Znaki i cuda są potrzebne, aby budować naszą wiarę. Problem w tym, że jesteśmy zanurzeni w codzienność wypełnioną krzykiem i nie dostrzegamy niezwykłości Bożego działania
„Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie” - mówił Jezus (J 4,48). Okazuje się, że nawet najbardziej doniosłe z nich, w tym udokumentowane mędrca „szkiełkiem i okiem”, mogą być dla współczesnego człowieka puste, nic nieznaczące. Największy, najważniejszy znak dla świata - zmartwychwstanie Chrystusa - nie pozostawia wątpliwości.
Wiele ich było - zapewne Ewangelie notują jakąś drobną cząstkę. Ale bez wątpienia największym cudem jest zmartwychwstanie Chrystusa. To pieczęć wiarygodności całego Jego życia, nauczania, definitywne potwierdzenie „miłości do końca”. „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” - pisał św. Paweł (1 Kor 15,14). Apostoł doskonale rozumiał wagę wydarzeń paschalnych - my mamy z nimi spory kłopot.
***
Kłopot polega na tym, że jesteśmy zanurzeni w codzienność wypełnioną krzykiem. Świat komercji, media, politycy walczą o naszą uwagę! Komunikaty (słowa, obrazy) są „podkręcone” odpowiednim ładunkiem emocji. Oddziałują na podświadomość. Wszystko jest „super”, „sensacyjne”, „wielkie”, „dramatyczne” itp.! Czy przyzwyczajeni do intensywności i „gęstości” przekazu jesteśmy w stanie dostrzec doniosłość śmierci i zmartwychwstania Chrystusa? Gdzie fanfary? - chciałoby się zapytać. Gdzie siła perswazji, do jakiej przywykliśmy w XXI w.? Dlaczego, kiedy wychodził z grobu, nie było światła jupiterów? I czy TO musiało stać się w nocy, gdy wszyscy śpią? Przecież to marnotrawienie spektaklu.
A jednak... Bóg objawia swoją wielkość w uniżeniu. Kiedy Eliasz, rozpaczliwie poszukujący nadziei, wyczekiwał Go, nie przyszedł w „gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały”. Nie było Go ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Objawił się w „szmerze łagodnego powiewu” (por. 1 Krl 19,11-14). Zmartwychwstały przychodzi w ciszy. I może to radosne zdziwienie jest pierwszym przesłaniem Wielkanocy, nad którym trzeba się dziś zatrzymać? Zadziwić! Ks. Jan Twardowski pisał, że „krzyż to takie szczęście, że wszystko inaczej...”.
***
„Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”.
***
W spłycającym wszystko świecie dostajemy mnóstwo podpowiedzi. Są wśród nas „świadkowie” zmartwychwstania Jezusa: całun (zwany turyńskim od miejsca przechowywania), w który owinięto Jego ciało, kawał płótna (sudarion z Oviedo), którym ktoś (najpewniej Matka - zachowały się nawet ślady palców!) owinął Jego głowę podczas zdejmowania z krzyża, aby nie uronić ani jednej kropli krwi. Jest wykonana z bisioru chusta (przechowywana w malowniczym kościółku w Manopello we włoskiej Abruzji), na której zachowało się Przenajświętsze Oblicze. Najwybitniejsi naukowcy świata badają artefakty i łapią się za głowy ze zadziwienia: w XXI w. nie ma możliwości technicznych, aby je podrobić. Są acheiropoietos - nie ręką ludzką uczynione. Ciekawe, że kiedy nakłada się je na siebie - idealnie pasują. Wszędzie te same rysy, ta sama grupa krwi (AB), te same ślady ran, leukocyty „pamiętające” potworność męki, ślady bilirubiny, które sprawiły, iż na płótnach zachował się czerwony kolor śladów krwi, potwierdzające krańcowe zmęczenie Skazańca, endemiczne (występujące tylko w jednym miejscu na świecie - w tym przypadku w Izraelu) pyłki kwiatów i roślin, wyjątkowy splot włókien, zachowanie zwyczajów i tradycji żydowskich podczas pochówku. Szczególnie Całun Turyński jest jak otwarta księga: można zeń wyczytać całą historię męki, określić z dużą dokładnością jej przebieg, szczegóły anatomiczne potwornie zmasakrowanego ciała, przyczyny i moment śmierci. Można wyobrazić sobie walkę o każdy oddech (nogi zgięte pod kątem 45 stopni pozwalały zaczerpnąć powietrza, ale aby je wypuścić, trzeba było się podnieść na przybitych nogach, co powodowało potworny ból w całym ciele). Serce Człowieka z całunu naprawdę zostało przebite włócznią żołnierza (jej ostrze przeszło, jak mieli w zwyczaju uderzać rzymscy żołnierze, z prawej strony, pomiędzy czwartym a piątym żebrem), naprawdę pękło (woda i płyny organiczne gromadzące się w osierdziu sprawiły, że w pewnym momencie nie mieściło się już w klatce piersiowej). Naukowcy, badając całun, odkryli nawet w miejscu, gdzie były zawinięte stopy, ślady pyłu (zawierającego sporo strontu, żelaza oraz aragonitu) właściwego skałom, z których wznoszono budowle w Jerozolimie - z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością, można powiedzieć, że Skazaniec szedł boso ulicami Świętego Miasta. Wyjaśnili też, dlaczego na płótnie dłonie mają tylko cztery palce: kciuki, w wyniku przeszycia gwoździami splotów nerwowych nadgarstków, skuliły się do wnętrza, i dlaczego jedna noga wydaje się być krótsza: prawe biodro zostało wywichnięte i wyrwane...
Co najważniejsze, jak podkreślają badacze, Ciało „uwolniło się” z całunu, przenikając przez strukturę materii. Była to jakaś nieznana, ogromna energia!
Mamy tyle podpowiedzi. Wystarczy tylko popatrzeć, poczytać, zatrzymać się. Nawet „szkiełko i oko” mówi: to ON! To Jezus! Ten, który umarł i zmartwychwstał!
***
„Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”.
Czy to możliwe: mieć aż tak zatwardziałe serce? Owszem, tak.
***
Św. Łukasz opisuje w swojej Ewangelii historię bogacza i Łazarza, dzieje pychy i poniżenia. Kiedy pierwszy z nich umiera, dostrzega dramaturgię swojej sytuacji, przegrane życie. Mówi: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca! Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Abraham odpowiada: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!”. „Nie, ojcze Abrahamie” - błaga bogacz - „lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą” - kończy Abraham (por. Łk 24,27-31).
Tyle znaków, Ewangelia, Kościół, sakramenty święte, natura niczym otwarta księga ukazująca mądrość i wszechmoc Stwórcy! - one nie tylko mówią, one krzyczą hymn uwielbienia na cześć Boga, który umiłował nas miłością bez granic.
Wielu idzie na zatracenie. Wielu wybiera życie w samotności, w bezsensie, byleby tylko nie skomplikować sobie życia „jakimś tam” zmartwychwstałym Jezusem.
Nie rozumiem.
***
Kiedy Jezus oddał ducha Ojcu, „ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać” (Mt 27,51). Gdy zmartwychwstał, pomimo opieczętowania grobu i ustawienia straży przy nim, „powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim” (Mt 28,1-2) - czytamy w Ewangeliach. Jeśli serce jest z kamienia, nie pomogą najpiękniejsze liturgie i pełne kościoły. Kamień pozostanie kamieniem.
W prawdę o Jezusie zmartwychwstałym trzeba wejść z intelektem i otwartym sercem, wolą zrozumienia i tęsknotą. One muszą zadrżeć! Nie chodzi o dygot pełen lęku, z jakim dziś mamy do czynienia w kontekście pandemii. Sam strach nie jest w stanie zmienić świata, budzi demony i paraliżuje. Strach nie jest od Boga. Świat - i nas samych - może zmienić tylko miłość! A dokładniej: Bóg, który jest Miłością. Jeśli nie umrze w nas - potem zaś nie powstanie „z martwych” - zastraszony, niedowierzający Bogu i goniący za świecidełkami „stary człowiek”, nie ma szans na duchową przemianę. Oto przed nami kolejna szansa. Niech zadrżą serca! Niech radosne Alleluja obudzi nas! Szukajmy „tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadając po prawicy Boga”.
Echo Katolickie 13/2020
opr. mg/mg