Fragmenty książki "By życie nie było smutne. Cieszyć się każdą chwilą"
ISBN: 978-83-60703-90-8
wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008
Dla mnie, jako duchowego towarzysza, ślad samoterapii jest zawsze śladem najpierwotniejszego życia duchowego. Wielu ludzi w sile wieku skarży się, że ich życie duchowe się załamało. Mają wrażenie, że zostało im ono narzucone przez rodziców, Kościół, zakon. I nagle stają się bezradni, myślą, że Bóg jest jedynie urojeniem. Na życie duchowe zużyli bardzo dużo energii — zachowując czas milczenia, na modlitwę i medytację. Teraz czują, że to wszystko było jedynie iluzją. Ślad duchowy okazał się dla nich bardzo znaczący. Bez niego nie przeżyliby. Ale teraz nagle ten ślad się zagubił. Nie mogą już więcej się modlić. Medytacja stała się pusta, bez treści. Bóg gdzieś im się zawieruszył, rozpłynął między palcami. To jest powodem głębokiego kryzysu. Niektórzy próbują wtedy jeszcze kurczowo chwytać się swojego uporządkowanego rytmu dnia. Ale mimo to ciągle na nowo doznają klęski. Po prostu nie potrafią się skupić na medytacji. W trakcie prób medytowania czują pustkę, nie widzą w tym już żadnego sensu. Wewnętrzny opór staje się tak ogromny, że coraz częściej rezygnują z modlitwy i medytacji. Nie potrafią już znaleźć wyjścia z tego zwątpienia. Również w takiej sytuacji pomaga odnalezienie swojego praosobistego śladu, na którym jako dziecko doświadczyliśmy bliskości Boga, na którym jako dziecko czuliśmy się najlepiej.
Zawsze tam, gdzie jako dziecko
czułem, że jestem w całkowitej harmonii
z sobą samym i ze światem,
tam też byłem jednym z Bogiem.
Ponieważ tam, gdzie jako dziecko czułem, że jestem w całkowitej harmonii z sobą samym i ze światem, tam też byłem jednym z Bogiem. To jest duchowy ślad, który nie jest mi narzucony z zewnątrz, tylko ślad, na którym ja sam spotkałem Boga i Go odnalazłem. Jeśli ten ślad odkryję na nowo, moje życie duchowe może na nowo rozkwitnąć.
Kiedy dorośli opowiadają mi (gdy ich o to pytam), gdzie jako małe dzieci czuli się najlepiej i jak reagowali na zranienia i na sytuacje nie do zniesienia — często mam do czynienia z doświadczeniami archetypicznymi, które za każdym razem brzmią zadziwiająco podobnie. Pewna kobieta, która czuła się bardzo wyczerpana, twierdziła, że winę za jej wyczerpanie ponosi praca, której ma bardzo dużo. Nawet dłuższy urlop jej nie pomagał. Przypuszczam, że to wyczerpanie musi mieć coś wspólnego z jej wewnętrzną strukturą. Jako dziecko stale miała wrażenie, że musi uważać, w przeciwnym razie na nią nakrzyczą albo rodzice pokłócą się z wujkiem. Rosła z poczuciem, że wszystko ją przerasta: „Co mogę zrobić, żeby wujek poczuł się lepiej? Podołam wszystkiemu, czego ode mnie wymagają? Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie kłótni. Co mogę jeszcze zrobić, żeby było w miarę spokojnie?”. To poczucie, że wszyscy ciągle czegoś od niej chcą, przerosło ją w końcu, przez cały czas żyła w nieustannym napięciu i nie mogła się uwolnić, odprężyć. Podczas każdego konfliktu na nowo odżywało w niej dawne napięcie z dzieciństwa, które pozbawiało jej całej energii. Zapytałem ją, gdzie jako dziecko czuła się najlepiej. Twierdziła, że jako dziecko robiła w sianie albo w słomie jaskinie i w nich siedziała. Tam czuła się naprawdę dobrze. Tam była bezpieczna. Tam nie dosięgał jej żaden konflikt. Tam nikt na nią nie krzyczał. Tam czuła, że żyje, tam była radość życia. Tam była całkowicie u siebie, w harmonii ze sobą.
Jaskinia jest symbolem łona matki. Była to zdrowa regresja, którą dziecko odkryło dla siebie — ślad życia. Ta kobieta znalazła też inne wyjście. Chętnie wdrapywała się na dużą lipę, która stała przed jej domem. Tam nie można jej było zobaczyć. Tam mogła wszystko obserwować z góry. Tam czuła się naprawdę wolna. I jednocześnie czuła się większa niż ludzie, którzy chodzili po ziemi i jej szukali.
