Wymaganie od dziecka jest wyrazem miłości
Co łączy dzieci i zegary? Podobno ani jednych, ani drugich nie można stale nakręcać, trzeba im dać też czas na chodzenie. Pamiętając jednak o tym, by czuwać nad tym, jak chodzą, i otaczać czujnym spojrzeniem.
Przy okazji Dnia Dziecka zasypiemy nasze skarby prezentami. Chcielibyśmy dać jak najwięcej, zaskoczyć jak najbardziej, wyrazić radość, że są, powiedzieć - że są najważniejsze w naszym życiu. Gwiazdkę z nieba, ptasie mleko, wszystkie skarby świata - moje dziecko na nie zasługuje - zdaje się twierdzić lwia część rodziców, przekonując, że to wyraz bezgranicznej, autentycznej miłości przelewanej na milusińskich. 1 czerwca przypomnimy sobie też nasze dzieciństwo - będą porównania, refleksje nad wychowaniem, przewinie się tysiąc tematów dotyczących dzieci, ich dobra, ich szczęścia, ich praw...
- A Lec mawiał, że na żadnym zegarze nie znajdziemy wskazówek do życia - aforyzmem kwituje aforyzm pan Sławek, tata trójki słodkich dzieciaków w wieku szkolnym (od lat sześciu do trzynastu). - Beztroskie dzieciństwo... - szukając riposty na opinię o potrzebie zapewnienia pociechom wolnej ręki, swobody wyboru, szukania swoich dróg, czyli tego wszystkiego, co jest synonimem dziecięcej niefrasobliwości albo beztroski, zawiesza wzrok na garażu. - Gdyby tak żona nie suszyła mi głowy, że nie pozwalam się chłopakom wyszaleć z piłką na podwórku, pewnie nie machnąłbym tak szybko ręką na to, że ściągnęło do nas chyba ze dwunastu kolegów z sąsiednich ulic. Za to ocalałaby szyba w garażowym oknie - dodaje z nutą żalu, by po chwili dorzucić: - No - ale gdybym nie zgodził się na ten mecz, dzieci nie miałyby takiej radochy. Czego nie robi się dla dzieci. Poza tym sport to ważna rzecz! - mówi z powagą. Targany jednak potężnymi sprzecznościami. - Jakbym tupnął nogą zaraz na początku, szyba byłaby cała, a 300 zł w kieszeni. Zabrakło tej mojej stanowczości, zabrakło.... Podpytywany, dzięki któremu z synów ma portfel lżejszy, mówi z wahaniem: - Ha, coś mnie podkusiło, żeby pokazać, jak się gole strzela... Jednak nie na darmo mówi się, że wychowanie to radość i partyzantka zarazem - puentuje.
- Kiedy ten zegar rodzinny nakręcają właśnie nasze dzieci - mówi pani Beata, również odwołując się do metafory związanej z odmierzaniem czasu, a stwierdzającej, że dzieci są, były i będą zawsze oczkiem w głowie rodziców. Wyjątki zaś tylko tę regułę potwierdzają. A skoro tak jest, nie da się być rodzicem, nie próbując dzieciom nieba przychylić. - Żeby były najszczęśliwsze na świecie, nie miały problemów i spełniły się im wszystkie marzenia - wylicza, odpowiadając na pytanie o to, czego pożyczy swoim nastoletnim już córkom. Do listy życzeń dołącza zestawienie prezentów, już czekających na 1 czerwca, pięknie zapakowanych. Drogich, ale tych wymarzonych i upragnionych przez dziewczyny: dobre perfumy, bluzka i książka na dokładkę dla jednej, smartfon dla drugiej. Opowiadając o upominkach, dodatkowych dyżurach w szpitalu (jest pielęgniarką) nagle klaszcze w ręce. - Wyczytałam dzisiaj w internecie, że podobno moje pokolenie w dzieciństwie czuło się szczęśliwsze od współczesnej młodzieży. Bawiło się w piaskownicy, czas spędzało na trzepaku, wolno im było łazić po drzewach i kałużach. Może to i prawda: mieliśmy gromadę kolegów i koleżanek, tysiąc pomysłów i czas na wszystko. Nikt nie kręcił nosem na domowe obowiązki, potrafiliśmy się cieszyć drobiazgami - relacjonuje pani Beata, przerywając na chwilę namysłu i długie westchnienie. - Rozmawiać ze sobą i z rodzicami umieliśmy - wzrusza ramionami, zastanawiając się, dlaczego dzisiaj jest inaczej. I odpowiedzi znaleźć nie potrafi.
