Skąd biorą się powołania? Jak to jest, gdy do seminarium idzie dwóch lub trzech braci? O „wielokrotnych” powołaniach w rodzinie i historiach z tym związanych
Jan Paweł II pisał, że każde powołanie to tajemnica, dar, który nieskończenie przerasta człowieka. „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał” (J 15,16). Patrząc na rodziny, z których - ramię w ramię - za głosem Bożego wybrania poszło dwoje czy troje dzieci, nie sposób nie przyznać, że łaska powołania rozlewa się hojnie.
Ks. prałat Jan Jaworski, ojciec duchowny Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Siedleckiej, tylko w pobieżnym wspomnieniu nazwisk seminarzystów, m.in. swoich wychowanków, wymienia takie, które powtarzały się kilkukrotnie: Dzięga, Jakubowicz, Abramczuk, Dudek, Chodźko, Nikoniuk, Kluska... - Zawsze, kiedy myślę o tak licznych powołaniach wyrosłych z jednej rodziny, mam pewność, że to owoc szczególnej łaski Pana Boga względem niej - stwierdza. Przyznaje też, że niektóre z powołań - ponieważ rodziły się niejako na jego oczach (ale i pod jego okiem) - obserwował nie tyle z ciekawością, co poczuciem uczestniczenia w tajemnicy przez wielkie „t”. Jak mówi, wszystkie, bez dwóch zdań, wyrosły na gruncie głębokiej wiary i rozmodlenia rodziców. - To rodziny ufające Bogu na dobre i na złe, przekonane, że z Bożą pomocą wszystko jest możliwe. Niektóre z tych „rodzinnych” powołań znamionowało coś szczególnego. Bracia Jakubowiczowie, mimo że bardzo wcześnie, jako dzieci, stracili mamę, mobilizowali się wzajemnie, pociągli przykładem i wspierali - mówi o Andrzeju, Henryku i Stanisławie, którzy do seminarium ciągnęli solidarnie, jeden po drugim.
- Nad tą wielką tajemnicą pochyla się każdy powołany, ale nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego ja, skoro jest tylu pobożniejszych i bardziej rozmodlonych...?” - przyznaje prostolinijnie ks. Henryk Jakubowicz, w odpowiedzi na pytanie o ten szczególny wymiar Bożego wezwania, kiedy dotyczy ono trzech braci. Ks. Andrzej Jakubowicz zawiaduje dzisiaj wspólnotą parafialną św. Stanisława BM w Sarnakach, w diecezji drohiczyńskiej, ks. Henryk jest proboszczem parafii w Białej Podlaskiej, zaś najmłodszy - ks. Stanisław, pracuje w diecezji białostockiej, przewodząc parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Giełczynie. - W przypadku każdego z nas powołanie przychodziło inaczej, a decyzja podejmowana była indywidualnie. Z tym że odczytać je było zapewne łatwiej mnie i Stanisławowi niż mojemu starszemu bratu Andrzejowi, który przetarł drogę jako ten pierwszy - zaznacza. Dzięki niemu nie postrzegał seminarium jako owianej tajemnicą twierdzy, a w kursowych kolegach brata widział rozmodlonych, a przy tym fajnych, pogodnych i roześmianych ludzi. - Andrzej nigdy nie mówił mi „idź do seminarium”, ale przez pryzmat swego uduchowienia i braterskiej miłości miał wpływ na mój wybór. Na 18 urodziny wręczył mi Pismo Święte Nowego Testamentu, w tamtych latach - nieosiągalne. Mam je do dzisiaj - to podręcznik mojego życia - zaznacza ks. Henryk. - Na mojej drodze Pan Bóg postawił wielu kapłanów, którzy pomagali wzrastać w przekonaniu, że jestem na właściwym miejscu... Spiritus movens mej drogi to ks. prałat Jan Jaworski - widziałem jak się modlił, ile serca wkładał w przygotowanie się do katechez i konferencji. Zapytał mnie kiedyś, czy nie myślę o seminarium. Zaprzeczyłem. Teraz wydaje mi się, że broniłem się przed stwierdzeniem faktu, chcąc, by było to tylko moje, by odpowiedzieć na powołanie swoim głosem - uzasadnia. Mówiąc o kamieniach milowych swej kapłańskiej drogi, podkreśla: - Z perspektywy czasu wyraźniej widzę świadectwo mojej rodziny: rozmodlonej, żyjącej blisko Kościoła, pozwalającej naładować się pozytywna energią. O naszą religijność dbał tata, który był dla nas przykładem żarliwej wiary. Po śmierci mamy Opatrzność dała nam drugą mamę, wspaniałą opiekunkę. Jestem przekonany, że powołanie - nawet odczytane i zaakceptowane - trudno zrealizować, jeśli nie wspierają go rodzice.