Symbole matczyne:
przeżywanie Boga jako małej ojczyzny
i bezpieczeństwa.
Jaskinia i drzewo stały się symbolami matczynymi, z drugiej strony mają one znaczenie religijne. Wycofanie się do jaskini może też oznaczać doświadczenie Boga jako przestrzeni ochronnej, przebywanie u Boga jak u siebie w domu, przeżywanie w Bogu małej ojczyzny i bezpieczeństwa. Bóg chroni tę kobietę przed zagrażającą bliskością ludzi, którzy stale czegoś od niej chcą, którzy mają wygórowane oczekiwania wobec niej, którym za wszelką cenę we wszystkim chciałaby dogodzić, których się boi — boi się, że się pokłócą i zrzucą na nią winę za powstałe między nimi konflikty. Obraz jaskini pokazuje, jaki obraz Boga może jej dzisiaj pomóc, żeby mogła się uwolnić i odprężyć. Nie ten Bóg, któremu musi we wszystkim dogodzić, wobec którego musi wypełniać wszystkie przykazania, którego wolę ciągle na nowo musi odkrywać, tylko Bóg, u którego jest bezpieczna, u którego może być taka, jaka jest, chroniona i wolna, bezpieczna i u siebie; ten „jaskiniowy Bóg” dzisiaj ją uzdrowi i da jej przestrzeń, w której będzie mogła się zregenerować. Oczywiście matczyny obraz jaskini jest jednostronnym obrazem Boga. Konieczny jest tutaj biegun przeciwny Boga wyjścia, który mnie wyprowadza z zależności, który stawia przede mną odpowiedzialność. Ale w sytuacji teraźniejszej ta kobieta potrzebuje matczynego obrazu Boga, żeby przestała zbyt wiele wymagać od siebie, żeby mogła oddać się w kochające ramiona Boga.
W duchowym towarzyszeniu często spotykam ludzi, którzy — podobnie jak ta kobieta — naznaczeni są myśleniem wydajnościowym. Również ich życie duchowe staje się pracą na akord. Wysilają się, żeby coś sobie i Bogu udowodnić. Codziennie chcą znaleźć czas na medytację, na odmawianie różańca, na czytanie Biblii, badanie sumienia. Wtedy są z siebie zadowoleni. Jednak przy tym całym wysiłku nie są wcale szczęśliwi. Wręcz przeciwnie, często przynaglają siebie w wypełnianiu swojego duchowego programu, a mimo to nie potrafią go wypełnić. Istotą modlitwy jest regresja. Wycofuję się z przymusu osiągania czegokolwiek. Wycofuję się z konfliktów, by móc odpocząć w Bogu. Dopiero gdy w jaskini modlitwy wyciszę się, mogę znowu stanąć na górze, gdzie czuję siłę wiatru i gdzie Bóg pokazuje mi, że mnie dzisiaj potrzebuje (por. 1 Krl 19,9n).
Drzewo, na które kobieta tak chętnie się wspinała jako dziecko, jest obrazem wolności, którą daje nam Bóg. Kiedy jestem w Bogu, jestem wolny od mocy innych ludzi. Wtedy nie jestem już zdany na ich oczekiwania. Mam do nich dystans. Nie wydają mi się już tacy duzi i niebezpieczni. Stają się mali, relatywizują się. Doświadczenie Boga z zasady jest doświadczeniem wolności. A ta kobieta potrzebuje właśnie doświadczenia, że Bóg uwalnia ją od mocy innych ludzi, że stawia ją na wysokiej skale, jak mówi psalmista. Dzięki przypominaniu sobie doświadczeń z dzieciństwa kobieta mogła na nowo zrozumieć niektóre słowa z Biblii. Teraz odkrywa w Biblii Boga, który ją uwalnia. To ją uzdrowiło. Dzięki temu w końcu mogła uwolnić się od destruktywnej mocy przeżyć z dzieciństwa.
Kiedy ta kobieta zastanowiła się nad obiema drogami z czasów dzieciństwa, ożyła. Narzekanie na zmęczenie przemieniło się w wewnętrzną radość. Jej twarz promieniała radością. Czułem, że wytrysnęło w niej źródło radości życia. Teraz już się nie bała, że musi przejść przez żmudną drogę terapii i duchowego towarzyszenia, aby w końcu przepracować wszystkie dolegliwości z dzieciństwa. Teraz odkryła drogę, na której doświadczyła witalności, a dzięki niej odkryła radość istnienia, radość z życia, radość z tego, że sama odkryła ślad, na którym może czuć się zdrowa i spełniona, na którym jest w harmonii ze sobą.
opr. aw/aw