Artykuł z tygodnika Echo katolickie 51 (702)
„Boga humory na amory” - takie hasło nosiły rekolekcje adwentowe, które Ksiądz wygłosił do młodzieży akademickiej w Siedlcach. Muszę przyznać, że to dość intrygujący i zwracający uwagę tytuł. A może świadomy zabieg, żeby przyciągnąć do Kościoła młodych?
« Nie chciałbym dawać żadnych gotowych wskazówek. Sądzę, że w świecie, w jakim żyjemy, każdy musi wypracować swoją własną filozofię miłości. Ja mogę jedynie dzielić się swoimi spostrzeżeniami »
Tu nie chodzi o przyciąganie czy chwyty marketingowe. Jeśli mówimy o duszpasterstwie akademickim, mamy na myśli przede wszystkim młodego człowieka. A człowiek młody to człowiek zakochany. Ten stan wiąże się z przeżywaniem swojej płciowości, seksualności, a przy tym również dylematów i trudności. Rozumiem obawy młodzieży związane z tym, czy założenie szczęśliwej rodziny jest możliwe. Zwłaszcza w momencie, gdy tyle dzieje się dookoła, a i problemy w domu rodzinnym stawiają poważne znaki zapytania.
Nie chciałbym dawać żadnych gotowych wskazówek. Sądzę, że w świecie, w jakim żyjemy, każdy musi wypracować swoją własną filozofię miłości. Ja mogę jedynie dzielić się swoimi spostrzeżeniami; tym, czego dowiedziałem się od małżeństw, którym udało się założyć szczęśliwe rodziny. Oczywiście, szczęśliwe nie znaczy bez problemów. Chciałbym inspirować młodych ludzi do ich własnych poszukiwań i odkryć.
Młodzi oddalają się od Kościoła, bo ich zdaniem jest on za bardzo restrykcyjny w sprawach relacji między dwojgiem ludzi...
Nastawienie, że Kościół wszystkiego zakazuje, jest nieprawdą. Ma on po prostu własną wizję małżeństwa i rodziny. Można zadać sobie pytanie: co tracę, żyjąc z drugą osobą przed ślubem albo zamieszkując z nią wcześniej? To, że ślub niczego nie zmieni... Ale jeśli nie chcesz przeżyć nocy poślubnej, a wcześniej przenieść kobiety przez próg wspólnego domu, nikt cię do tego nie zmusi. Bóg dał nam wolność, w myśl której możemy zrobić absolutnie wszystko. Kościół jest dla ludzi grzesznych. Chciałbym, żeby młodzi dokonywali świadomych wyborów i aby zobaczyli pozytywne strony własnych decyzji. A wiem, że decyzja o wspólnym zamieszkaniu przed ślubem, wielu oddala od Kościoła. Podczas jednych z nauk przedmałżeńskich kilkanaście par przyszło do mnie, mówiąc, że chcą się od siebie wyprowadzić. Pytałem, czy na pewno to przemyśleli, czy jest to ich wspólne stanowisko. Tego typu dialogi bardzo ich dziwiły. A dla mnie ważniejsza była odpowiedź na pytanie: „Po co?”. Jeśli wyprowadzenie się miałoby coś zburzyć, to może lepiej powiedzieć: niech zostanie tak, jak jest. Istotą ma być szczęśliwe małżeństwo. Może trzeba więc rozważyć inny sposób. Uknuliśmy powiedzenie - czystość z odzysku. Jak ktoś jest już po przygodach seksualnych, co mam mu powiedzieć: że przed nim tylko piekło?
Takie osoby szczególnie potrzebują Chrystusa. I nie jest tak, że On wyrzuca ich poza nawias. Jesteśmy jedyną religią świata, w której Bóg szuka człowieka. W pozostałych - to człowiek szuka Boga.
Jak Ksiądz walczy z opinią, że młodzi ludzie wszystko wiedzą najlepiej, a już najmniej może im pomóc ksiądz, no bo niby skąd ma znać się na amorach, miłości i małżeństwie...
Gdybyśmy tak myśleli, to tylko ludzie chorzy na raka mogliby leczyć równie chorego. Okazuje się, że najlepszym lekarzem jest ktoś spoza zagadnienia. Sądzę, że ilość spotkań z rodzinami, jakie odbyłem, daje mi jasne spojrzenie. Nie żyję w małżeństwie, ale jestem przekonany, że mam się czym dzielić.
Czy różnica pomiędzy wiekiem, stylem życia i doświadczeniami Księdza, a młodych ludzi nie utrudnia dotarcia do nich?
Czytamy „Romea i Julię” i choć minęły wieki - tym samymi fragmentami się wzruszamy. W człowieku jest warstwa niezmienna - sfera wzruszeń, pragnień, oczekiwań... Staram się mówić o tym, co człowiek przeżywa i kim jest. Nie mam kłopotów w nawiązaniu kontaktu z młodzieżą. Mieszkając w duszpasterstwie, także na co dzień jestem z nimi blisko. Odwdzięczają mi się brakiem zahamowań, jeśli chodzi o wyrażanie własnych myśli i opinii. Czasami mówią wprost: „Skopałeś kazanie. Nikt cię nie rozumiał” albo „Coś w tym było. Pomogłeś mi”.
Czy tak bezpośrednie relacje nie powodują, że Ksiądz traci autorytet?
Duszpasterstwo ma być kawałkiem domu dla tych, którzy przyjechali na studia do obcego miasta. Ustaliliśmy więc, że w duszpasterstwie czują się jak u siebie, a w każdej rodzinie musi być też ojciec. Nie chcę być ich kumplem, ponieważ oni nie szukają kumpla, ale kogoś, kto stałby się dla nich ojcem. Ustaliśmy, że jeśli ktoś w domu mówi do rodziców po imieniu, w takiej formie może również zwracać się do mnie. Nie zauważyłem jednak, żeby ktokolwiek nadużywał bezpośredniości. Jeśli mówiliby do mnie „proszę księdza”, byłbym zobowiązany odwzajemniać się zwrotem: „proszę pana i pani”. A przecież tak nie ma w żadnej rodzinie.
Jak przekonać młodych ludzi do angażowania się w Duszpasterstwo Akademickie?
Potrzebne są bardzo konkretne propozycje. Coraz więcej ludzi szuka „ofert” czysto religijnych - modlitwy, spotkania biblijnego, duchowej formacji. Oprócz tych liczą się też propozycje intelektualno-kulturalne. Ostatnio dwóch chłopaków z duszpasterstwa z Wrocławia zorganizowało przejazd rowerem z Rzymu do miejsc, gdzie nie przyjęto Jana Pawła II, czyli do Moskwy i Pekinu. Członkowie DA byli też pomysłodawcami akcji „Pogadaj z matką... z ojcem... z siostrą”. Po śmierci Papieża studenci przygotowali dyskusję panelową zatytułowaną: „Dobrze, że umarł”. A na billboardzie pojawił się dopisek: „Pożyteczne jest dla was moje odejście”. Oczywiście media podjęły temat, a dziennikarze wydzwaniali do mnie, pytając, jak ksiądz mógł na to pozwolić. Wtedy kazałem samym inicjatorom rozmawiać z mediami i tłumaczyć, o co chodziło. Dostaliśmy mnóstwo listów od ludzi, którzy byli oburzeni. Na wszystkie odpowiedzieliśmy. Raduje nas, że ludzie reagują, że są wrażliwi na Kościół. Akcja stała się pretekstem do uświadomienia społeczności, na czym polega mechanizm prowokacji. Budzimy różne środowiska.
Czy zdaniem Księdza każda prowokacja jest słuszna? Uliczny musical w Bydgoszczy zostanie przerwany pytaniem, czy Chrystus ma zostać ukrzyżowany? Widzowie odpowiedzą SMS-ami, a wynik pojawi się na telebimie.
To zależy do kogo dany przekaz jest adresowany. Prowokacja nie może obrażać uczuć religijnych, które są bardzo subtelne. To, co obraża, a co nie, jest sprawą trudną i indywidualną. Wielką furorę zrobił plakat przygotowany przez studentów z napisem: „Poszukiwany Jezus z Nazaretu”. W mojej estetyce i mniemaniu, choć nie było to herezją, było w złym guście. Trzeba umieć ponosić konsekwencje własnych decyzji.
Z jakimi problemami zgłaszają się do Księdza młodzi?
Jeszcze kilka lat temu istniała w nich niesamowita potrzeba przyjaźni. Dziś patrzą na życie bardzo pragmatycznie. Potrzebują spotkania z przestrzenią, w której będą stawiane im zadania i w której zostaną obdarzeni zaufaniem. Gdy trzeba dokądś pojechać, wręczam któremuś z nich kluczyki, mówiąc: „Jedź i to załatw”. On to robi, a potem mówi, że rodzony ojciec nigdy nie dał mu kluczyków do auta. Bywa, że są porażeni tym zaufaniem, a dalej - poczuciem wielkiej odpowiedzialności.
Najczęściej przychodzą, by opowiedzieć o życiu. Dziewczyna siada przede mną i mówi przez godzinę. Kiedy kończy, pytam, czy to już wszystko i odpowiadam „Cześć”. A ona: „Ale ksiądz mi pomógł”. W normalnej sytuacji taką rolę powinni przejąć rodzice bądź przyjaciele. Młodzi ludzie często mają problem z podejmowaniem decyzji i chcą się kimś wyręczyć. Jednak ja bronię się przed doradzaniem. Pytają mnie: „Czy ksiądz zostanie moim ojcem duchownym?”. Odpowiadam: „Tak”. Chcą wiedzieć, co mają zrobić w danej sytuacji, a ja mówię, że nie wiem. I wtedy słyszę: „Ale przecież jest ksiądz moim ojcem duchownym”. Więc tłumaczę, że nie taka jest moja rola. Ja mogę doradzić tylko, czy decyzja, którą młody człowiek chce podjąć, jest z natchnienia Ducha Świętego. Członkowie DA mają po dwadzieścia lat i nie mogą być prowadzeni za rączkę, sami muszą wybrać drogę. Najważniejsze wychowanie to wychowanie do samodzielności.
Wiem, że uczestniczy Ksiądz z młodzieżą w spływach kajakowych. Czy tak bezpośrednie zaangażowanie jest świadomym wzorowaniem się na Karolu Wojtyle?
W czasach działalności Karola Wojtyły narty i obozy wędrowne były jedynym sposobem na rekolekcje i spotkanie z młodymi. Czasy się zmieniły. Nie musimy się już chować. Osobiście uwielbiam kajaki, ale szkoda mi na nie czasu, kiedy młodzi stawiają poważne pytania o wiarę, tęsknią do refleksji w ciszy czy dobrej konferencji. Bardziej od kajaków potrzeba im nieugłaskanych rekolekcji.
Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg