W królestwie Chrystusa przełożony ma być sługą, a największy ma się stawać najmniejszym. On sam dawał przykład takiego życia.
W królestwie Chrystusa przełożony ma być sługą, a największy ma się stawać najmniejszym. On sam dawał przykład takiego życia.
Słowa Pana Jezusa o jego królestwie, które nie jest z tego świata, można odczytywać na wiele sposobów. Można w nich widzieć proste stwierdzenie dotyczące pochodzenia Jego władzy nie od ludzi, ale od Ojca, o którym Biblia mówi, że Synowi poddał wszechświat.
Uzasadnione jest także spostrzeżenie, że chodzi o zupełnie inny sposób piastowania władzy niż ten, który prezentują ziemscy królowie. Pan Jezus mówił o nich, że „władcy narodów uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę”. Napominał, żeby Jego uczniowie nie kierowali się w swoim życiu regułami, które narzuca świat. W królestwie Chrystusa przełożony ma być sługą, a największy ma się stawać najmniejszym. On sam dawał przykład takiego życia. Początkiem Jego uniżenia było wcielenie, a szczytem śmierć na krzyżu.
Manipulacją jest natomiast próba wmówienia nam, że słowa Chrystusa wyrażają Jego dystansowanie od świata albo deklarację, by jego słudzy nie mieli z tym światem nic wspólnego. Sam przecież przyszedł na ten świat, by go zbawić. Do tego świata posyła swoich uczniów, aby głosili Ewangelię wszelkiemu stworzeniu.
Zakłopotanie mogą budzić słowa: „Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (por. J 18,36). Bo gdyby było z tego świata, słudzy Jego biliby się, żeby nie został wydany. To bowiem, że Chrystus nie chciał, żeby uczniowie sięgali w Jego obronie po miecze, nie znaczy, iż chciał, abyśmy w ogóle nie walczyli w obronie Jego dobrego imienia i Jego praw. Mamy to jednak robić w sposób ewangeliczny, dając, jak On, świadectwo prawdzie choćby za cenę ofiary.
Nie jesteśmy zwolnieni z obowiązku takiego wpływania na sprawy doczesne, aby były prowadzone zgodnie z Bożym planem. Bezpośrednio dotyczy to katolików świeckich, dla których ten świat jest głównym miejscem wypełniania ich powołania. Warto, żeby przypomnieli sobie, co na ten temat miał im do powiedzenia św. Jan Paweł II w adhortacji Christifideles laici. Uczniowie Chrystusa nie mogą żyć w schizofrenii i służyć dwom panom. Muszą przesycać świat ewangelicznymi wartościami. Dlatego mają obowiązek angażować się także w życie społeczne i polityczne. Chodzi o korzystanie z czynnych i biernych praw wyborczych, działalność w stowarzyszeniach i partiach, opiniowanie poczynań władzy oraz zgłaszanie inicjatyw obywatelskich. Doskonałym przykładem tego są dwie ostatnie inicjatywy ustawodawcze katolików świeckich w Polsce: o uwolnieniu niedziel od handlu oraz o ochronie przed aborcją dzieci, u których podejrzewa się nieuleczalną chorobę.
Inną rolę mają do odegrania w tej dziedzinie katoliccy duchowni. Choć prawo państwowe im tego nie zabrania, to Kościół na zasadzie samoograniczenia zakazuje im pełnić funkcje polityczne. Tym różnimy się od innych wyznań: ewangelicki pastor był w Niemczech prezydentem i nie było krzyku o zbyt bliski związek tamtejszego Kościoła z polityką. Zadaniem katolickich duchownych jest formacja sumień zarówno wyborców, jak i tych, którzy są wybrani do sprawowania władzy. Świeccy, którzy angażują się w politykę, aby wcielać w tym świecie wartości ewangeliczne, mają prawo oczekiwać duchowego i moralnego wsparcia od duszpasterzy. Nie oznacza to bynajmniej identyfikacji z konkretną partią.
Pasterz, używając określenia papieża Franciszka, ma pachnieć owcami. Nie powinien jednak stać się baranem. Nie może być zakładnikiem swoich personalnych ani politycznych sympatii. Jego prawem i obowiązkiem jest oceniać poczynania polityków z punktu widzenia ich zgodności z prawem Bożym. Zasadniczo w Polsce nie ma z tym problemów, może z wyjątkiem tych, których określa się mianem „kapelanów totalnej opozycji”. Milczenie pasterza, gdy jego faworyci wprowadzają ustawy wymierzone w świętość życia i rodziny, jest sprzeniewierzeniem się jego misji. A przyklaskiwanie im jest zdradą Chrystusa.
Wiemy, że raju na ziemi zbudować się nie da. Zawsze bowiem, jak w Chrystusowej przypowieści, pojawi się jakiś „nieprzyjaciel”, który posieje chwast. Rewolucyjne zapędy, aby na własną rękę powyrywać wszystko, co nam się wydaje chwastem, zawsze kończy się fatalnie, tym bardziej, gdy walki ze złem nie zaczynamy od siebie samych. Wiemy też, że żadna ludzka władza nie ma w sobie cech mesjańskich, i to nie ona nas zbawia, tylko Chrystus. Ale to wszystko nie może być wymówką dla braku zaangażowania katolików w rozszerzanie Chrystusowego królowania w nas i wokół nas. Królestwo Boże nie jest z tego świata, ale już w tym świecie ma wzrastać z naszym udziałem.
"Idziemy" nr 48/2017
opr. ac/ac