Kiedy Józef Nikoniuk kończył studia teologiczne, młodszy o pięć lat Zbigniew zdawał egzaminy kończące pierwszy rok w seminarium. - Moja droga do kapłaństwa nie była taka oczywista, a i wybojów na niej nie brakowało - mówi ze swadą ks. Zbigniew Nikoniuk, proboszcz parafii św. Nikity Męczennika w Kostomłotach, dodając, że na szczęście łagodzili je kapłani, którzy mieli wpływ na jego życiowy wybór. Byli wśród nich: ks. Jan Rębisz, ziomek - pochodzący Woroblina ks. Franciszek Jakimiuk, i z całą pewnością starszy brat - dzisiaj proboszczujący w nieodległym od Kostomłotów Horbowie, w parafii pw. Przemienienia Pańskiego - dzięki któremu ten najmłodszy w rodzinie „oswajał się” z tematem. Ks. Zbigniew pamięta do dziś, kiedy podczas odwiedzin u brata uczącego się już „na księdza”, do rozmawiających w seminaryjnym wirydarzu braci podszedł śp. ks. rektor Białecki. „Synku, może i ty wstąpisz do seminarium?” - zapytał gościa po przywitaniu się. Odpowiedział prosto z mostu: „A w życiu!”. Ale dziwnym trafem - wstąpił.
Dzieląc się refleksją o tym, jak rodzi się powołanie do kapłaństwa, ks. Zbigniew odnosi je bezpośrednio do rodziny. - Msza św. była dla moich rodziców zawsze centralnym punktem niedzieli i każdego święta. Ogrom obowiązków nigdy nie przesłonił im tego, co można najkrócej nazwać świętością, a przecież to systematyczność, wytrwałość i poświęcenie rodzą głęboką wiarę. Tak też wychowali swoich trzech synów, Wszyscy jesteśmy „mundurowi”, tyle że najstarszy brat służył w wojsku, a nas dwóch - Panu Bogu - mówi z humorem ks. Nikoniuk. - Mama i tata nie byli nigdy wylewni. Mało mówili, ale dużo się za nas modlili. I robią to do dzisiaj. Kiedy powiedziałem, że chcę iść do seminarium, nie zatrzymywali mnie w domu. Usłyszałem: „To twoje życie, dobrze się zastanów”. Ale też pouczali zawsze: „pamiętaj, żeby być dobrym człowiekiem”. Troszcząc się, zostawiali możliwość wyboru - tłumaczy ks. Z. Nikoniuk
Posługujący w parafii Wniebowzięcia NMP w Białej Podlaskiej ks. Piotr, najmłodszy z rodzeństwa Chodźków (ks. Stanisław Chodźko, najstarszy, pełni dzisiaj obowiązki proboszcza w parafii św. Stanisława i Aniołów Stróżów w Zbuczynie i sprawuje pieczę nad dekanatem radzyńskim, a s. Laurencja Chodźko jest przełożoną wspólnoty Sióstr Opatrzności Bożej w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Golinie), zauważa, że mówiąc o kwestii powołania, trzeba najpierw spojrzeć w górę - ku Panu Bogu... Dopiero potem można na liście spraw warunkujących odpowiedź na to szczególne wezwanie umieścić - modlitwę bliskich, wychowanie i przekazane wartości oraz przykład duchownych - także tych najbliższych. - To ich postawa jest w stanie tak zafascynować młodego człowieka, że zachęcony tym wzorem, wybiera służbę Bogu - mówi ks. Piotr z uwagą, że jeśli przykład idzie z góry w domu rodzinnym, ma tylko większą moc. - Myśl o seminarium chodziła mi po głowie od początku szkoły średniej, a w klasie maturalnej już było jasne, co będzie dalej. Ale wzrastałem w rodzinie żyjącej blisko Kościoła, jeździłem na oazy, byłem ministrantem - tłumaczy. To rodzinne środowisko: wiary i modlitwy sprzyjało wyborom, jaki podjęła dwójka starszego rodzeństwa: - Moja decyzja przyszła w sposób bardzo naturalny, by nie powiedzieć: oczywisty. I nikogo nie zdziwiła - konstatuje. - Kiedy oznajmiłem, że idę do seminarium, mogłem liczyć na wsparcie. Nasza mama zawsze powtarzała, że nawet gdyby taką drogę obrały wszystkie dzieci, nie miałaby nic przeciwko temu.
