Władcy symboli

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (28/2000)

W Rzymie ujawniono pełny tekst trzeciej tajemnicy fatimskiej, a w kilku ośrodkach naukowych jednocześnie naukowcy poinformowali, że dokonano „prawie stuprocentowego” skatalogowania genów ludzkich. Te dwie sprawy wszystkie dzienniki radiowe i telewizyjne potraktowały oddzielnie. A dla mnie są to sprawy tak bliskie, że są niemal „gwiazdą podwójną”. Próba odczytywania kodu genetycznego to ślęczenie nad rękopisem Boga, powolne wnikanie w pierwsze litery alfabetu, jakim zapisana jest jedna z ksiąg w ogromnej bibliotece materii ożywionej. Nieprędko poznamy treść tej księgi. Nawet jeśli już sto procent genów zostanie odczytanych i umiejscowionych, będziemy na początku drogi. Prawie nic nie wiemy, jak to się dzieje, że jeden gen może odpowiadać za formowanie się kilku tak odległych cech jak sprawność filtracyjna wątroby, budowa kostna, uzdolnienia wokalne. Wrzawa potrzebna jest mediom, bo to ich towar. Wrzawa potrzebna jest też firmom władającym informacją genetyczną, ponieważ będą mogły sprzedawać ją medycynie i farmakologii.

Dziennikarze zapowiadają nadzwyczajne możliwości leczenia schorzeń przez inżynierię genetyczną. Lekarze są tu daleko bardziej ostrożni, ale widzą możliwość rozwoju nowej gałęzi „medycyny dla milionerów”. Dziennikarze ostrzegają także przed społecznymi i psychicznymi skutkami możliwości pełnego odczytania genomu człowieka. Taka wiedza, zawierająca informację o dziedzicznych obciążeniach, o uzdolnieniach, ale i ograniczeniach, dla człowieka stawałaby się wyrokiem, a dla wszystkich innych podstawą do klasyfikacji na lepszych i gorszych. Zatrudnienie, ubezpieczenie, związki małżeńskie — to wszystko promowałoby tych, którzy mają „lepszą genetyczną legitymację”. Stąd już niedaleko do formowania „nowej rasy panów”. To są dalekosiężne proroctwa, ale sygnalizują one niebezpieczeństwo powrotu poglądu negującego tajemnicę ludzkiej osoby, jej wolności, indywidualnego losu.

Podobne nastawienie występowało u tych, którzy nieznaną sobie tajemnicę fatimską traktowali jako ciążący nad Kościołem i całą planetą wyrok. Dociera do nas teraz mglisty obraz zapamiętany w 1917 r. przez troje pastuszków z Fatimy, spisany przez siostrę Łucję 27 lat po objawieniach i przechowywany w archiwach Watykanu. Jest tam opis kaźni biskupa w bieli, biskupa, który z towarzyszącymi mu duchownymi minął miasto w ruinach, słania się idąc wśród trupów, pada pod krzyżem na wzgórzu. Tak niewiele, za mało, jak na oczekiwania łowców sensacji. Dosyć jednak, aby powiedzieć — dosłownie rozumiane proroctwo nie sprawdziło się. A mimo to, pozostając tylko objawieniem prywatnym, może być traktowane jako ważny znak o wielu znaczeniach. Na jedno z nich zwrócili uwagę przedstawiający ją i komentujący kardynałowie. Los człowieka nie jest przesądzony raz na zawsze, podobnie jak los narodów i Kościoła. Wobec zagrożeń — przewidywanych racjonalnie czy poznawanych mistycznie — stanąć może, i musi, ludzka wolność wspomagana mocą modlitwy.

Język symboli — takich jak „korona cierniowa”, „zgubiona perła”, „lampa bez oliwy”, „szata godowa”, „syn marnotrawny” przenika nie tylko obszar wiary i religii, funkcjonuje w całej kulturze razem z innymi symbolami, takimi jak godła państw, marki aut, powiedzenia „złote runo”, „cienie w jaskini”. Jak nie pogubić w gąszczu symboli, tych najważniejszych, zrodzonych przez Mądrość Bożą; aby ludzkie symbole nie były narzędziami zniewolenia ani manipulacji, aby budowały wspólnotę? Jak sprawić, abyśmy sensownie odczytali symbol „zburzonego miasta”, „biskupa w bieli”, „żołnierzy strzelających z karabinów i łuków”? Jest chyba tylko jeden sposób — niech władcy symboli — artyści, intelektualiści, inteligenci — nawracają się i będą nawracani.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama