Jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym. Coraz trudniej jest nam powiedzieć sobie „stop”, jeśli chodzi o zakupy, jedzenie czy picie. Uzależnienia to powszechny problem. Dlatego samoopanowanie i życie w trzeźwości powinno być nie tylko sierpniowym „wyczynem”, ale stałym planem na życie.
Pomysłowość pewnych mediów w kwestii tworzenia atrakcyjnych tytułów, za sprawą których mnoży się liczba odbiorców, bywa imponująca. A właściwie należałoby napisać: zatrważająco imponująca. Kiedy internet zaproponował mi przeczytanie tekstu na temat Międzynarodowego Dnia Kebaba, które przypadało w piątek i w związku z tym nie przez wszystkich mogło być uczczone należycie zjedzeniem kebaba właśnie, przetarłem oczy ze zdziwienia, ale nie oparłem się pokusie przeczytania.
Autor tekstu cytuje popularnego w mediach społecznościowych księdza, który na pytanie o to, czy można zjeść kebaba w piątek, odpowiada, że post w piątki nie obowiązuje tylko wtedy, gdy przypadają jakieś uroczystości liturgiczne (przepraszam za uproszczenia, ja tylko cytuję). A że – to już dziennikarz – święto kebaba nie jest uroczystością liturgiczną, należy się od kebaba powstrzymać. Nie wiem, czy w sprzedawanych w polskich budkach kebabach jest prawdziwe mięso, wiem natomiast, że dziennikarze czasem na siłę poszukują treści, które w swoim środowisku nazywają „mięsem”. Autor wspomnianego tekstu znalazł wątpliwej jakości materiał mięsopodobny, ale efekt przyciągania czytelników zapewne osiągnął. Wyrażam skruchę, że się do tego przyczyniłem, aczkolwiek do dzisiaj nie potrafię przestać się śmiać na wspomnienie słów: „Międzynarodowy Dzień Kebaba nie jest uroczystością liturgiczną”.
Porzucam żartobliwy ton i przechodzę na drugi brzeg tej rzeki – do zagadnienia, o którym dziennikarze milczą albo rzadko mówią, choć jest poważne, ba, coraz poważniejsze. Chodzi o zjawisko nadmiernej konsumpcji alkoholu dostępnego w naszym kraju dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. W tym roku postanowiliśmy na ten temat odezwać się dopiero pod koniec sierpnia, w przeciwieństwie do lat poprzednich. Dlaczego? Bo o tym, że w sierpniu episkopat zachęca nas do zachowania abstynencji, wiemy wszyscy. Czytelnicy „Gościa Niedzielnego” słyszeli o tym bez wątpienia. Ale o tym, co dalej, kiedy sierpień się skończy, rozmawiamy rzadko. Pamiętam kogoś, kto nie spożywał alkoholu. To znaczy nie spożywał go w Polsce, bo jego zdaniem Krucjata Wyzwolenia Człowieka, do której należał, zobowiązywała do zachowania abstynencji na terenie kraju. Kiedy po raz pierwszy lecieliśmy wspólnie samolotem, natychmiast po starcie przywołał stewardessę, by zamówić kieliszek wina. Mocno się wtedy zdziwiłem. Przypominam sobie tę sytuację właśnie pod koniec sierpnia. Jestem w stanie sobie wyobrazić kogoś, kto z utęsknieniem czeka na koniec miesiąca, bo podjął postanowienie zachowania abstynencji wedle zaleceń biskupów, a już chętnie by się napił. Tyle tylko, że warto uświadomić mu, że w takim razie ma problem. Wyniki najnowszych badań, o których w swoim tekście wspomina Franciszek Kucharczyk („Dość udawania”), są zatrważające. Zwłaszcza że są to najbardziej rzetelne i poważne badania, jakie kiedykolwiek na ten temat przeprowadzono. Trzeba jasno powiedzieć, że nie istnieje tzw. bezpieczna dawka alkoholu. Każda jest szkodliwa i trująca. Przestańmy więc udawać, że jest inaczej.
Gość Niedzielny 34/2023