, nawet zestawiając jego fotografie z różnych okresów życia. Był prowadzony, aby przez Jezusa stać się bratem wszystkich. To także nasza droga, nasze powołanie kontemplatyków w świecie — przedłużyć to Jezusowe spojrzenie na współczesny świat.
W kazaniach św. Augustyna możemy znaleźć opis dialogu z dobrym łotrem, który został ukrzyżowany z Jezusem. Święty Augustyn, wspaniały kaznodzieja, bez wątpienia był lepszym teologiem niż Brat Karol, lecz obydwaj mieli podobną zdolność wkładania w usta osób znanych z Ewangelii całych zdań i przedstawiania dialogów, o których Ewangelia nie mówi szczegółowo. Tak właśnie postąpił Brat Karol w medytacji nad słowami Jezusa na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). Czytając ten tekst, czujemy całe jego piękno, które jest owocem modlitwy i kontemplacji.
Wracając jednak do św. Augustyna, chciałbym zacytować z pamięci fragment jego kazania, w którym ukazany jest Jezus pośród dwóch ukrzyżowanych z Nim łotrów. Kiedy jeden z nich wyśmiewa się z Jezusa, drugi mówi: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy będziesz w swoim królestwie” (Łk 23, 42). Wówczas św. Augustyn zwraca się bezpośrednio do niego i stawia mu pytanie: „Jak to się stało, że Go rozpoznałeś, że rozpoznałeś w Nim Mesjasza? Przecież nawet arcykapłani i uczeni w Piśmie, ci, którzy byli wykształceni, nie rozpoznawali Go. Nawet niektórzy z tych, których On wybrał i sam uczył, którym się objawił, ostatecznie zwątpili. Ci, których uleczył, nie zrozumieli Go. Więc jak to się stało, że właśnie ty, który byłeś z Jezusem ukrzyżowany, rozpoznałeś w tym skazańcu Bożego Posłańca? Czyżbyś wcześniej Go spotkał, słuchał Jego słów? Po czym Go rozpoznałeś?”. A dobry łotr odpowiada: „Nie, nigdy Go nie spotkałem, nigdy nie widziałem Go ani nie słuchałem, jak mówił. Lecz wówczas, gdy byliśmy obok siebie ukrzyżowani, On patrzył na mnie, a ja patrzyłem na Niego i z Jego spojrzenia wszystko zrozumiałem”.
Takie jest spojrzenie Jezusa na każdego z nas. W głębi naszych serc jest obecna cała miłość Boga, całe Jego objawienie. Przez całe życie, a szczególnie w czasie rekolekcji, powinniśmy szukać właśnie tego spojrzenia. I dlatego też musimy zachować nasze serca w pokoju przed Bogiem, w milczeniu, troszcząc się wzajemnie o siebie.
opr. ab/ab