- Nade wszystko modlitwa - podkreśla Jadwiga Chodźko odpowiadając na pytanie, jak wychować dzieci, by móc świętować dwie prymicje swoich synów: Stanisława i Piotra, i ślub zakonny córki Danuty. - Dlatego podczas pierwszej prymicji w naszej rodzinie powiedziałam, że jest ona większą zasługą mojej mamy, Antoniny Kalenik, niż moją. Bo to ona nauczyła mnie żarliwej, głębokiej modlitwy - mówi, podkreślając raz jeszcze, że to omodlenie życia dzieci, od chwili poczęcia, warunkuje radość z owoców wychowania. - Panu Bogu ją zawdzięczam, Jego łasce - mówi dobitnie, dodając, że razem z mężem, jako rodzice, trochę Bogu dopomogli... Podczas rekolekcji parafialnych w 1970 r. pani Jadwiga podjęła decyzje o całkowitej abstynencji - w intencji dzieci, żeby dobrze je wychować. A mąż poszedł jej śladem. - Dzisiaj mam i za co dziękować, i o co prosić: żeby wytrwali - każde w swoim powołaniu. Ale głęboko wierzę, że jak kto z Bogiem, to Bóg z nim.
MONIKA LIPIŃSKA
Echo Katolickie 16/2013
SONDA
Dzisiaj nie mamy do czynienia z kryzysem powołań. Co najwyżej - z kryzysem powołanych. Kiedy do naszego seminarium przychodzą młodzi ludzie i rozpoczynają w nim naukę, nigdy nie patrzę na nich pod kątem tego, czy nadają się, czy nie. Wie, że skoro się tutaj znaleźli, musiała pojawić się w ich życiu jakaś iskra, która może być zarzewiem wielkiego płomienia. Zdarza się, że powodem tego była większa chwila uniesienia - ale właśnie po to jest w seminarium czas rozeznania, by wolę Bożą odkryć i potwierdzić. Na pewno taka decyzja nie przychodzi sama z siebie, ale jest skutkiem działania Boga. Pytanie tylko, jak młody człowiek ten dar potraktuje. Jeśli jako łaskę, wyraz zaufania Panu Bogu - na pewno odpowie „tak”. Jeżeli zlekceważy ten głos i rozglądając się wokół stwierdzi, że świat ma mu więcej do zainteresowania - nie przetrwa na tej drodze.
Powołania trzeba wspierać - modlitwą i przykładem autentycznego chrześcijańskiego życia. Dotyczą przecież młodych ludzi, którzy chcą świadectwa tych, którzy należą do Kościoła. A przecież nikt z nas, wierzących, nie jest oderwany od wspólnoty, to w niej się wszystko dokonuje. Właśnie dlatego sprawy wiary nie są czymś prywatnym.
Pan Bóg ma swoje sposoby, by dotrzeć do serca człowieka, którego chce wezwać do pracy na Bożej niwie. Jednak na odpowiedź młodego człowieka na powołanie wpływają różne sprawy. Zauważam współcześnie kilka problemów, które sprawiają, że powiedzieć „tak” jest znacznie trudniej. Po pierwsze szwankuje komunikacja w środowisku rodzinnym. Są rodzice, którzy zamiast porozmawiać z dzieckiem twarzą w twarz, wolą to zrobić przez skype'a czy telefon. Poza tym w domach wielu tematów, także tych najważniejszych, dotyczących wiary, nie podejmuje się. Stąd też coraz słabsze są relacje w rodzinie. Druga sprawa to nagonka na kapłanów. Diabeł wie, że atak na księży to pierwszy krok do zniszczenia Kościoła i w ogóle świata. O ile samym kapłanom łatwiej przejść obok takich działań, bo są mocno osadzeni w Chrystusie, to np. młody chłopak, który myśli o seminarium, może z ich powodu nie wytrwać w tej decyzji. Poza tym ludzie coraz bardziej zamykają się w sobie, cierpimy niedostatek otwarcia na drugiego człowieka. W latach mojej młodości nie brakowało nam rozmów, okazji do spotkań z rówieśnikami. Dzisiaj ludzie izolują się, wybierając towarzystwo komputera - w ten sposób zamykają sobie drogę do służby drugiemu człowiekowi, co przecież jest istotą kapłaństwa.
Moja mama jako młoda dziewczyna sama myślała o życiu zakonnym, ale nie udało się tego marzenia zrealizować. To pragnienie przeniosła na swoje dzieci. We mnie skrystalizowało się dość szybko, już w ósmej klasie, dzięki temu, że w mojej rodzinnej parafii pracowały Siostry Opatrzności Bożej. Prowadziły też katechezę i zachęcały nas do pomocy, np. przy ubieraniu ołtarzy. Myśl o służbie Panu Bogu szła za mną przez liceum, a sprzyjało jej m.in. to, że należałam do oazy.
Świat skłania dzisiaj młodzież do tego, żeby bardziej mieć niż być, a to, co dzisiaj oferuje, co wynika z postępu cywilizacyjnego, stanowi pokusę dla wielu nie do odparcia. Dlatego też trudniej młodym odpowiadać na powołanie. Taką przeszkodą bywa też brak akceptacji ze strony rodziców, którym wydaje się, że Bóg „odbiera” im dziecko. Często przychodzi ona dopiero po latach, kiedy widzą jego szczęście w tym stanie, spełnienie, oraz doświadczają otoczenia przez swego syna - kapłana czy córkę - siostrę zakonną gorącą modlitwą.
Dzisiaj trzeba pomagać młodym ludziom odczytać powołanie i to zadanie dla nas, którzy już je realizują. Angażujemy ich w życie Kościoła, zachęcamy do pracy w grupach parafialnych, staramy się swoim własnym przykładem pociągać do Pana Boga.
KL
s. Anna Maria Pudełko, apostolinka
Proszę Siostry - czym jest powołanie?
Odkryć powołanie to znaczy rozpocząć świadomą, osobistą relację z żywym Bogiem. To odkryć, że każdy człowiek, a więc i ja, jestem dla Niego bezcenny, ważny, jedyny w swoim rodzaju. To uwierzyć: jestem kochany tylko dlatego, że jestem! Nasi rodzice przekazują nam w darze cechy genetyczne, fizjologiczne i predyspozycje psychiczne. Bóg obdarza nas nieśmiertelną duszą, istnieniem. To jest właśnie to „duchowe DNA”: moje niepowtarzalne podobieństwo do samego Boga. Jeśli je poznam, przyjmę, to odkryję także sens i cel mojego życia. A potem będę umiał wyrazić go poprzez konkretne życiowe wybory.
Nie istnieją ludzie „bez powołania”. Każde życie i całe życie człowieka jest powołaniem! Każdy z nas jest powołany do życia, obdarowany nim. Każdy jest zaproszony do wiary, czyli osobistej relacji z Bogiem. Każdy z nas jest powołany do miłości. To są trzy fundamentalne odkrycia w życiu każdego człowieka. Bez nich nie ma nawet co marzyć o prawdziwie szczęśliwym życiu! Życiu opartym na głębszych wartościach, a nie jedynie na banalnym zaspokajaniu własnych zachcianek. Kiedy odkryjemy to, że pragniemy i potrafimy kochać na podobieństwo Boga, bezinteresownie, wtedy zaczynamy się zastanawiać, jak konkretnie tę miłość możemy wyrażać. I tutaj rozpoczyna się proces rozeznawania. Miłość możemy wyrażać poprzez powołanie małżeńskie i rodzicielskie, poprzez powołanie kapłańskie czy konsekrowane lub zaangażowanie świeckie dla dobra innych. W każdej z tych możliwości istotą jest uczynienie „daru z samego siebie”. Czyli życie „dla” Boga i innych, a nie jedynie dla siebie samego. Życie dla siebie samego czyni człowieka głęboko nieszczęśliwym, smutnym i samotnym.