KL
PYTAMY S. Katarzynę Pyl ze Zgromadzenia Sióstr Służek NMPN, katechetkę z Zespołu Szkół w Kocku
Ochrona dziecka przed obowiązkami, problemami, stresem stanowi gwarant szczęśliwego dzieciństwa?
Takie myślenie jest swoistą pułapką, w którą wpadają rodzice - zwykle ci, którzy doświadczyli jakiegoś braku w swoim dzieciństwie. Mawiają: „Ja miałam/miałem ciężko, niech przynajmniej moje dzieci mają lżej”. W związku z tym za wszelką cenę starają się własne dzieci zabezpieczyć, uchronić, wyręczyć, pozbawiając je wysiłku, kłopotów, stresu, a więc tych elementów, bez których nie da się funkcjonować w dorosłym życiu. Dziecko, nad którym roztoczono taki ochronny parasol, rośnie nieprzygotowane do prawdziwego życia, z jego blaskami i cieniami. Trudno się później dziwić, że „siada” psychicznie w konfrontacji z trudną sytuacją. Przesadna, nadgorliwa ochrona w dzieciństwie, tworzenie swoistej oazy błogiego życia prowadzi do wielu nieprzystosowań i niedojrzałości.
Jak wspomina Siostra swoje dziecięce lata?
Rodzice nas nie oszczędzali - zarówno jeśli idzie o włączanie mnie i mojego rodzeństwa do różnego rodzaju obowiązków, pracy w gospodarstwie, jak i sprawę radzenia sobie z trudnościami. Chcę podkreślić, że nie pozostawiali nas samym sobie, ale też nie rozczulali się nad nami, nie wykłócali się o nas w szkołach, słowem - nie gasili ognia tam, gdzie go nie było. Każde z nas ze stresującą sytuacją musiało próbować jakoś sobie poradzić, chyba że rzeczywiście sprawa była tak trudna, że nie udałoby się jej rozwiązać bez ich pomocy. Wiem też, że zawsze brali poprawkę na to, co mówimy, na nasze skargi, narzekania, relacje, wiedząc, że dziecięce emocje mogą przesłonić prawdę. Nie popełniali więc błędu, który - jak obserwuję - dzisiaj jest udziałem wielu rodziców.
Jak z perspektywy lat wypada bilans „praw i obowiązków” w rodzinnym domu?
Moi rodzice nie trzymali nas pod kloszem. Nauczyli obowiązkowości i pracowitości. Jestem im za to ogromnie wdzięczna. Chodząc do szkoły, codziennie pokonywaliśmy kilka kilometrów - niezależnie od tego, czy świeciło słońce, padał deszcz czy dokuczał mróz. M.in. to przygotowało mnie do różnych sytuacji, z jakimi muszę się zmierzyć i warunków, w jakich trzeba sobie poradzić. Kiedy namawiam dzisiaj młodzież do wyjazdu „na Lednicę” i zamiast entuzjazmu słyszę najpierw obawy, że będzie tam ścisk, upał, przestaje mnie to dziwić. Młodym ludziom brakuje hartu ducha - nikt ich tego nie nauczył.
Widoki na dobre owoce wychowania przebiegającego w duchu hasła „kochać i wymagać” powinna skłaniać rodziców do stosowania tej zasady?
Oczywiście, ponieważ jest ona bardzo logiczna: wymaganie od dziecka to wyraz miłości. Jak wiadomo z psychologii, młody człowiek nie jest stabilny emocjonalnie i psychicznie, potrzebuje więc oparcia w dorosłych. Jeżeli to on zaczyna przejmować inicjatywę, „rządzić” w domu, następuje swego rodzaju zaburzenie rangi czy też hierarchii, która w rodzinie, ale też w każdej grupie, powinna być zachowana. Taki ktoś ma szansę wyrosnąć na człowieka chwiejnego jak chorągiewka na wietrze. Z ustanowienia Bożego pragnieniem dziecka jest wytyczenie granic. Na co dzień widzę, że sprawdza się to w szkole. Młodzież i dzieci wcale nie chcą, by im pobłażać, potrzebują silnego prowadzenia. Wiedzą, że to dla ich dobra i potrafią wyrazić wdzięczność. Oczywiście wyraźnie stawiane granice są gwarantem sukcesu pod warunkiem, że nie brakuje też serdeczności i miłości. To działa jak koło zamachowe - dzieci czują się wówczas stabilnie i można stawiać im wymagania. NOT. KL
Echo Katolickie 22/2014
opr. ab/ab