Co jest warunkiem rozpoznania woli Boga względem siebie, tj. rozpoznania własnego powołania?
Warunkiem jest wiara i zaufanie w to, że Bóg najlepiej mnie zna, pragnie mojego szczęścia i życia wiecznego. Że to, co mi proponuje, a nigdy nie narzuca, jest moim rzeczywistym dobrem. Propozycje Boga mogą nas dosłownie przestraszyć, ale idziemy na łatwiznę dlatego, że nie wierzymy w nasze możliwości, jesteśmy minimalistami. Bóg proponuje zawsze coś, co nas przerasta, abyśmy mogli do tego dorastać. Dlatego każde spotkanie z Bogiem opisane w Biblii zaczyna się od słów: „Nie lękaj się”. Zanim my uwierzymy Jemu, On w nas niesamowicie wierzy! A tym samym powierza nam misję i zadania do spełnienia, towarzysząc swoją łaską.
A co dzieje się, jeżeli nasz wybór życiowej drogi „rozminie się” z planami Boga wobec nas?
Bóg szanuje naszą wolność i wspiera nasze poszukiwania. On podpowiada, proponuje, zaprasza, ale nie determinuje naszych wyborów. Pomaga nam, bo chce, abyśmy dotarli do pełni miłości jak najkrótszą drogą. My możemy zrezygnować z Boga, rezygnując tym samym z siebie, ale On nigdy z nas nie rezygnuje! I co najważniejsze, nigdy nas nie zostawia, a tym bardziej nie karze. Bóg będzie nam błogosławił zawsze, pozostawi nam jednak konsekwencje naszych wyborów. Przykład, aby to zrozumieć: mogę mieć uzdolnienia muzyczne, lecz jeśli wybiorę studia matematyczne, to także mogę w ten sposób służyć innym. Jednak może być mi o wiele trudniej, bo będę musiał włożyć w to, przypuśćmy, trzy razy więcej wysiłku niż przy muzyce, którą naturalnie czuję. Ważne jest też mieć świadomość, że jeśli szczerze poszukujemy woli Bożej, nie pomylimy się w życiu, bo Bogu zależy jeszcze bardziej niż nam na tym, abyśmy dobrze wybrali. Druga ważna rzecz: nie jesteśmy właścicielami naszego życia! Ono jest darem Boga dla nas, a przez nas dla wielu innych osób, dla całego świata! Bo tego, co my wnosimy poprzez naszą niepowtarzalność, nie wniesie nikt inny! W tej optyce o wiele gorsza jest bierność i brak wyboru, niż nawet błędny wybór.
Czy odpowiedź na wezwanie do życia zakonnego, kapłańskiego jest trudniejsza?
Nie sądzę. Każde powołanie - kapłańskie, zakonne, konsekrowane, małżeńskie, misyjne, pustelnicze - ma swoje radości i swoje trudy, a z nimi Bożą łaskę. Każde jest odnalezieniem „bezcennego skarbu” i świadomą rezygnacją z wielu innych możliwości. Każde powołanie, prawdziwie przeżywane z miłością i pasją, wiąże się z wyrzeczeniem, ofiarą i trudem.
Czy może Siostra powiedzieć o owocach powołania do służby Bożej, gdy tą drogą podąża rodzeństwo?
Historia każdego życia i powołania jest pewną tajemnicą. Ja mam ten dar, że także moja młodsza siostra wybrała życie zakonne - w innym zgromadzeniu, lecz w tej samej Rodzinie Świętego Pawła. Nasze powołania dojrzewały w różnych sytuacjach i nie miały na siebie zbyt wielkiego wpływu. Cieszę się, że mogę z s. Judytą dzielić razem nie tylko więzy rodzinne, lecz również życiowe misje i miłość do Chrystusa, wzajemnie się wspierać, współpracować i ubogacać.
NOT. KL
Szukających odpowiedzi na pytanie o powołanie siostra A.M. Pudełko zaprasza na stronę www.apostolinki.pl.
opr. ab/ab